Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Nie ma tego głupiego, co by na studia nie poszedł... ... czyli, z jakiej przyczyny ludzie skazują się na niedostatek

Krystyna Szurowska

Krystyna Szurowska

ekonomistka i publicystka

  • Opublikowano: 16 listopada 2012, 14:38

    Aktualizacja: 29 listopada 2012, 04:28

  • Powiększ tekst

Najczęściej z głupoty. Kolejne pokolenia ulegają uprawianej od PRLu propagandzie „studia dla każdego”. Zgodnie z tą przepiękną ideą, tylko studia dają pracę marzeń - na stanowisku menadżera w wielkim koncernie, ponieważ tak się utarło, że to praca marzeń (w zasadzie nie wiadomo, czym konkretnie się zajmuje ów menadżer, ale toć się czepiam!). Później jest tak, że delikwent ląduje na SGH, pojęcia nie ma w temacie, a po skończeniu tejże znamienitej szkoły okazuje się, że do pracy cieniasów nie przyjmują i mieszka z rodzicami do 40-stki, bo do normalnej pracy nie pójdzie, gdyż przecież ma pełne wyższe. Ale troszkę struktury do tegoż wywodu wprowadźmy!

 

Ciężko wybrać

Kończą się pełne „słoneczek” i wsadzania śmietników na głowę lata gimnazjum, trzeba wybrać: liceum ogólnokształcące, technikum, zawodówka... wybór jest, to nie mięsny! W klasycznym, polskim gimnazjum na klasę 25 osobową, 5 będzie „kiblowało”*, 17 pójdzie do liceum ogólnokształcącego (już nieważne jakiego, aby trzyletnie i maturą się kończące), a tylko 3 dokona wyboru szybko łączącego go z rynkiem pracy. Wtedy w klasie zbierze się loża szyderców, kujonowatych panienek w okularach, z chudymi nogami i nietęgim mózgiem i pocznie wyśmiewać się ze swojego class mate, a to że „nieuk”, „głąb”, „głupia ci... ciamajda”, „nic w życiu nie osiągnie” i że „bezmózgi dresiarz”. Nie każdy jest na tyle „opancerzony”, żeby się kujonicom nie dać, stąd tylko 3 śmiałków. A pięciu „recydywistów” jeszcze tylko 2 lata tu zabawi, żeby już za 5 skończyć z maturą  na wydziale europeistyki i korektywy w biznesie.

Po pijackim okresie liceum i przedmaturalnych stresach, przychodzi kolejny problem i konieczność wyboru. Tym razem jest trochę trudniej, bo kierunków dużo, ale przynajmniej rechot okularnic umilkł. 30 czerwca pod liceami ustawiają się obgryzające paznokcie kolejki po wyniki maturalne. „Jak powyżej 80% to medycyna albo prawo”, „Jeśli z matmy więcej niż 70% to inżynieria lądowa, najwyżej będę brał korki”, „Jak będzie ogólnie dobrze to na SGH, na drugim roku Erasmus w Grecji i anglika trochę podszlifuję”, „Poniżej 50% to na uniwerku coś się znajdzie, szkoda tylko, że metro nie dojeżdża...”. Oczywiście okazuje się, że są i tacy, co lądują na UKSW (Uniwersytet koło samej Warszawy) lub u Beaty Mydłowskiej na kierunku psychologia, pomimo coraz bardziej żenującego poziomu matury.

 

Włos na żel, indeks w kieszeni
Okres studiów to najczęściej 5 lat chodzenia na piwo, jeżdżenia na spływy kajakowe, brania udziału w imprezach o dramatycznym poziomie, jeżdżenia na wymiany, co by sobie jeszcze o pół roku (czasem rok) przedłużyć bumelanctwo, gadania głupot nie z tej ziemi i „zakuwania” na dwa dni przed egzaminem, żeby rodzice nie mieli pretensji, że ciągle muszą na dziecię łożyć, a przecież dorosłe! Studia mało kogo interesują, praktyki, praca tym bardziej, bo i po co skoro miesiąc w miesiąc rodzice muszą przelewać okrągłą sumkę.

Pełen nadziei i wiary we własny geniusz pan Magister wchodzi na rynek pracy główną nawą. Elegancki, wypachniony, w skórzanych butach i z pustką w głowie. Na miejscu, okazuje się, że może zostać sekretarką w biurze, dostawcą pizzy, kanarem w metrze, albo cieciem w kanciapie z telewizorem. „Ale jak to?” pyta się zdziwiony magister „przecież studiowałem!”.

 

Stracone lata

Ciężko nadrobić 5-cio letni okres bumelanctwa. Na rynku są już ludzie w podobnym wieku z minimum czteroletnim doświadczeniem, po kursach, z językami. Nikogo nie interesuje studenctwo pana magistra, ponieważ na większość stanowisk wcale nie musiał tego robić, a te z wymogiem wyższego wykształcenia są już zajęte przez kolegów z wydziału, których niestety pan magister nie miał szansy poznać, ponieważ na głupkowatych imprezach nie bywali. Zaczynali w tym czasie pracę. Pęka, więc idylliczna bańka menadżera w zagranicznej korporacji, podróży służbowych w oprawie pięknych i pomocnych stewardes, z torbą Louis Vuitton w ręku. 504 na Kabaty z siatką z Tesco, albo PKSem do Glinojecka. I teraz zaczyna się dramat, ponieważ z przyczyn nieznanych nikomu, w panu Magistrze, po studiach, zrodziła się „ambicja” i przerośnięte poczucie własnej wartości. Z tego powodu nie będzie się trudnił magazynierstwem, ani krojeniem kababu! Będzie „aktywnie” szukać pracy, poprzez siedzenie na wersalce, oglądanie Magdy Gessler i głupienie do reszty, a to wszystko na garnuszku rodziców. Z tego zjawiska rodzą się dwa problemy: co kiedy rodziców zabraknie, oraz niedobór „rąk do pracy” na niższych stanowiskach.

 

Wyższe wymagan(e)ia

Poprzez wszędobylskie studiowanie tworzy się też inne, bardziej destruktywne zjawisko na rynku pracy. Mianowicie, do każdej, nawet najgłupszej fuchy wymagane jest wyższe wykształcenie. Całe społeczeństwo zamienia się w gimnazjalne kujonice i uważa nie-magistrów za nie-ludzi. Na ten przykład branża bankowa. W kasie i obsłudze klienta zawsze siedzi osoba z wyższym wykształceniem (doktor bankologii) i kilkuletnim doświadczeniem w branży. W Niemczech na takie stanowiska zatrudnia się licealistów po 3 dniowym szkoleniu z uśmiechania się. Ponieważ, proszę Państwa, co taki bankolog na kasie robi? Ano otwiera konta przy pomocy umiejętności poprawnego „przeklepania” nazwiska klienta z dowodu do systemu, wpłaca i wypłaca pieniądze na konto interesanta, przy pomocy umiejętności pisania liczb na klawiaturze oraz wsadzania gotówki do licznika oraz jest łącznikiem między lepiej wyspecjalizowanym działem, a klientem, przy pomocy umiejętności mówienia. Nie wiem, w którym z tych punktów pomocnym jest praca magisterska. Przecież ta pani w okienku, nie analizuje zdolności kredytowych, nie wylicza lokat, ani nie wymyśla produktów bankowych! Reklamacje rozpatrywane są wyżej, o zarządzaniu nie mówiąc. Do poważniejszych zadań naszej rzeszy bankierów-kasjerów należy poprawne odpalenie ksero i uśmiech numer 7, kiedy widać, że klient nie jest w dobrym humorze.

Taka sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczną, ponieważ zamyka koło. Pójście na studia staje się czymś w rodzaju pisania lub czytania - czynnością absolutnie podstawową, bez której ciężko się obyć, a przecież taką nie jest. Pachnie to dmuchaniem bańki, która prędzej, czy później pęknie i wbrew pozorom nie wypadną z niej cukierki. Opisane w poprzednim akapicie zjawisko, choć destruktywne dla jednostki, nie zaburza ogólnego cyklu życia rynku. Wręcz przeciwnie - ukróca zachowania pozbawione sensu pokazując negatywny przykład.

Pójście na studia przysporzyć może większych problemów i nieszczęść niż na nie nie pójście. Skoro więc w ogólnym rozrachunku lepiej nie iść niż iść, polecałabym niezdecydowanym odpuścić sobie i zacząć się realizować, ale nie w knajpie z tanim piwem, a na rynku. Rynku pracy.

 

*dane nie są danymi statystycznymi i nie są podparte żadnym badaniem

Krystyna Szurowska

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.