Opinie

Konferencja po grudniowym posiedzeniu RPP
Konferencja po grudniowym posiedzeniu RPP

Prowadzoną od lat politykę NBP należy uznać za niezgodną z polską racją stanu

Kazimierz Dadak

Kazimierz Dadak

Professor of Finance and Economics Hollins University

  • Opublikowano: 6 grudnia 2012, 09:26

  • 9
  • Powiększ tekst

Rada Polityki Pieniężnej ponownie postanowiła obniżyć stopy procentowe – w najniższym możliwym wymiarze, czyli o 0,25% – pomimo prognoz samego NBP wskazujących na to, że Polska wchodzi w okres nadzwyczaj powolnego tempa wzrostu gospodarczego. Fakt, że nie grozi nam recesja jest bardzo słabą pociechą, ponieważ stopę bezrobocia mamy taką jakbyśmy przeżywali ciężką zapaść gospodarczą. W USA stopa bezrobocia na poziomie 12,5% siły roboczej (plus ogromne ukryte bezrobocie na wsi, plus emigracja) nie było notowane od czasów Wielkiego Kryzysu i byłoby powszechnie uznane za katastrofalne. Dwucyfrowy poziom bezrobocia oznacza zupełny brak presji na podwyżki płac i jednoznacznie wskazuje na to, że notowane tempo wzrostu cen (inflacja) ma inne źródła niż nadmierna podaż pieniądza.

Utrzymywanie stopy procentowej na wysokim poziomie ma skutek anty-inflacyjny w sytuacji, gdy gospodarka jest przegrzana, stopa bezrobocia jest poniżej tzw. naturalnej stopy bezrobocia (w okresach najlepszej nawet prosperity pewna liczba ludzi nie jest zatrudniona, ponieważ na przykład zmieniają pracę, itp.) – natomiast w dobie obecnej jest oczywistym błędem sztuki. Nawet Europejski Bank Centralny, instytucja opętana obsesją anty-inflacyjną, nie tylko dokonał obniżki stopy procentowej z 1,5% do 0,75%, ale także podjął decyzję o radykalnym rozszerzeniu niekonwencjonalnej polityki pieniężnej polegającej na masowym zakupie papierów wartościowych na rynkach wtórnych. Jak z tego wynika, NBP jest bodaj jedynym bankiem, który w swej polityce pieniężnej kieruje się zaleceniami „niemieckiej szkoły” ekonomicznej, która opiera się na zupełnie anachronicznym założeniu, że inflacja jest prostą funkcją podaży pieniądza.

Że tak nie jest, to widać gołym okiem. W ostatnich latach największe banki centralne gwałtownie zwiększyły podaż pieniądza do tego stopnia, że powinniśmy mieć do czynienia z hiperinflacją, ale daleko nam do tego stanu rzeczy. Tu należy zrobić małą dygresję, często używany przez ekonomistów zwrot „drukowanie pieniądza” jest zwykłą przenośnią. W dużym skrócie, operacje określane tym mianem pozwalają poszczególnym bankom na zwiększenie podaży kredytu (czyli pieniądza) i nie mają nic wspólnego z faktycznym drukowaniem banknotów.

W normalnych warunkach banki posiadające nadmiar zdolności kredytowej „użyczają” ją bankom, które mają jej niedobór i tym samym nie ma zakłóceń w zaspokajaniu popytu na kredyt – firmy mogą zaciągać pożyczki bez kłopotów. Natomiast w chwili obecnej banki nie są skłonne do dokonywania transakcji z innymi instytucjami z tej branży, ponieważ istnieje poważna groźba bankructwa. W takim przypadku działalność kredytowa zamiera i przedsiębiorstwa, nawet te będące w znakomitej sytuacji finansowej, mają kłopoty z uzyskaniem pożyczek. Bez interwencji banków centralnych obecny kryzys gospodarczy miałby dużo cięższy przebieg. Natomiast, gdy rynek międzybankowy zacznie funkcjonować normalnie, bank centralny jest w stanie odwrócić tę politykę, zmniejszyć zdolność kredytową poszczególnych banków do poprzedniego poziomu. Pewne zagrożenie inflacyjne wynika tu z tego, że banki centralne mogą spóźnić się ze zmianą polityki, ale nawet najwięksi krytycy obecnego stanu rzeczy nie przewidują pojawienia się hiperinflacji.

Skutkiem ubocznym obecnej polityki pieniężnej prowadzonej przez największe banki centralne jest to, że część tego dodatkowego kredytu „wycieka”. Instytucje finansowe zamiast udzielać więcej pożyczek inwestują te dodatkowe środki w realne aktywa, między innymi w złoto i inne surowce, jak np. ropa naftowa. Stąd też ceny surowców osiągają astronomiczne poziomy i mamy do czynienia z drobną presją inflacyjną, nieproporcjonalnie małą w stosunku do owego wzrostu podaży kredytu. Tyle, że nawet najbardziej restryktywna polityka RPP nic tu nie zmieni, poczynania NBP nie mają absolutnie żadnego wpływu na poziom cen surowców na rynkach światowych. Mówiąc inaczej, inflacja panująca w Polsce jest w dużym stopniu „importowana”, a nie ma swego źródła w rodzimej polityce pieniężnej. RPP prowadzi politykę pieniężną tak jakby Polska była odcięta od reszty świata, podczas gdy w istocie rzeczy decyzje podejmowane przez wielkich tego świata mają przemożny, pośredni wpływ na naszą gospodarkę. Wobec ekspansywnej polityki pieniężnej prowadzonej przez EBC, Fed, Bank Japonii, czy Bank Anglii inflację na poziomie 2,5% można osiągnąć tyko w drodze wpędzenia gospodarki w stagnację i NBP jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu.

Natomiast wewnętrznym źródłem inflacji jest wysoki poziom koncentracji, czyli niski poziom konkurencji w wielu działach gospodarki. O tym jak drogie są w Polsce przejazdy autostradami, czy też o ilości i wysokości kar nałożonych na firmę dominującą na rynku usług telekomunikacyjnym napisano całe tomy, ale to jest zaledwie wierzchołek góry lodowej. Nie jest żadną tajemnicą, że Polska jest „droga”, taniej można kupić wiele towarów nie tylko w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, ale i w Niemczech. Zjawisko to jest właśnie skutkiem niskiego poziomu konkurencji w wielu branżach i żadne, nawet najbardziej radykalne działania NBP nic tu nie zmienią. Potrzebne tu jest stanowcze działanie agencji rządowych, ale w ostatnich latach wykazują one zupełny brak zainteresowania tą sferą.

Owszem, Polacy mają powody do narzekania na drożyznę, ale lekarstwem na tę przypadłość nie jest walka z wiatrakami, czyli próba utrzymania założonego celu inflacyjnego, ale stymulowanie wzrostu PKB, a co za tym idzie zmniejszenia poziomu bezrobocia i wzrost płac. Natomiast polityka pieniężna prowadzona przez RPP hamuje tempo wzrostu gospodarczego. Utrzymywanie stopy procentowej na nadzwyczaj wysokim poziomie powoduje to, że rodzime firmy i konsumenci muszą płacić niesłychanie wysokie oprocentowanie na zaciągane pożyczki, a zatem inwestycje i spożycie nie osiągają optymalnego poziomu.

Co więcej, polityka drogiego kredytu powoduje napływ spekulacyjnego kapitału zagranicznego. Tym samym, kurs złotego jest nadwartościowany i cierpi na tym nasz eksport. Przypomnijmy, że przed zapaścią gospodarczą uchroniła nas gwałtowna zniżka kursu złotego na przełomie lat 2008/9, dzięki czemu ogromny deficyt w obrotach zagranicznych (towary i usługi) równy 4,0% PKB w 2008 r. przerodził się w niewielką nadwyżkę w roku następnym. Obecna stosunkowo dobra sytuacja ekonomiczna w Niemczech jest skutkiem osiągania przez to państwo dużej nadwyżki w obrotach z zagranicą, co z kolei jest wynikiem sporego spadku wartości euro w stosunku do dolara.

Tak więc polityka pieniężna od wielu lat prowadzona przez NBP ma ze wszech miar zgubne skutki gospodarcze. Zagraniczne firmy operujące w Polsce mają możliwość zaciągania kredytów na rynkach finansowych gdzie panuje dużo niższa stopa procentowa i tym samym mają ogromną przewagę nad rodzimym kapitałem. Wartość złotego jest zawyżona i dzięki temu towary importowane są nadzwyczaj konkurencyjne na naszym rynku wewnętrznym, zaś polskie produkty są mniej atrakcyjne za granicą. Biorąc pod uwagę, że wszystkie państwa, które na przestrzeni ostatniego półwiecza dogoniły światową czołówkę, począwszy od Japonii, poprzez Koreę Południową, Tajwan, po Irlandię dokonały tego właśnie w drodze osiągania niezwykłego tempa wzrostu eksportu i nadwyżek w handlu zagranicznym, to prowadzoną od lat politykę NBP należy uznać za niezgodną z polską racją stanu. Tempo rozwoju ekonomicznego i wysokość bezrobocia są w dużym stopniu wynikiem decyzji podejmowanych przez NBP.

Powiązane tematy

Komentarze