Informacje

fot. Blogpress
fot. Blogpress

Co to znaczy być dziennikarzem śledczym? Mówią Majewski, Sumliński, Zielke - "Afery III RP"

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 28 lipca 2014, 10:04

  • 0
  • Powiększ tekst

Dziś dziennikarze są tylko narzędziami w rękach różnych służb, wpływowych osób, tubami propagandowymi. Przez „Afery III RP” chciałem oddać hołd wszystkim tym, którzy w swojej pracy starali się dojść do sedna, nie dla chwilowego blichtru, nie dla chwilowej sławy. ale po to, by rozwiązać określone sprawy, by, nasze życie publiczne mogło być naprawione — mówił Aleksander Majewski w czasie spotkania z bohaterami swojej książki byłymi dziennikarzami śledczymi: Mariuszem Zielke i Wojciechem Sumlińskim.

W podziemiach Katedry Warszawsko-Praskiej odbyło się spotkanie z Mariuszem Zielke i Wojciechem Sumlińskim — bohaterami książki Aleksandra Majewskiego „Afery III RP”.

Książka (wydana przez Wydawnictwo Słowa i Myśli) to zbiór rozmów z pięcioma dziennikarzami: Witoldem Gadowskim, Pawłem Miterem, Markiem Pyzą, Wojciechem Sumlińskim i Mariuszem Zielke o ich pracy i największych aferach III RP.

To książka o solidnej robocie dziennikarskiej, która przyczyniła się do uzdrowienia naszego życia publicznego – podkreśla w przedmowie autor. Dodaje jednak, że losy tych osób “świadczą o tym, że żyjemy w parapaństwie, rządzonym przez różne podskórne procesy”, których przeciętny Polak nie jest w stanie dostrzec: jeden z rozmówców Majewskiego został wyrzucony z pracy, inny stracił program, jeszcze inny wylądował za kratkami. To wszystko za dążenie do prawdy i za prawdziwą dziennikarską pracę.

Kiedy wydawnictwo Słowa i Myśli zwróciło się do mnie z propozycją napisania tej książki przez dłuższy czas zastanawiałem się jak można zrealizować książkę, w której znajdzie się kilku bohaterów, każdy z nich ma swoją historię, swój dramat, i każdy z nich dokonał czegoś w dziennikarstwie śledczym. Zastanawiałem się jak można wybrać wspólną oś, wspólny mianownik, który połączy kilku bohaterów — są nim afery III RP. To książka o o wymierającym gatunku — dziennikarzach śledczych. Dziś dziennikarze są tylko narzędziami w rękach różnych służb, wpływowych osób, tubami propagandowymi, są sprowadzani do roli spindoktorów określonych partii politycznych, a dziennikarstwo śledcze opiera się obecnie na prymitywnej wrzutkologii. Przez „Afery III RP” chciałem oddać hołd wszystkim tym, którzy w swojej pracy starali się dojść do sedna, nie dla chwilowego blichtru, nie dla chwilowej sławy. ale po to, by rozwiązać określone sprawy, po to by, nasze życie publiczne mogło być naprawione — mówił na spotkaniu Aleksander Majewski.

Doświadczenia życiowe i dziennikarskiej każdego z rozmówców Aleksandra Majewskiego są nieco inne. Pierwszy z nich, Witold Gadowski opowiada o swoich korzeniach, poglądach -– przejściowo bowiem zajmował się działalnością polityczną — i pracy. Zaczynał, podobnie jak Wojciech Sumliński jako psycholog, później był dziennikarzem w dziale miejskim krakowskiego “Czasu”, stąd jego znajomości w półświatku, pracował w Urzędzie Miasta w Krakowie, robił reportaże w TVN i wywiady z szefami organizacji terrorystycznych. Gadowski mówi także o tym czym się różni Kiszczak od Jaruzelskiego, o mediach oraz o największej aferze III RP, którą jego zdaniem jest cały proces transformacji gospodarczej. Według niego “istnieje drugie państwo, jakiś tajny silnik antypaństwa napędzany już tylko interesem, powiązaniami, korzyściami, zaprojektowany już wcześniej”, a najpotężniejszym lobby w Polsce jest środowisko byłych służb specjalnych i ludzi wzbogaconych dzięki tym wpływom.

Inny rozmówca Aleksandra Majewskiego — Marek Pyza nie chce być nazywany dziennikarzem śledczym, uważa się bowiem za reportera. Obecny szef portalu wPolityce.pl zwraca uwagę na to, że żeby uprawiać ten gatunek potrzebna jest odwaga samych dziennikarzy, właścicieli mediów i kierownictwa newsroomów. Dziennikarstwo śledcze w Polsce zamiera, gdyż splot interesów dużych mediów i polityków nie pozwala na grzebanie w wielu sprawach, a wielu dziennikarzy zamienia się w pracowników mediów. Pyza opowiada o swoich początkach w tym zawodzie, o pracy w Tok FM, Telewizji Puls, wreszcie w Wiadomościach TVP1. 10 kwietnia był dniem, który przewartościował jego życie. Według niego, “sposób, w jaki dziennikarze podchodzą do Smoleńska, określa, czy chcą służyć prawdzie czy kłamstwu”. Pyza opowiada w rozmowie z Aleksandrem Majewskim o tym przełomowym w jego życiu dniu, kiedy to czekał w Katyniu na delegację z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, mówi o tym, w jaki sposób dowiedział o katastrofie i co robił tego pierwszego dnia na lotnisku w Smoleńsku. Wreszcie skupia się na samej sprawie tej narodowej tragedii.

O swoich doświadczeniach wynikających ze zderzenia z rzeczywistością III RP oraz aferach opowiadali na spotkaniu z czytelnikami dwaj inni bohaterowie książki Aleksandra Majewskiego — Mariusz Zielke i Wojciech Sumliński.

Mariusz Zielke jest znanym dziennikarzem śledczym, jak sam przyznaje byłym, tropił pierwszorzędne afery gospodarcze, miał liczne sukcesy, otrzymywał najważniejsze nagrody. I okazało się, że po osiągnięciu prawdziwego sukcesu w fachu dziennikarza śledczego, został zwolniony z dużej gazety dlatego, że był skuteczny — stwierdził autor książki Aleksander Majewski.

Za tę skuteczność zapłacił bardzo wysoką cenę. Wówczas przeistoczył się w pisarza, i tę sytuację, te fakty, które znał, których nie mógł przedstawić na łamach prasy, opisał w formie bestselerowej powieści „Wyrok”. Podobnie zresztą uczynił Witold Gadowski, który przez lata zajmował się największymi aferami, i to czego nie udało mu się opublikować jako dziennikarzowi zawarł w swojej powieści „Wieża komunistów”.

Odnalazłem się w roli autora książek — mówił Mariusz Zielke.

Sam koniec przygody z dziennikarstwem był dla mnie dosyć dużym dramatem, ponieważ nie pracowałem dla pieniędzy, to nie było kluczowe. Jednak kiedy zastosowano wobec mnie sprytny manewr, że zaproponowano mi zmniejszenie wynagrodzenia, wiedziałem, że zmierza to do tego, że mnie z tej pracy zwolnią, postanowiłem więc odejść sam. Otrzymałem dobrą odprawę i te pieniądze przeznaczyłem na założenie portalu internetowego. I tam kontynuowałem swoją działalność za darmo. Prawie dwa lata to funkcjonowało bez żadnych pieniędzy. Starałem się o fundusze unijne, jednak nie pozyskałem pieniędzy na gazetę. Ona miałaby zajmować się tematami publicznymi, śledczymi, przede wszystkim wydatkowaniem pieniędzy publicznych, czyli głównie przetargami. W pewnym momencie NGI24 (Niezależna Gazeta Internetowa www.ngi24.pl) była uznawana (mimo że 1-osobowa) za najbardziej opiniotwórcze medium w tym gatunku — mówił Zielke.

Nie było mi łatwo odejść od dziennikarstwa, bo uważam, że to bardzo potrzebny zawód. W kraju, w którym procedury, biurokracja, administracja działają źle, a taśmy pokazują jacy ludzie nimi rządzą, jaki jest poziom intelektualny elit, dziennikarstwo śledcze jest bardzo potrzebne — kontynuował Zielke.

Zielke przypomniał sprawę spółki Alumetal — wcześniej zależnej od Kęt — której przejęcie (wyprowadzenie majątku z rynku publicznego) ujawnił 10 lat temu w „Pulsie Biznesu”. Po skandalu sprawa ucichła, ale obecnie wchodzi ona na giełdę i jest opisywana w tym samym „Pulsie Biznesu” jako „świetna okazja inwestycyjna” .

Spółka ta z majątkiem kilkudziesięciu milionów złotych, przynosząca dochody w wysokości 300 milionów złotych, i zyski ok. 17-20 milionów zł. została kupiona przez dwóch młodych ludzi za 500 tysięcy złotych, a jest dziś warta kilkaset milionów — dodał Zielke.

Wspomniał także o sprawie infoafery, o jej bohaterze w kontekście korupcyjnym pisał już 10 lat temu.

Oczyszczono go wtedy z zarzutów i dano mu możliwość kontynuowania kariery, aż do czasu, gdy wziął największe w historii Polski łapówki i zrobił skandal na cały świat. Pokazał nam, że ta nasza Polska jest niczym republika bananowa. Dziennikarstwo pozwala kontrolować przepływ pieniędzy, reprezentować wszystkich państwa — dodał.

Mariusz Zielke wymienił także inne znane sprawy sprzed lat: aferę związaną ze spółką maklerską WGI (do dziś nie jest osądzona, nie wiadomo, gdzie pieniądze się podziały, gdyż dziennikarze nie chcieli się tym zajmować lub zostali zastraszeni, bo ci którzy o tym pisali, zostali wezwani do sądów, niektórzy przegrali swoje sprawy), bardzo podobną do niej aferę Interbrok, którą udało się w jakimś stopniu osądzić, bo była pilnowana przez dziennikarza.

Ja przez 15 lat mojej pracy nie miałem ani jednego informatora ze służb specjalnych, ani prokuratury, ani policji. Były trzy próby dotarcia do mnie przez takie osoby i kiedy stwierdzałem, że to są manipulatorzy, nie było dalszej współpracy. Teraz widzę, że dziennikarze się przyjaźnią z agentami służb specjalnych, z policjantami. Zawsze jest wtedy duże ryzyko manipulacji, jeśli korzystamy z informacji ludzi, którzy są szkoleni w tego typu przedsięwzięciach - zaznaczył Zielke.

Miałem propozycji korupcyjnych całą masę, przy każdym tekście. Pisałem o bardzo dużych pieniądzach, o przekrętach na kilkadziesiąt, kilkaset milionów złotych, czasami były to miliardy. Np. duży światowy bank inwestycyjny proponował mi, że założy mi fundusz, który by finansował wszystkie moje inwestycje — mówił.

Na pytanie o poczucie zagrożenia, Zielke odparł, że miał sytuacje, w której zastawał swój samochód z zapalonymi światłami i rozładowanym akumulatorem, ale dodał, że „w Polsce zabicie dziennikarza to najgłupszy sposób” na pozbycie się problemu, bo to by tylko skierowało na sprawę uwagę opinii publicznej. Skuteczniejszym sposobem jest skompromitowanie, oskarżenie o korupcję.

Wspomniał także o swoich książkach: „Wyrok”, „Formacja trójkąta” i najnowszej o tytule roboczym „Sędzia”, która dopiero zostanie wydana, poświęconej degrengoladzie systemu sprawiedliwości w Polsce. Przyznał również, że został ghostwriterem.

Drugim bohaterem spotkania był Wojciech Sumliński , jak stwierdził Aleksander Majewski, „tak potraktował go aparat państwa, prokuratura, że mógł zapłacić najwyższą cenę — cenę życia. Do tej pory jest nękany przez wymiar sprawiedliwości w - mogłoby się wydawać - demokratycznym państwie”. Sumliński przeniósł się na Podlasie i obecnie zajmuje się nieco innym dziennikarstwem (jest redaktorem naczelnym Tygodnika Podlaskiego, pracuje w regionalnym „Radiu Nadzieja” i w „Głosie katolickim”).

Powoli odchodzę od dziennikarstwa i będę próbował sił w pisarstwie. Jeszcze nie pisarz, ale już nie dziennikarz. To taki etap przejściowy — zaznaczył.

Sumliński wspomniał o swoich książkach „Z mocy bezprawia” i „Z mocy nadziei”, i o nowej publikacji, która ma się ukazać na przełomie września nt. śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. W przyszłym roku chce wydać książkę poświęconą Bronisławowi Komorowskiemu.

Dziennikarz mówił o swoich potyczkach z wymiarem sprawiedliwości, o tym, że przez kilkanaście miesięcy nie zajmował się niczym tylko chodzeniem na procesy i od prokuratury do prokuratury.

W pewnym momencie miałem kilkanaście spraw karnych, cywilnych. Te cywilne wbrew pozorom wcale nie były mniej groźne, bo potencjalna przegrana wiązała się z wielotysięcznymi odszkodowaniami albo karami, więc każda z tych spraw była dla mnie bardzo poważnym zagrożeniem. Zdecydowana większość z nich jest już za mną, udało się je wygrywać, z tych co zostały szczególnie groźna jest ta, w której ważną rolę ma do odegrania Bronisław Komorowski, który jest wezwany na świadka, która zapoczątkowała pasmo trudnych wydarzeń dla mnie i dla moich bliskich. Ta sprawa powinna być nie tylko ważna dla mnie, bo ona dużo mówi o naszej rzeczywistości, o tym kim jest Bronisław Komorowski, jakie jest jego zaplecze, czym jest WSI — tłumaczy.

Bohater książki „Afery III RP” mówił o swoich metodach pracy dziennikarskiej, pracując nad materiałem odbywał „dziesiątki spotkań, setki rozmów”.

Mnie tego zawodu nikt nie uczył, byłem w grupie dziennikarzy śledczych w połowie lat 90., którzy byli prekursorami. Także źli ludzie byli moimi informatorami, próbowałem ich wykorzystywać, czasami się okazywało, że to oni próbowali wykorzystać mnie. To była specyficzna gra. Wydawało mi się, że bilans dodatni jest po mojej stronie. Głęboko w to wierzyłem aż do roku 2008. Popełniłem w swojej pracy tyle błędów, że gdybym mógł cofnąć czas... — mówił.

Dziennikarz wspomniał także o grupie kolegów z „Życia” i Tomaszu Wołku, którym był „guru dziennikarstwa prawicowego” i radykalnej zmianie, jaka zaszła w jego poglądach w 2004 roku. Wszyscy dziennikarze, z którymi pracował wówczas Sumliński „przeszli na drugą stronę”.

Sumliński opowiedział o spotkaniu z pewnym informatorem, który pokazał mu tajne dokumenty i dodał, że pozostałe materiały czekają u notariusza, ale miał się z nimi zapoznać dopiero po jego śmierci. Ten informator rzeczywiście umarł na nowotwór.

Tylko ten drobny fragment dokumentów, które widziałem i tylko ten drobny fragment rozmów, które odsłuchałem, to już jest coś co zmieni postać pana Bronisława Komorowskiego w odbiorze opinii publicznej — zaznaczył Sumliński.

A według tego człowieka, z którym się spotkałem, to miał być wierzchołek góry lodowej — dodaje.

Dziennikarz dodał, że miał o tej sprawie nie mówić publicznie, tylko o niej napisać, ale rozmowa ze znajomym z ABW uświadomiła mu, że są osoby, które wiedzą o spotkaniu z tym informatorem, a może nawet mają zapis rozmowy, więc lepiej zawiadomić o całej sprawie opinię publiczną.

W tym momencie wiedza opinii publicznej może być dla mnie jakąś osłoną — podkreślił Sumliński i dodał: „wierzę, że dane mi będzie tą książkę opublikować”.

Na pytanie o bezpieczeństwo zgromadzonych do książki materiałów odparł:

Nie trzymam w domu niczego i nic nie mam w jednej wersji, a te materiały są w bezpiecznym miejscu.

Odpowiadając na pytanie o inwigilację powiedział:

Z całą pewnością, mając takiego przeciwnika jak Bronisław Komorowski i WSI, w moim przekonaniu rozgrywających w tej chwili w Polsce - - bo to nie Tusk rozgrywa, to wszyscy już wiedzą, że Tusk jest politycznym trupem, który próbuje się reaktywować, a że to Pałac Namiestnikowski i WSI skupione wokół niego rozdają karty — mam świadomość, że mogą być przygotowywane różne warianty, jak mi przeszkodzić w publikacji takiej książki. Nie trzeba człowieka likwidować, żeby uczynić go niegroźnym. Odbierz mu wiarygodność, a odbierzesz wiarygodność pracy, którą ktoś wykonał. Dla mnie pewnie planowany jest taki scenariusz. Wolę jednak taki scenariusz, niż działanie tzw. nieznanych sprawców albo seryjnego samobójcy, bo mam dla kogo żyć.

Pełna relacja wideo dostępna poniżej:

Zapraszamy do lektury "Afer III RP"

Blogpress/ as/

Powiązane tematy

Komentarze