Informacje

autor: fot. Wikimedia Commons
autor: fot. Wikimedia Commons

Francja Macrona jak ze snu Marksa

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 29 czerwca 2019, 19:43

  • 2
  • Powiększ tekst

Według niektórych francuskich polityków i politologów prezydentura Emmanuela Macrona spowodowała powrót „walki klas”, której miejscem po upadku komunizmu wydawał się „śmietnik historii”. Kilku obserwatorów zapowiada nawet wojnę domową.

W październiku ub.r. ustępujący minister spraw wewnętrznych Gerard Collomb ostrzegał przed wojną domową we Francji, która grozi z powodu wyłamania się dzielnic zamieszkanych przez imigrantów i ich potomków, w których - jak to ujął - „rządzi prawo silniejszego, prawo, które nie jest nasze”.

Obecnie w analizach obok groźby konfliktu cywilizacyjnego pojawiaja się przewidywania konfliktu klasowego. Według Patricka Buissona, który był jednym z głównych doradców prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego (2007-2012), ewentualna wojna domowa rzuciłaby przeciw sobie warstwy poszkodowane przez globalizację i liberałów, którzy się do globalizacji dostosowują.

Nawiązując do wyników wyborów europejskich, informacyjny portal internetowy Boulevard Voltaire dochodzi do wniosku, że „mapa wyborcza (Francji) przestała być polityczna i stała się socjologiczna. Unaocznia istnienie dwóch państw, które są od siebie odwrócone”.

Pierwszy - czytamy na portalu - to dynamiczne metropolie, nieobawiające się globalizacji, silne liczebnością wyższych kategorii zawodowych i chronionych pracowników budżetówki. Drugi to departamenty - pozbawione służb publicznych i usług, co zmusza mieszkańców do częstego przemieszczania się, co jest kłopotliwe i kosztowne.

Jerome Fourcade, jeden z dyrektorów instytutu badania opinii publicznej IFOP, podkreślał w wywiadzie radiowym, że „są dwie Francje, które wszystko dzieli”. Jego zdaniem to nie poglądy polityczne, ale przynależność klasowa wpływa na głosowanie.

Na centrowy i proeuropejski ruch La Republique en Marche (LREM) prezydenta Macrona głosują wyższe kategorie społeczno-zawodowe, podczas gdy robotnicy wybierają skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe na czele z Marine le Pen. Wypisane przez Macrona na sztandarze starcie między „postępowcami” i „populistami” ożywiło walkę klas, która zastępuje jako czynnik budujący konkurencję między lewicą i prawicą - wskazuje Fourcade.

Choć walka klasowa liczyła się w podziale na lewicę i prawicę, wyborców obu kierunków znaleźć było można w bardzo różnych kategoriach społecznych. Wielu robotników dołączyło do gaullizmu, a liczni przedstawiciele warstw wyższych głosowali na lewicę - tłumaczy ten ekspert w dziedzinie geografii wyborczej.

B. deputowana dawnego Frontu Narodowego (obecnie Zjednoczenia Narodowego) Marion Marechal-Le Pen, która choć deklaruje wycofanie się z polityki, wciąż jest liczącą się w niej osobowością, oskarża prezydenta Macrona o zniszczenie podziału na prawicę i lewicę. Według siostrzenicy Marine le Pen „zainicjowało to nową walkę klas między tymi, co zarobili i tymi, co tracą na globalizacji, między wyższą klasą średnią a klasą robotniczą, między metropoliami a peryferiami”. „Osłabiając ideę narodu, Macron wydobył na wierzch wszelkie antagonizmy społeczne i zamknął nas w społeczeństwie niemożliwych do pogodzenia warstw, gdzie każdy głosuje jedynie z myślą o swych interesach na krótką metę” - uważa Marechal, cytowana przez portal Causeur.

Szef senackiej grupy centroprawicowej partii Republikanie Bruno Retailleau objaśniał w wywiadzie radiowym, że „Macron rozbił podział na prawicę i lewicę, zastępując go podziałem bez porównania bardziej brutalnym: między tymi, co na dole, i tymi, co na górze”.

Ekonomista Jean-Pierre Robin w artykule zamieszczonym niedawno w dzienniku „Le Figaro” również dowodzi, że prezydentura Macrona nadała centralną pozycję walce klas. Ekspert podkreśla, że mimo niespotykanej od pół wieku gwałtowności manifestacji protesty ruchu „żółtych kamizelek” „nie były skierowane przeciw przedsiębiorstwom, przedsiębiorcom czy kapitalistom. Ich uczestnicy zwracali się przeciwko państwu i rządowi”.

Według ekonomisty oznacza to, że obecna walka klas niewiele ma wspólnego z tą, o jakiej mówił Karol Marks, ale bliższa jest koncepcjom dziewiętnastowiecznego polityka Francois Guizot, który zachwycał się rewolucją przemysłową i głosił chwałę postępu. Guizot wzywał do „wzbogacania się poprzez pracę i oszczędzanie”.

Jak wskazuje Robin, Guizot jest w pewnym sensie modelem dla Macrona, który również broni takich wartości, jak edukacja, innowacja, praca i inwestowanie. Ponieważ jednak nie da się zrobić omletu bez rozbijania jajek, ceną za bałagan, spowodowany reformami prezydenta, jest walka klas - dodaje. „Miejmy nadzieję, że skończy się to lepiej niż w 1848 r.” - konkluduje Robin, nawiązując do rewolucji lutowej, która doprowadziła do powstania II Republiki Francuskiej, a Guizota zmusiła do emigracji.

PAP/ as/

Powiązane tematy

Komentarze