Opinie

Fot.sxc.hu
Fot.sxc.hu

Tak się tworzy historię

Maciej Muzyczuk

Maciej Muzyczuk

Reżyser, scenarzysta, producent telewizyjny. Autor kilkunastu filmów dokumentalnych. W przeszłości dziennikarz sportowy – zainteresowanie sportem (czynne i bierne) towarzyszy mu do dzisiaj.

  • Opublikowano: 21 lipca 2014, 21:05

  • 0
  • Powiększ tekst

W minionym tygodniu wydarzyła się rzecz wielka dla polskiego sportu. Nie mam bynajmniej na myśli występów piłkarzy w eliminacjach europejskich pucharów, bo nawet wspomnienie tych meczów wywołuje fizyczny ból.

W sobotę Rafał Majka wygrał etap Tour de France. Po raz drugi w historii polski kolarz dokonał wyczynu, który trzeba zaliczyć do – jestem absolutnie pewien tego co piszę – największych sukcesów jakie można odnieść w światowym sporcie. Pamiętam dokładnie rok 1993 i wygraną Zenona Jaskuły, który kilkaset metrów przed metą najpierw dogonił, a po chwili zostawił w tyle dwóch największych kolarzy tamtych czasów: Miguela Induraina i Tony’ego Romingera. Teraz w jego ślady poszedł Majka, który na podjeździe do mety nie dał się doścignąć Vincenzo Nibalemu. I znów poczułem dumę. Obrazoburczo dodam, że nie mniejszą od tej, jaka mi towarzyszyła gdy polski sportowiec zdobywa mistrzostwo olimpijskie.

Kto średnio śledzi wydarzenia w kolarstwie pewnie wzruszy ramionami lub popuka się w czoło i pomyśli z troską o zdrowiu psychicznym autora. To ja szybciutko wyjaśnię skąd moje odczucie.

Tour de France to jest wydarzenie sportowe wagi absolutnie superciężkiej. Porównywalne chyba tylko z tenisowym Wimbledonem – równie długa tradycja i równie wielka marka. Był wprawdzie dla touru trudny czas, związany z tym, że kolarze dopingowali się na, nomen omen, wyścigi. Dzisiaj, bardzo chcę w to wierzyć, era EPO została w tyle na światowym peletonem. Wprowadzono tak zwane paszporty biologiczne, które mają sprawić, że kolarstwo na nowo będzie czystą dyscypliną sportu. Kibice, wśród nich i ja, znów wierzą, że od farmakologii (ta we współczesnym sporcie musi być obecna, ważne by nie była decydująca) ważniejsze są talent i ciężka praca. A te dwa czynniki najlepiej weryfikuje właśnie Tour de France.

Nie tak dawno przeprowadzono ankietę wśród najlepszych polskich kolarzy pytając ich o największy sukces w Historii tej dyscypliny. Wiecie co niemal jednogłośnie wskazali? Nie wygrane Wyścigi Pokoju, nie medale olimpijskie i mistrzostw świata. Ci którzy sami zaznali tego sportu wskazali etapowe zwycięstwo Jaskuły w Tour de France. Dlatego właśnie tak bardzo spodobał mi się szarżujący Rafał Majka. Bo tym swoim ułańskim zrywem przeszedł do historii.

Warto też pamiętać, że sukces Polaka jest tyleż zasłużony co… przypadkowy. Majka miał w tourze nie jechać, ale w ostatniej chwili zajął miejsce Czecha Romana Kreuzigera, bo pojawiło się podejrzenie, że ten ostatni w 2012 roku stosował doping (chcę wierzyć, że to tylko melodia przeszłości) i zespół Saxo Tinkoff na wszelki wypadek wycofał go z wyścigu. Majka miał pomagać w odniesieniu końcowego zwycięstwa Alberto Contadorowi – ten już na początku touru złamał piszczel. Tym samym Majka dostał wolną rękę i zwolniony z zadań drużynowych wykorzystał okazję w stu procentach.

Jasne, gdzieś tam w tyle głowy kołacze się myśl, że moja wiara w czystość dzisiejszego kolarstwa jest naiwna, że współcześni cykliści traktują transfuzje krwi (w trakcie której wymienia się tę „pobrudzoną” dopingiem na czystą) jak poranne mycie zębów, a kibice dalej są robieni w bambuko. Ale póki co więcej faktów wskazuje na to, że walka z dopingiem w kolarstwie nie jest pozorowana i peleton w zdecydowanej większości jest czysty.

I tutaj nasuwa mi się pozasportowe skojarzenie. Dzisiaj w kolarstwie decydują twarde dowody. Kto zostaje raz przyłapany na dopingowym matactwie jest dyskwalifikowany na jakiś określony czas. W przypadku recydywy – kończy w niesławie karierę i traci zdobyte tytuły. W polskiej polityce krętacz złapany za rękę (na przykład podsłuchany) zamiast zostać zdyskwalifikowany dalej pełni funkcje publiczne. To ja już wolę kolarstwo.

Maciej Muzyczuk

Powiązane tematy

Komentarze