Opinie

fot. Internet
fot. Internet

Non olet

Luiza Dobrzyńska

Luiza Dobrzyńska

Luiza Dobrzyńska jest pisarką, prowadzi blog "Stara Panna i Morze".

  • Opublikowano: 30 lipca 2014, 09:36

  • 3
  • Powiększ tekst

I oto mamy ciąg dalszy Chazangate. "Skrzywdzona" kobieta żąda odszkodowania od szpitala, w którym odmówiono jej aborcji - czyli de facto zabicie sześciomiesięcznego płodu. Spotykałam się z sytuacjami, gdy rodzice próbowali wyprocesować sobie odszkodowanie za śmierć dziecka, którego lekarze nie umieli wyleczyć. Pierwszy raz jednak spotykam się z sytuacją, w której szpital płacić ma za to, że na żądanie matki nie zabił jej dziecka. Jest to o tyle kuriozalne, że Szpital Świętej Rodziny to nie jedyna placówka, co odmówiła w tej sprawie dokonania aborcji - ową kobietę odesłały z kwitkiem jeszcze dwa inne szpitale. Pomyślmy, skoro tak było, to widać nie tylko profesor Chazan wykazał się bezkompromisową postawą choć, jak się zdaje, tylko on za to zapłaci. A właśnie, skoro mowa o płatności...

Niestety, nasuwa mi się tu tylko jedno skojarzenie: Ferenghi. Wielbiciele Star Treka dobrze wiedzą, o czym mowa – o rasie, dla której ZYSK stanowił świętość. Niektórzy ludzie też wyznają tę zasadę. Zarobić ile się da, choćby na zwłokach własnego dziecka, którego notabene wcześniej chciano się pozbyć. Moda na żądanie odszkodowania za wszystko co się da przyszła do nas z Zachodu i, jak widać, ma się świetnie. Powinny jednak istnieć jakieś granice. Rozumiem, gdy ktoś chce odszkodowania, bo chirurg po pijanemu odciął mu nie tę nogę, co było trzeba. Albo też będąc na ostrym dyżurze nie zajął się pacjentem na czas, bo akurat obmacywał pielęgniarkę w pokoju socjalnym. Wśród lekarzy zdarzają się prawdziwie czarne owce i kropnięcie jednej z nich do sądu może podziałać trzeźwiąco na resztę. Poza tym za utracone w wyniku ewidentnego zaniedbania zdrowie ma cenę. Trzeba wszakże znać umiar. To, co wyprawia kobieta kreowana na męczennicę prześladowaną przez okrutnego katolickiego faszystę, jest co najmniej niesmaczne. Nie jest pierwsza ani ostatnia - nie tak dawno pewien mężczyzna żądał odszkodowania za... ostatnie namaszczenie, które podobno spowodowało u niego szkody psychiczne. Teraz mamy kobietę, która pozywa za odmowę pozbawienia życia jej dziecka. Jest tak dalece cyniczna, że chce jeszcze na tym zarobić. oczywiście i ona i jej mąż twierdzą, że "nie chodzi im o pieniądze". Nieraz to słyszałam i pozwolę sobie nie wierzyć. Skoro ktoś żąda pieniędzy, logicznym jest wniosek, że chodzi mu o pieniądze, nie o kwiatki. A pieniądze, jak wiadomo, nie śmierdzą.

Rzeczywiście, nieszczęsną kobiecinę spotkała rzecz okropna. Kazano jej donosić nieprawidłową ciążę, którą wcześniej na jej własne życzenie wszczepiono jej - po raz czwarty! - w klinice zapłodnień pozaustrojowych. Poprzednie dzieci poroniła samoistnie, to jedno uczepiło się życia i jakoś nie chciało ot, tak sobie umrzeć. Niestety było zdeformowane, niezdolne do przeżycia poza organizmem matki. Wadliwy towar, a zamówiony był taki pierwszej jakości. Stąd wielkie oburzenie, bo po odejściu od kasy nie uznano reklamacji, być może z powodu braku faktury i paragonu. A na dodatek profesor znany z tego, że stał się przeciwnikiem aborcji (warto posłuchać jego tłumaczeń, czemu tak się stało), odmówił zabiegu. Jak to? Jakim prawem? Skoro mamusia miała życzenie by pokrojono dzidzię żywcem na kawałki, należało się zastosować. Tylko dlaczego wobec tego prawo ukarało kobietę, która swoje noworodki zakisiła w beczce po ogórkach? Jaka to różnica? Taka, że zwłoki w beczce były o trzy miesiące starsze? A może taka, że nie wykazywały wad rozwojowych? Czyli gdyby je miały, ochrona prawna by ich nie dotyczyła? Podobne pytania są oczywiście sarkastyczne i można postawić ich jeszcze bardzo wiele, wykazując zwolennikom zabijania zniekształconych dzieci braki w logicznym rozumowaniu, ale nie ma to sensu. Z tego rodzaju dyskusjami jest zawsze tak samo - udaje się przekonać przekonanych, a przeciwników zirytować. Jedno wydaje się w tej historii pewne, że człowiek naprawdę potrzebuje jakiegoś boga. Nieważne, pisanego z małej litery czy z dużej. A im bardziej wrzeszczy, że go nie potrzebuje, tym chętniej zaczyna się do czegoś modlić. Takie zastępcze bożki są dziś powszechniejsze niż się zdaje. Czasem, jak widać, są to pieniądze, dla których ludzie chcą żyć i umierać, dla których gotowi są na każde niebezpieczeństwo i na wszelkie świństwo. Nie mówię tu bynajmniej o zwykłych sumach potrzebnych na przeżycie, a o dodatkowej mamonie, którą można od kogoś wyszarpać za rzeczywistą bądź urojoną krzywdę. Gdy tylko pojawia się okazja, ludzka chciwość natychmiast pokazuje się w całej krasie i można ją podziwiać do woli. Pięknie opisał to Jacek Nawrot w książce "A w Patafii nie bardzo". Polecam każdemu.

Nie wiem, jak zakończy się ta konkretna sprawa. Pewnie małżonkowie wylansowani na gwiazdy pierwszej wielkości coś tam ugrają, korzystając ze swoich pięciu minut. Potem będą następni, a na onet.pl znowu zaroi się od komentarzy typu "Polska nie jest państwem klerykalnym", albo "Żeby zdechły te czarne pijawki". Czytając je nie sposób nie zadać sobie pytania, czy doszliśmy już do granicy absurdu czy jeszcze nie. Jeśli sprzeciwienie się jakiejś patologii, choćby i prawnie usankcjonowanej, od razu wywołuje pełen furii atak na Kościół Katolicki i może człowieka zaprowadzić przed sąd, to znak alarmujący. Kościół Katolicki jest dziś przez wielu postrzegany jako wróg publiczny nr 1, czy jednak nie jest idiotyczne obwinianie go o stanie na straży ludzkiego życia, które podobno nawet w kodeksie cywilnym jest wartością nadrzędną? Chroni się wszak nawet seryjnych morderców czy innych zwyrodnialców, tym bardziej powinno się chylić kapelusz przed instytucją, próbującą ratować ludzi w ich, że tak powiem, stadium larwalnym, kiedy są najbardziej bezbronni i niezdolni do zła. Tymczasem właśnie z tego robi się Kościołowi zarzut. Jak śmie wołać "Nie zabijaj"?

Może warto sobie przypomnieć, że upadek wielkich cywilizacji zawsze zaczynał się od upadku pewnych tradycyjnych wartości społecznych. Jedną z nich jest przekonanie, ze nie do człowieka należy decyzja o życiu lub śmierci drugiej ludzkiej istoty. I na pewno nie do lekarza, którego zawodem jest WALKA O ŻYCIE. Nawet wtedy, gdy jest ona beznadziejna. Jeśli zdejmiemy z lekarzy ten obowiązek, równie dobrze możemy w ogóle skasować całą odpowiedzialność cywilno-karną przedstawicieli tego zawodu, a nabór na medycynę robić w więzieniach i poprawczakach. I lekarze przyszłości staną się tym w stosunku do współczesnych medyków, czym strażacy z książki "451 stopni Farenheita" Raya Bardburyego w stosunku do obecnej straży pożarnej. Naprawdę tego pragniemy?

Powiązane tematy

Komentarze