Analizy

Catalyst: Obosieczny miecz sprawiedliwości

źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

  • Opublikowano: 10 grudnia 2016, 09:59

  • Powiększ tekst

Catalystowy geniusz zła za kratkami – to najważniejsza dla rynku wiadomość ostatnich dni. Autorzy innych głośnych afer na Catalyst przestaną po niej spać spokojnie.

Chodzi o Romualda Ś. oraz innych członków zarządu PCZ. Co warte podkreślenia, na liście stawianych przez prokuraturę zarzutów jest m.in. faworyzowanie wierzycieli – chodzi o transakcję z końca maja ub.r., w ramach których PCZ wykupił własne obligacje warte 10,7 mln zł, na miesiąc przed złożeniem przez zarząd wniosku o upadłość. Była to jawna drwina z wymiaru sprawiedliwości, wynikająca z głębokiego przekonania o bezkarności. Prowokacyjny charakter miało też żądanie wypłaty dywidendy przez PCZ, który był już wówczas w procesie upadłościowym.

Aresztowanie głównych podejrzanych i zatrzymanie ich na trzy miesiące po upływie półtora roku od złożenia wniosku o upadłość, ale też i zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez inwestorów, nie wystawia dobrego świadectwa prokuraturze, ale w tej sprawie przynajmmniej doszło do postawienia zarzutów. Wiele innych spraw z Catalyst wciąż czeka na podobne działania.

Oczywiście samo postawienie zarzutów nie przesądza o winie zatrzymanych, ale osoby stojące za przypadkami nieprawidłowości wśród innych emitentów zapewne przestały czuć się bezkarne. Żeby nie szukać daleko – w maju 2015 r. Powszechne Towarzystwo Inwestycyjne także skupowało własne obligacje, by trzy dni (sic!) później informować o braku środków na wypłatę odsetek, a w kolejnym miesiącu o braku środków na wykup obligacji.

Liczbę poszkodowanych w aferze PCZ szacuje się na 600 osób. Prawdopodobnie większość z nich to inwestorzy bezpowrotnie straceni dla Catalyst, który wciąż jest rynkiem na tyle małym, że każda podobna grupa odwracająca się od rynku oznacza dla niego bolesną wyrwę (w 33 publicznych emisjach prospektowych w tym roku udział wzięło ok. 16,5 tys. inwestorów, przy czym spora część z nich to z pewnością dublujące się nazwiska na listach obejmujących wiele emisji.). Być może ta sprawa i jej nagłośnienie uświadomi inwestorom indywidualnym wagę ocen ratingowych – gdyby znali skalę ryzyka z ust innych osób niż oferujący obligacje, być może nie byłoby kogo i za co ścigać.

Kierując się m.in. chęcią podwyższenia standardów rynku i zwiększenia jego przejrzystości, Giełda po raz drugi ogłosiła zamiar utworzenia agencji ratingowej, tym razem do spółki z BIK i PFR. O ile sama potrzeba niezależnych ocen emitentów obligacji jest bezdyskusyjna (choć rzadko dostrzegana przez samych inwestorów indywidualnych), o tyle znów wraca pytanie, czy to Giełda powinna taką instytucję powoływać i na jakie ryzyko narazi własną reputację, jeśli agencja wystartuje, a następnie nada wysoką ocenę emitentowi, który zbankrutuje?

Zachęty dla emitentów posiadających oceny ratingowe, specjalne oznaczenie w notowaniach, akcje edukacyjne – Giełda może robić wiele bez narażania na szwank własnego imienia. Zaś przede wszystkim ingerencja w rynek przez podmioty kontrolowane przez skarb państwa (Giełda i PRF) często przynosi więcej szkód niż korzyści. Ostatecznie rynek zdołał i bez agencji ratingowych wypracować sobie pewien schemat oceny emitentów – zamiast agencji ratingowych, reputację narażają oferujący. Na rynku wiadomo kto jest kim, jakie ryzyko toleruje w imieniu swoich klientów i czego można spodziewać się po oferowanych przez niego papierach (wysokiego oprocentowania czy bezpieczeństwa). To oczywiście nie to samo co ocena ratingowa umożliwiająca dokonanie porównań, ale jeśli rynek będzie się rozwijał w takim tempie jak w 2016 r., emitenci sami zaczną występować o nadanie im ocen, by jakoś wyróżnić się na coraz ciaśniejszym rynku. Agencja dla małych i średnich firm istnieje od lat, a Giełda uparcie przemilcza jej istnienie – chodzi o Eurorating.

Ryzyko zbyt daleko idącej ingerencji w rynek niesie w sobie projekt ustawy przygotowanej przez resort sprawiedliwości, a dotyczący spółek pożyczkowych. Nie chodzi nawet o sankcje pozbawienia wolności (ale to też), lecz o nałożenie kolejnych ograniczeń na rentowność pożyczek. Na pewnym poziomie działalność firm pożyczkowych przestaje być opłacalna – zbyt dużo jest w tej branży pożyczek straconych (w przypadku „chwilówek” nawet 20 proc. kapitału miesięcznie), by oprocentowanie i ich koszty mogły być niskie. Rynek spółek pożyczkowych jest też bardzo konkurencyjny i to w konkurencji można szukać nadziei na obniżenie kosztów pożyczek, co zresztą faktycznie ma miejsce. Rozwiązanie proponowane przez MS może tę konkurencję zmniejszyć, ze szkodą dla klientów firm pożyczkowych. Część legalnych dziś firm zejdzie zapewne do podziemia, a przewidziane sankcje karne wywindują wysokość koszów pożyczek na czarnym rynku. Pytanie brzmi, czy tego właśnie chce MS?

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.