Informacje

Ludwik Kotecki, wiceminister finansów
Ludwik Kotecki, wiceminister finansów

Wiceminister finansów Ludwik Kotecki: jestem przeciwny nadmiernemu angażowaniu środków publicznych w rozwiązanie problemu frankowiczów

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 25 marca 2015, 07:29

  • 13
  • Powiększ tekst

W Polsce nie było kryzysu – zamiast niego ponad 20-proc. wzrost gospodarczy, z którego skorzystali wszyscy - przekonuje w wywiadzie dla PAP główny ekonomista Ministerstwa Finansów Ludwik Kotecki.

PAP: Kolejny miesiąc mamy deflację. Czy nie stwarza to zagrożenia, że trzeba będzie nowelizować budżet?

Ludwik Kotecki: Do nowelizacji jeszcze bardzo daleko, ale oczywiście deflacja wpłynie na dochody.

PAP: Już wpływa, dochody z VAT w styczniu były znacząco mniejsze od planowanych.

L.K.: Na szczęście podatki dochodowe - w odróżnieniu od VAT - zasilają budżet w większym stopniu niż zakładaliśmy, dzięki poprawie na rynku pracy. Trzeba więc będzie sobie z tym deflacyjnym środowiskiem poradzić. Miejmy nadzieję, że inflacja zacznie odbijać i sytuacja się znormalizuje. Można oczywiście powiedzieć, że popełniono błąd w prognozie. Tyle, że gdy przygotowywaliśmy budżet w sierpniu 2014 roku, to wzięliśmy pod uwagę inflację niższą niż NBP prognozował w lipcowym raporcie o inflacji. Mimo to, niestety, okazała się o wiele za wysoka.

PAP: Co można zrobić z tym problemem?

L.K.: Mam nadzieję, że tym razem diagnoza NBP, że deflacja jest spowodowana głównie czynnikami podażowymi, czyli przede wszystkim cenami surowców, jest słuszna. I że w związku z tym jest szansa na szybkie rozpoczęcie stopniowego odbicia cen. Popyt krajowy cały czas bowiem rośnie, wynagrodzenia rosną, zatrudnienie też. Gospodarka jest w niezłym stanie, nie można mówić, że to jest jakaś gospodarka deflacyjna.

Co do walki z deflacją - u nas stopy procentowe w razie czego jeszcze można obniżać, w wielu krajach UE już nie, są tak niskie. Dlatego został tam już tylko mechanizm QE - luzowania ilościowego. Doszli do zera, więc efektywnie zaczęli drukować pieniądze.

PAP: Kontynuując temat dochodów budżetu. Czy widzi Pan realną perspektywę podniesienia kwoty wolnej od opodatkowania?

L.K.: Tak, widzę. Ten rok jest - wszystko na to wskazuje - ostatnim, w którym podlegamy procedurze nadmiernego deficytu. Jeżeli z tej procedury wyjdziemy, to warto będzie zacząć dyskusję na temat dalszego obniżania podatków.

PAP: Czy mamy rozumieć, że mogłaby ona być niższa najwcześniej od 2017 roku?

L.K.: To decyzja czysto polityczna. Pytanie, czy zwiększyć kwotę wolną, podnieść koszty uzyskania przychodów z pracy, czy obniżyć VAT? Wszystkiego naraz się nie da raczej zrobić, bo to kosztuje.

PAP: Mówi Pan o ewentualnych zmianach w VAT, jakich? Zgodnie z planem podstawowa stawka VAT ma wrócić do poziomu 22 proc. od 2016 roku.

L.K.: Osobiście jestem zwolennikiem jednolitej stawki VAT.

PAP: W jakiej wysokości?

L.K.: Między 16 a 18 proc. Taka stawka z działaniami osłonowymi byłaby netto lekko ujemna dla budżetu. Jednak efekty pośrednie jej wprowadzenia byłyby korzystne - byłoby mniej przestępstw wynikających z obowiązywania różnych stawek.

PAP: Jednak stawka VAT na żywność drastycznie by wzrosła, zapłacą za to ubożsi i średnio uposażeni.

L.K.: I tu te działania osłonowe, o których wspomniałem. Trzeba zadbać o to, by obciążenie najuboższych nie wzrosło. W tym celu warto byłoby to połączyć np. z kwotą wolną czy wyższymi kosztami uzyskania przychodów z pracy.

PAP: Dla uboższych działania osłonowe, a co klasą średnią? To ona w największym stopniu poniosła koszty kryzysu.

L.K.: Po pierwsze nie było w Polsce kryzysu – zamiast niego ponad 20-proc. wzrost gospodarczy, z którego skorzystali wszyscy. Po drugie skorzystałaby na niższym podatku VAT.

PAP: A może należy uszczelnić system podatkowy, by ukrócić unikanie opodatkowania przez firmy?

L.K.: Ale jak podejmujemy działania w tym kierunku, to jest nagonka na ministra finansów, że przedsiębiorców traktuje jak oszustów. Tymczasem ci uczciwi mogą spać spokojnie, a nasze działania są kierowane na opodatkowanie nieuczciwych przedsiębiorców.

PAP: Reprezentuje Pan Ministerstwo Finansów w KNF. Co Pan sądzi o ostatniej burzy wokół SKOK-ów, czy ten problem stwarza duże zagrożenie?

L.K.: Dla sektora finansowego to nie jest istotne zagrożenie stabilności, gdyż na szczęście cały sektor SKOK-ów to niewiele ponad 1 proc. w porównaniu do całego sektora bankowego. To jest ważne przede wszystkim dla Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i deponentów, czyli dla ludzi.

Jak państwo wiedzą, sytuacja w SKOK-ach nie jest różowa - to nie jest tylko kwestia opisana w piśmie szefa KNF - ale mamy twarde fakty: dwie kasy upadły, dwie zostały, na szczęście, przejęte przez banki. Na szczęście, ponieważ ta forma restrukturyzacji jest tańsza. Depozyty są objęte ochroną państwa – stąd BFG musiał wyłożyć 3 mld zł. A fundusz w BFG to głównie pieniądze banków, kasy składają się na niego dopiero od dwóch lat, zresztą w mikroskopijnym zakresie. Zatem banki w pewnym sensie do tego dokładają. To rodzi problem. Bo banki mają swój problem – frankowy.

PAP: Zna Pan sprawy Amber Gold, WGI etc., czy ta sprawa to faktycznie największa afera, jak mówił Leszek Balcerowicz?

L.K.: Nie było mnie wtedy w KNF. Ale odpowiadając na pytanie: w sensie tego, jakiej liczby ludzi dotyczy – zgadzam się, że to dużo większy problem. Chodzi bowiem o 2,5 mln osób, które zaufały SKOK-om i trzymają tam pieniądze.

PAP: Czyli ci, którzy ulokowali pieniądze np. w SKOK-u Stefczyka powinni się obawiać?

L.K.: Nie wiem czy SKOK Stefczyka jest ryzykowny, czy nie, bo to jest kwestia do dalszych badań i inspekcji UKNF. To, co jest potrzebne, to pełna współpraca strony kas z nadzorcą, by sprawnie te problemy stabilnościowe rozwiązać z korzyścią dla wszystkich, w szczególności ludzi trzymających tam swoje oszczędności.

PAP: Zatem, według Pana, jakie byłoby optymalne rozwiązanie problemu SKOK-ów?

L.K.: Szybka restrukturyzacja. A jak dotąd te procesy ciągną się tam latami.

PAP: A nie likwidacja w ogóle tej formy działalności?

L.K.: Nie, dlaczego? Takie instytucje funkcjonują w różnych krajach. Powinny być jednak zdrowe i działać według sprawdzonych standardów zarządczych i rachunkowych.

PAP: A co z problemem frankowiczów, czy to, co do tej pory zrobiono - ujemny LIBOR, obniżenie spreadu - wystarczy?

L.K.: Nie wystarczy, ponieważ nie rozwiązuje głównego problemu, czyli przewalutowania i rozwiązania ryzyka kursowego. Czekamy na konkretne propozycje banków m.in. na temat tego, jakie środki banki są gotowe wyłożyć na rozwiązanie tego problemu, jakie są parametry tej ogólnej koncepcji, jaką zaprezentowano 11 marca. W końcu prawdopodobnie nie będzie można tego wszystkiego przeprowadzić bez interwencji ustawodawczej.

PAP: Banki zapowiedziały, że do końca maja przedstawią te konkrety. Czy Pana zdaniem propozycja szefa KNF jest optymalna?

L.K.: Nie ma uniwersalnej jednej optymalnej koncepcji - ponieważ sytuacja banków i ich klientów jest różna. Jakakolwiek by ta koncepcja nie była, musi ona uwzględniać stabilność banków. Paradoksalnie najważniejsze jest bezpieczeństwo depozytów. Nie można więc propozycją rozwiązania problemu kredytów frankowych spowodować destabilizacji po drugiej stronie bilansu.

PAP: A więc banki zarobiły, udzielając kredytów we frankach, a budżet, czyli my wszyscy, ma za to zapłacić?

L.K.: Mam nadzieję, że tak nie będzie. Jestem przeciwny nadmiernemu angażowaniu środków publicznych w rozwiązanie tego problemu i jeśli miałoby tak się stać, to tylko w przypadku najbardziej potrzebujących. Wpierw jednak poczekajmy na bardziej szczegółową propozycję banków i ich zaangażowania.

PAP: A może w ogóle nie trzeba nic robić w tej sprawie? Niektórzy twierdzą, że wystarczy poczekać na spadek kursu franka.

L.K.: A jak on wzrośnie? Niestety, jeżeli by się okazało, że znacząca część tych kredytów nie jest spłacana, to też byłoby to groźne dla stabilności systemu bankowego. Dlatego ważne jest stworzenie rozwiązań umożliwiających bezpieczne przewalutowanie, by zlikwidować ryzyko kursowe.

PAP: Konsekwentnie postulował Pan zmiany w OFE, mówiąc już w 2010 r., że "nie stać nas na taki gadżet jak OFE". Jak Pan dziś ocenia bilans tej reformy? Często podnoszony jest argument, że błyskawicznie przejadamy środki "zabrane OFE". Co Pan na to?

L.K.: To kompletna nieprawda, co bardzo łatwo można zweryfikować - proszę zobaczyć, jaki jest dzisiaj dług publiczny, a jaki był przed reformą. Gdybyśmy to przejedli, to byłby taki sam, a jest o około 8 punktów mniejszy. Dodatkowo, w celu zapewnienia trwałości tego obniżenia długu, ustawowo obniżyliśmy progi ostrożnościowe dotyczące poziomu długu w stabilizującej regule wydatkowej.

PAP: Jakie więc racje przyświecają Leszkowi Balcerowiczowi, że tak broni OFE?

L.K.: Nie rozumiem tego. Być może czuje się „współojcem” tamtej reformy. Jednak dziś temat OFE powinien zejść już z agendy dyskusji publicznej – wszystko obie strony sporu już powiedziały w tej sprawie. A fakty przemawiają za wprowadzonym rozwiązaniem.

PAP: Nie był to jednak pewien zamach na filozofię zaufania do państwa? Chyba nie po to wprowadza się reformy, by po kilku latach się z nich wycofywać?

L.K.: To nie jest tak, że raz wprowadzona reforma ma trwać do końca świata. Proszę zwrócić uwagę, że jak ją wprowadzano, to także zmieniano system, który kiedyś został w Polsce wprowadzony, a po drugie kolportowano przy pomocy akwizytorów i w reklamach nieprawdziwą wizję emerytur pod palmami.

PAP: Nadal jest Pan więc optymistą, jeśli chodzi o werdykt Trybunału Konstytucyjnego, który ma się zająć tą sprawą zapewne w lipcu?

L.K.: Mam nadzieję, że Trybunał, kierując się swoją niezależnością osądu i dużą odpowiedzialnością, nie zakwestionuje tych przepisów.

Rozmawiali Piotr Śmiłowicz i Sonia Sobczyk (PAP)

Powiązane tematy

Komentarze