Informacje

Eksport też trzeba udomowić

Gazeta Bankowa

Gazeta Bankowa

Najstarszy magazyn ekonomiczny w Polsce.

  • Opublikowano: 7 sierpnia 2016, 16:12

  • Powiększ tekst

Według wizji wicepremiera Mateusza Morawieckiego, sternika polityki gospodarczej rządu, jedną z głównych sił napędowych polskiej gospodarki ma być silny wzrost eksportu. Pytanie, czy to realne? - zastanawia się publicysta „Gazety Bankowej”

Zacznijmy od pozytywów. W 2015 r. Polska po raz pierwszy od początku lat 90. osiągnęła nadwyżkę eksportu nad importem. Wyniosła ona 3,7 mld euro. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku utrzymamy dodatnie saldo w handlu zagranicznym. Według danych GUS za pierwsze pięć miesięcy 2016 r. nasz eksport był w tym okresie większy od importu o 3 mld euro (mimo silnego spadku naszego eksportu w maju). Dla Polski ta zmiana – przejście z głębokiego deficytu w wymianie towarowej z zagranicą do nadwyżki – jest nie do przecenienia. To prawdziwy przełom dla naszej gospodarki.

Po 1989 r. kolejne rządy doprowadziły do tego, że mimo dużo niższych kosztów produkcji niż w krajach zachodnich, mieliśmy – w przeciwieństwie do wielu z nich – bardzo pokaźną nadwyżkę importu nad eksportem, przekraczającą przez lata poziom 9-10 mld euro rocznie. W rekordowym 2008 r. sięgnęła ona 26 mld euro, a np. w 2000 r. 18,7 mld euro. O tyle więcej konsumowaliśmy niż wytwarzaliśmy, czyli, w dużym uproszczeniu, więcej wydawaliśmy niż zarabialiśmy. To jedna z głównych przyczyn wysokiego zadłużenia Polski i trwałego deficytu budżetowego naszego państwa.

Modelowa porażka

Taki model gospodarki nie pozwalał nam powtórzyć cudu gospodarczego, jaki był udziałem – w poprzednich dekadach – niektórych krajów azjatyckich, które dzięki temu dogoniły pod względem poziomu zamożności kraje zachodnie. I o tyle trudno było się z nim pogodzić, że nie tylko takie kraje, jak Niemcy, Szwajcaria, Belgia, Irlandia, Dania, Holandia czy Korea Południowa od lat dużo więcej eksportują niż importują, ale także nasi południowi, postkomunistyczni sąsiedzi: Czechy, Słowacja czy Węgry.

Po osiągnięciu w 2015 r. eksportowej nadwyżki wielu polskich polityków i ekspertów gospodarczych wpadło w hurraoptymizm, a nawet snuło wizje Polski jako przyszłej eksportowej potęgi. Nie miało to jednak solidnych podstaw, m.in. dlatego, że Polska, przeliczając choćby jej eksport na jednego mieszkańca, jest jednak ciągle słabeuszem w porównaniu nie tylko z eksportowymi liderami, ale też ze wspomnianymi już Czechami czy Węgrami. Nadwyżkę w handlu zagranicznym w zeszłym roku zawdzięczaliśmy przede wszystkim osłabieniu złotego, lekkiemu ożywieniu gospodarczemu w strefie euro i sporej obniżce cen ropy oraz gazu, która bardzo obniżyła wartość naszego importu, bo składają się na nią w dużej mierze oba te surowce energetyczne (sprowadzane przez nas w większości z Rosji). Pytanie, na ile trwałe to zjawiska.

Złoty może wprawdzie – przez niepewną sytuację gospodarczą na świecie – wciąż być słaby, ale tania waluta nie jest sama w sobie gwarantem trwałego i silnego wzrostu eksportu, co widać choćby na przykładzie Chin. Nie mówiąc już o tym, że – przy naszym ogromnym zadłużeniu zagranicznym – słaby złoty bardziej Polsce szkodzi, niż pomaga.

Ożywienie w strefie euro było sztucznie wywołane przez tzw. luzowanie ilościowe w wykonaniu Europejskiego Banku Centralnego, które prędzej czy później będzie musiało się skończyć. I nie zmieni faktu, że kraje Europy Zachodniej – w dużej mierze ze względu na tzw. kryzys zadłużeniowy i ogromną pulę złych kredytów w unijnym sektorze bankowym – czeka długotrwała stagnacja gospodarcza. Dla nas to o tyle niedobra wiadomość, że kraje zachodnioeuropejskie to nasze największe rynki eksportowe. Najwięcej sprzedajemy za granicę do Niemiec (na ten kraj przypada ponad jedna czwarta naszego eksportu), Wielkiej Brytanii, Czech, Francji, Włoch, a w dalszej kolejności do Holandii, Rosji, Szwecji, Hiszpanii i Węgier. Tymczasem Brytyjczykom przez Brexit grozi znaczące spowolnienie gospodarcze, a perspektywy gospodarcze Francji, Włoch czy Rosji też nie są różowe.

Stagnacja grozi również Niemcom, bardzo silnie uzależnionym od eksportu, a tym samym od światowej koniunktury gospodarczej, która nie jest obecnie zbyt dobra. To uzależnienie Niemiec od globalnej sytuacji ekonomicznej dobrze było widać po kryzysie finansowym w 2008 r., w którego wyniku Niemcy wpadły w krótką wprawdzie, ale głęboką recesję. Ich PKB spadł w 2009 r. aż o 5,1 proc., co pokazało także, że zbyt silne uzależnienie gospodarki od eksportu jest ryzykowne. Bardziej naraża ją bowiem na wahania globalnej koniunktury i szoki zewnętrzne.

Wyścig w przykręcaniu śrubki

To jednak niejedyne czynniki, które mogą hamować wzrost sprzedaży naszych towarów za granicę. Aż 2/3 polskiego eksportu przypada na firmy zagraniczne, które ulokowały u nas swe fabryki. Zrobiły to przede wszystkim ze względu na niższe – niż w krajach zachodniej Europy – koszty produkcji. I jak to ujął prof. Jerzy Hausner, były wicepremier i minister gospodarki, na razie ścigamy się w konkurencji, kto szybciej i taniej przykręci śrubkę. Sęk w tym, że nasze koszty produkcji szybko rosną, a – związane z postępującą globalizacją i powszechne w międzynarodowych koncernach – zjawisko gremialnego przenoszenia fabryk do tańszych krajów nie słabnie i na razie nic nie wskazuje na to, że będzie słabnąć.

Jacek Krzemiński

Jaki patent na powiększenie polskiego eksportu – całość tekstu czytaj tutaj:

Eksport też trzeba udomowić

oraz w najnowszym sierpniowym numerze "Gazety Bankowej", najstarszego magazynu ekonomicznego w Polsce

tytuł

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.