Informacje

Fot. Freeimages
Fot. Freeimages

Ukarani za Majdan

Tomasz Rożek

  • Opublikowano: 2 czerwca 2014, 19:03

  • 1
  • Powiększ tekst

Przedruk z "Gazety Bankowej"

Polscy przedsiębiorcy tracą gigantyczne pieniądze przez zakazy handlu z Rosją i zapaść gospodarczą na Ukrainie. Nasze firmy to pierwsze i jak na razie jedyne ofiary ekonomicznej wojny, którą Władimir Putin zafundował Unii Europejskiej.

Marek Siergiej, prezes spółki Promotech z Białegostoku, eksportera narzędzi i automatów spawalniczych, powoli godzi się z myślą, że swoje projekty może swobodnie realizować wszędzie, tylko nie na Wschodzie. W ostatnim czasie Promotech odpowiadał na wschodniej Ukrainie za trzy duże inwestycje, związane z ciężką automatyzacją spawania, każdy o wartości od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Wszystkie trzy zostały wstrzymane. Powód jest oczywisty: wiszące jak miecz Damoklesa zagrożenie ze strony Rosji.

-– Handel z Ukrainą zamarł – przyznaje Siergiej i dodaje, że do czasu wyklarowania się sytuacji politycznej wszelkie dostawy do tego kraju są zawieszone. – Na razie Ukraińcy mają wewnętrzne problemy z płynnością swojej waluty. Nie ma wątpliwości, że sytuacja we wschodniej części kraju po aneksji Krymu przez Rosję w istotny sposób wpływa na relacje handlowe między poszczególnymi krajami i przynajmniej na pewien czas zmusza nas do ograniczenia sprzedaży towarów na tamtejszy rynek.

Podobne kłopoty Promotech przeżywa w relacjach z Rosją. Ze względu na spowodowany przedłużającym się kryzysem spadek wartości rubla wobec euro handel z Rosją jest dziś niebywale utrudniony. Firma, która w rublach rozlicza transakcje, ma problem, a zarówno Rosja, jak i Ukraina stanowią dla Promotechu ważne rynki zbytu; trafiają tam w dużej ilości wyprodukowane w Białymstoku wiertarki, ukosowarki, wózki spawalnicze i urządzenia do ciężkiej automatyzacji spawania.

Miało zaboleć i zabolało

Prowadzenie interesów na Ukrainie czy w Rosji przypomina dziś bardziej działania szalonego sapera niż rasowego przedsiębiorcy. Pod koniec stycznia, w momencie kulminacji wydarzeń na kijowskim Majdanie, Rosja zamknęła swój rynek na wieprzowinę z Unii Europejskiej po wystąpieniu czterech odosobnionych przypadków afrykańskiego pomoru świń (ASF), wykrytych u dzików w Polsce i na Litwie przy granicy z Białorusią. Na początku kwietnia rosyjskie służby weterynaryjne zapowiedziały też przygotowania do wprowadzenia dodatkowego embarga na produkty wieprzowe z Polski i Litwy, co wzbudziło dodatkowy niepokój polskich producentów. Rosyjska agencja ITAR-TASS podała, że Moskwa przygotowuje się do wprowadzenia zakazu importu wszystkich rodzajów gotowych produktów mięsnych, a więc także wołowiny i drobiu. Według danych Agencji Rynku Rolnego w lutym 2014 r. eksport wieprzowiny z Polski był o 14 proc. niższy niż przed rokiem, a najbardziej, bo aż o 86 proc., spadł w tym okresie eksport naszego mięsa wieprzowego na Ukrainę. Hodowcy trzody chlewnej policzyli, że ze względu na embargo tracą około 50 milionów złotych dziennie.

-– Najgorsza jest w tej chwili niepewność, bo Rosja co rusz prowokuje, podejmuje działania zaczepne, czego gospodarka bardzo nie lubi, bo to odstrasza kapitał i zmniejsza motywację do inwestowania na takich rynkach

-– mówi Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej.

Można odnieść wrażenie, że im częściej nasi politycy mówią o konieczności zachowania integralności terytorialnej Ukrainy i apelują o szeroko pojętą unijną solidarność w obliczu zagrożenia rosyjskiego, tym sankcje Moskwy względem polskich przedsiębiorców wydają się coraz bardziej gwałtowne i absurdalne. Nie tak dawno (17 kwietnia) Federalna Służba Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego (Rossielchoznadzor) wstrzymała na przykład import mleka i produktów mlecznych ze Spółdzielni Mleczarskiej Mlekovita w Wysokiem Mazowieckiem. Jako powód podał wykrycie podczas badań laboratoryjnych w produktach firmy bakterii z grupy pałeczek jelitowych. Produkty Mlekovity miały ugruntowaną pozycję wśród polskich konsumentów i co ciekawe – prezes Mlekovity Dariusz Sapiński, słynący z otwartości w kontaktach biznesowych, utrzymywał też dość zażyłe stosunki z rosyjskimi partnerami. Tym większe było jego zdziwienie, kiedy rosyjskie służby obwieściły, że nie życzą sobie jego mleka. Jak podkreślają eksperci ds. handlu międzynarodowego, Mlekovicie dostało się głównie dlatego, że to duża firma i że była aktywna w relacjach z Rosją. Miesięczny eksport Mlekovity do tego kraju wart był około 30 mln zł. Chodziło więc o to, by zabolało. I zabolało.

Zresztą Mlekovita jest już drugim zakładem mleczarskim z Polski, któremu Rossielchoznadzor z takiego samego powodu w kwietniu zabronił eksportu do Federacji Rosyjskiej. Od 2 kwietnia zakaz taki obowiązuje ROTR Spółdzielnię Mleczarską w Rypinie, natomiast od 5 lutego sprzedawać swoich wyrobów do Rosji nie może też spółka Hochland Polska Zakład Mleczarski w Baranowie. Decyzje te są formalnie konsekwencją kontroli przeprowadzonej w listopadzie 2013 r. przez Rossielchoznadzor w polskich firmach zainteresowanych eksportem do Rosji.

Gra na konflikt

Eksperci z think tanków zajmujących się polityką zagraniczną nie mają wątpliwości, że Rosja będzie nadal stosować politykę embarga, bo jest to jedno z nielicznych, a w dodatku skutecznych narzędzi, których Moskwa może jeszcze użyć wobec Unii Europejskiej. Jednak jak podkreśla Piotr Kościński z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, Putinowi na dłuższą metę żadne embargo się nie opłaca, bo tak naprawdę uderza w jego własnych rodaków. Kościński uważa, że rosyjskiemu prezydentowi może zależeć na tym, by utrzymać embargo na handel tylko z niektórymi krajami UE. Tymczasem po cichu Rosja będzie sprowadzać na przykład mięso i mleko z innych krajów członkowskich. Wszystko po to, by wywołać konflikt między poszczególnymi krajami UE i docelowo osłabić jedność Unii w podejmowaniu decyzji. Na razie Putin rozgrywa tę partię niezwykle skutecznie i wydaje się, że Rosja wydaje jest na fali wznoszącej. Pod koniec kwietnia Rossielchoznadzor użył kolejnego straszaka, zapowiadając wprowadzenie embarga na polskie owoce i warzywa. Według rosyjskich służb polskie produkty „w wielu przypadkach” zawierały pestycydy i azotany przekraczające dopuszczalne normy i stanowią realne zagrożenie dla rosyjskich konsumentów. Agencja ITAR-TASS podaje, że według rosyjskich statystyk ogólna wartość eksportu owoców i warzyw z Polski do Rosji przewyższa rocznie 1 mld euro. Jest więc o co walczyć i czego się bać.

Według Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adama Smitha napięcie w stosunkach gospodarczych polskich firm z rosyjskimi może rozładować wyłącznie wyłoniona w majowych wyborach nowa władza w Kijowie, która zawalczy o integralność terytorialną i nie dopuści prorosyjskich separatystów do przejmowania budynków administracji rządowej i samorządowej w Doniecku, Charkowie, Ługańsku oraz mniejszych miastach na wschodzie Ukrainy.

-– W tej chwili obserwujemy niestety rozpad struktur państwowych na Ukrainie, co jednoznacznie szkodzi gospodarczym kontaktom polsko-rosyjskim i polsko-ukraińskim. Skoro żołnierze ukraińscy w ogóle nie reagują na przejmowanie przez zwykłych bandytów w strojach wojskowych budynków administracji publicznej na wschodzie kraju, to oznacza, że państwo de facto nie działa. Jak w takich warunkach prowadzić biznes?

-– pyta Sadowski.

Ucieczkę polskiego biznesu z niepewnego Wschodu widać wyraźnie, gdy patrzy się na liczby. Według Głównego Urzędu Statystycznego eksport polskich towarów na Ukrainę zmniejszył się o 11,6 proc. rok do roku do 667,2 mln dolarów w okresie od stycznia do lutego 2014 r., a liczony w euro odnotował spadek o 13,8 proc. r/r do 488,9 mln euro. Z kolei, jak poinformował wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński, w okresie od początku roku do 18 marca polski eksport do Rosji spadł o 7,3 proc. w stosunku do analogicznego okresu w 2013 r. Trend spadkowy jest tak dynamiczny, że nawet najświeższe dane polskich urzędów wydają się nieaktualne. Z informacji Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej wynika, że tylko w ostatnich tygodniach wartość polskiego eksportu na Ukrainę w porównaniu do tego samego okresu w ubiegłym roku spadła o około 30 proc. Polscy przedsiębiorcy mówią już o efekcie domina: Rosja, wywołując coraz większe napięcie polityczne na Ukrainie, wywołuje coraz głębszą dewaluację hrywny, a to skutecznie odstrasza eksporterów. Sprzedaż czegokolwiek za Bug przestaje być po prostu opłacalne.

Widmo potężnego kryzysu

Aktualnie w Rosji prowadzi działalność 214 podmiotów prawa handlowego z udziałem polskiego kapitału. Na Ukrainie działa 118 polskich firm. Pierwsza setka takich przedsiębiorstw w Rosji wypracowała w 2012 r. przychody na poziomie 1,82 mld euro (7,60 mld zł). Z kolei pierwsza setka na Ukrainie osiągnęła przychody rzędu 1,18 mld euro (4,93 mld zł). Taki jest potencjał polskich firm na Wschodzie, a w zasadzie był, bo funkcjonują one w coraz mniej przyjaznym otoczeniu.

Gdyby nasi przedsiębiorcy chcieli znów osiągać takie wyniki, musieliby liczyć na cud, czyli na wycofanie się ze wschodniej Ukrainy ukrytych pod maskami separatystów rosyjskich komandosów oraz tzw. prawdziwych Rosjan z Krymu. Tylko wówczas można by ogłosić powrót do „stanu przedmajdanowego” w kontaktach gospodarczych Polski, Ukrainy i Rosji. Ale cudu raczej nie będzie. Bank Credit Agricole przeprowadził niedawno symulację, która miała pokazać międzynarodowy efekt ewentualnej, regularnej wojny Rosji z Ukrainą i bezpośredni wpływ takiej konfrontacji na naszą gospodarkę. Pracujący nad badaniem francuscy finansiści założyli, że do wzmożenia konfliktu doszłoby w maju i taka sytuacja trwałaby cały trzeci kwartał tego roku. Ich zdaniem otwarta wojna wpędziłaby obydwa państwa w głęboką recesję. Ukraina odnotowałaby spadek PKB o 10 proc., zaś Rosja o 1,5 proc. Wymizerniała, osłabiona hrywna spowodowałby totalne zmniejszenie opłacalności eksportu na Ukrainę i niemal pewne byłoby też nałożenie przez Rosję kolejnych embarg na nasze produkty spożywcze. Wszystko to, według ekonomistów Credit Agricole, doprowadziłoby do obniżenia w 2014 r. rocznej dynamiki polskiego eksportu do 7,5 proc. wobec 9,3 proc. spodziewanych w scenariuszu bazowym, czyli stopniowej normalizacji. Jeśli liczyć idący za tym spadek popytu krajowego i wzrost inflacji w Polsce, znaleźlibyśmy się w samym środku potężnego kryzysu.

Tomasz Rożek, Gazeta Bankowa

Powiązane tematy

Komentarze