Opinie

Fot. Freeimages
Fot. Freeimages

Karty zostały rozdane w sprawach klimatycznych i CO2

Bogdan Janicki

Bogdan Janicki

Senior Advisor Grupa LOTOS & CEEP

  • Opublikowano: 2 września 2014, 10:30

  • 4
  • Powiększ tekst

Dobrze na ogół poinformowany European Power Daily (EPD) w swoim wydaniu z 18 lipca br. obwieszcza, że propozycje Komisji Europejskiej z 22.1.2014 r. można uznać za w pełni przyjęte, stwierdzając, co następuje;

”Niemcy i Wielka Brytania wyraziły jasne poparcie dla planowanych reform, podczas gdy Dania i Szwecja jak można zrozumieć są za. Niektóre państwa zależne od węgla, którym przewodzi Polska , jak się oczekuje będą przeciwne tym rozwiązaniom, chociaż te reformy mogą być jeszcze uzgadniane na forum Rady UE z uwzględnieniem zasady kwalifikowanej większości głosów”.

Jednym słowem sprawa już została „przyklepana”. A co na to parlamentarzyści unijni? Oni też poprą proponowane rozwiązania. I tu też EPD wieści, że ..

”wielu członków Europejskiej Partii Ludowej ( EPL)( ang. European People’s Party –EPP) , którzy głosowali, przeciwko backloadingowi nie będą chcieli być „spaleni w tak małej sprawie jeszcze raz, dlatego nie będą interweniować”.

I dalej EPL nie będzie występować przeciwko stanowisku swoich rządów, czyli” EPP nie przyjmie postawy opozycyjnej, jako całość”.

Można byłoby cytować jeszcze inne wypowiedzi z innych publikacji, z których wynika, że karty zostały rozdane i ci, którzy próbują zabrać głos w dyskusji nie mają żadnych szans przekonania do swoich racji.

Ja jednak nie rezygnuję i chcę zwrócić uwagę, że do tematu należy podejść holistycznie a nie tylko jednostronnie zapatrzeni w wąski wycinek zagadnienia, który można nazwać religią klimatyczną obudowaną dogmatami nie do wzruszenia. Ten, kto się nie zgadza z tą „religią” jest godzien spalenia na stosie. Mogę być tym męczennikiem, ale przed tym chciałbym zwrócić uwagę na kilka spraw, które może dotrą do świadomości decydentów w UE oraz posłów, europarlamentu.

Emisja CO2 i innych gazów cieplarnianych

Nie wdając się w dyskusję czy gazy cieplarniane szkodzą naszemu klimatowi czy nie, jestem zdania, że dążenie do czystości naszego środowiska na naszej Planecie jest godne poparcia ze wszech miar. Musimy wziąć pod uwagę, że ludzkość wzrasta w bardzo szybkim tempie i z dzisiejszego poziomu przekraczającego 7 miliardów już niedługo, bo w perspektywie niecałych trzech dekad będzie nas 9 miliardów mieszkańców. To już nasze dzieci i wnukowie będą świadkami zmagań z naturalną emisją CO2 zarówno znajdującą się w wydychanym powietrzu jak i przy okazji zwiększającej się hodowli zwierząt, chyba, że ludzkość zmieni swoje przyzwyczajenia żywieniowe w kierunku popularyzowania wegetarianizmu. Z kolei zwiększona ilość produkcji roślinnej wymaga zwiększenia stosowania nawozów sztucznych i chemikaliów, co powoduje zwiększenie emisji CO2 w cyklu produkcyjnym i zatruwanie środowiska. To jest tylko jeden z wielu problemów wymagających rozwiązania tak, aby nasze pokolenia cieszyły się radością życia.

Jak inni sobie radzą z CO2

Trzeba przyznać, że nie ma krajów, które lekceważyłyby sprawy związane z ochroną środowiska i starają się w miarę posiadanych możliwości i świadomości społeczeństw podejmować odpowiednie działania w tym zakresie. Z natury rzeczy, ponieważ czynniki wpływające na środowisko są bardzo zdywersyfikowane, różne są też podejmowane działania.Pod wpływem ideologii UE przyjęto oceniać skuteczność działań poprzez procentowe porównanie zmniejszania emisji np. CO2 do okresów poprzednich. Jest to wskaźnik wysoce niedoskonały, bo jeżeli dany kraj ma niski poziom emisji , bo jest krajem biednym i nierozwiniętym, to z reguły wzrost gospodarczy powoduje zwiększenie emisji w procentach i niezadowolenie „kapłanów emisji” z UE. O wiele bardziej sprawiedliwym jest bardzo prosty i czytelny (aczkolwiek z pewnymi drobnymi wadami) wskaźnik pokazujący emisję CO2 w ciągu roku w tonach na głowę mieszkańca. Łatwiej wtedy odnieść poziom emisji do krajów o podobnym poziomie rozwoju gospodarczego, a także do krajów o niskim poziomie emisji. Widać tutaj pewną prawidłowość. Kraje o wyższym poziomie rozwoju gospodarczego emitują z reguły więcej CO2 na głowę mieszkańca niż o niższym poziomie rozwoju. Ta prawidłowość pozwala na łatwiejszą ocenę sytuacji niż przy podejściu procentowym. Poniżej tabela pokazująca emisje na głowę mieszkania w krajach UE i w tzw. krajach „referencyjnych”

tytuł

Z tabeli jasno widać, że średnia emisja w UE na głowę mieszkańca wynosiła w 2012 r. 7.42 tony a w tym samym okresie w USA 16.36 ton. Oznacza to, że, aby startować z tych samych pozycji, co UE najpierw USA winno „przez noc” obniżyć swoją emisję o 55% a później dyskutować pakiet klimatyczny z UE.

Stany Zjednoczone – są najbardziej znanym PR-owo krajem w zakresie emisji. Jako pierwsze rozpoczęły walkę z globalnym ociepleniem i wywołują entuzjazm wśród urzędników UE i organizacji zielonych ogłaszając, co i raz nowy program w tym zakresie.

Przyłączając się do chóru entuzjastów, chciałbym zwrócić uwagę, na daleko posunięty pragmatyzm tzw. Programu Obamy. Po pierwsze USA nie dzielą emisji CO2 na tą, która w UE objęta jest ETES-em i na tą, która nie jest objęta ETES-em. Emisja to emisja. Trzeba z nią walczyć na każdym polu, bo dla klimatu jest obojętne, jakie jest źródło emisji. I tak zrodził się w USA program obniżenia zużycia przez samochody osobowe paliw z ponad 17 litrów na 100 km w 2010r do poziomu nieco ponad 7 litrów w latach 2017-2018. I to jest chwalebne, podczas gdy przeciętne zużycie paliw w UE już dzisiaj wynosi poniżej 7 litrów na 100km i nadal będzie spadać. W tym, więc zakresie USA nie mają szans prześcignięcia UE przynajmniej w perspektywie do 2030 r.

Innym spektakularnym posunięciem Programu Obamy jest narzucenie elektrowniom węglowym norm emisji, CO2, które w chwili obecnej nie mogą być spełnione. Skutkuje to powolnym zamykaniem elektrowni węglowych, ( które w prawie 80 proc. powinny i tak być zamknięte ze względu na wiek i swoje zużycie). W każdym razie można uznać to za śmiałe posunięcie w walce o klimat, co urzędnicy unijni i zieloni chętnie eksponują. Jak bliżej przyjrzymy się sprawie to widać daleko posunięty pragmatyzm prezydenta, Obamy, który nie chce niszczyć swego przemysłu a raczej go rozwijać. Zamykanie elektrowni węglowych to zwolnienie amerykańskiego węgla do eksportu na rynki światowe, które ten węgiel chętnie kupują, bo jest tani, i spalając emitują CO2, ale USA są czystsze, bo to nie dzieje się na ich terytorium. Nie ma tu znaczenia, że emisja per saldo nie została ograniczona w świecie. Przemysł amerykański tylko zyskuje. Inny przykład związany z gazem. Oblicza się, że gaz jest konkurencyjny dla elektrowni węglowych przy cenie gazu $ 250-260 za 1000m3. W USA cena gazu wynosi obecnie około$ 160.- za 1000m3 i prawdopodobnie nie przekroczy pułapu $ 260 w ciągu najbliższego dziesięciolecia. Jaki zatem inwestor chciałby inwestować w elektrownie węglowe w USA przy breakeven $250, jeżeli na gazie oszczędza prawie $100 w stosunku do węgla.

Jeżeli dałoby się inwestorom z UE poziom cenowy np. $ 250 za 1000m3 gazu to natychmiast rozwiąże się problem elektrowni węglowych, bo kto będzie chciał inwestować w elektrownie węglowe przy takim poziomie cenowym. Nie spotkałem analityka, który przewidywałby w perspektywie czasowej do 2030 r. osiągnięcie poziomu ceny gazu na poziomie $250. Jednym słowem najtańszym źródłem energii w UE ( oprócz energii jądrowej) pozostanie w perspektywie do 2030 r. i z pewnością dalej - węgiel. Nie można za bardzo w tej sprawie liczyć na gaz łupkowy z USA , gdyż z dzisiejszej perspektywy wygląda na to, że cena tego gazu w UE powinna oscylować w granicach ponad $300 za 1000m3 , a europejski gaz łupkowy też nie będzie dużo tańszy. Każdy specjalista wie, że gaz nie jest tak czysty jak by się wydawało, bo przy jego przesyle ulatnia się metan, który jest ponad 22 razy szkodliwszy dla atmosfery niż dwutlenek węgla, a tego nikt nie liczy, a szkoda, bo okazałoby się, że węgiel w zestawieniu z gazem nie jest aż tak „brudny”.

Nie będę cytował więcej faktów zestawiając podejście amerykańskie i unijne. Chciałbym jednak jeszcze raz podkreślić amerykański pragmatyzm w walce o klimat, deklarujący obniżenie emisji CO2 o 30% do 2030 r., co w wyrazie emisji per capita wyniesie 11.45 t. UE już dzisiaj ma średnią emisję w wysokości 7.42 t , czyli już dzisiaj mamy niższą emisję o 35% w stosunku do USA , które planują jej osiągniecie dopiero w roku 2030. A przecież UE będzie nadal obniżać swoje emisje. Czy USA może je bardziej obniżyć. Oczywiście, że może tylko, po co, dlaczego mają zabijać swój przemysł, niech robi to UE. Urzędnicy unijni nie chcą tego widzieć i dają nam USA za przykład godny do naśladowania w tym zakresie, bo sądzą, że nie potrafimy policzyć prostych zależności a zieloni wykorzystują naiwność ludzką.

Inne kraje Chiny – są stawiane przez wielu polityków za wzór w walce o klimat. Licząc na głowę mieszkańca emisja w Chinach kształtuje się prawie na poziomie średniej unijnej wynosząc w 2012 r. 7.09 t. Można powiedzieć, że Chiny są mniej emisyjne niż USA ,Kanada( 16.4 t) czy Australia ( 18.77 t). Chiny mają jednak ten problem , że ich emisja koncentruje się na małym obszarze kraju, najbardziej uprzemysłowionym i nie mają wyboru. Muszą walczyć z emisją ,albo wytrują swoje społeczeństwo na tym obszarze. Zresztą dotyczy to nie tylko CO2 , ale wszystkich gazów cieplarnianych jak NOx-sy czy cząstek stałych.

Australia – Emisja 18.77 t- podjęła walkę z emisją wprowadzając zręby unijnej koncepcji ETS-u i szybko z niej zrezygnowała, ponieważ wpłynęło to negatywnie na rozwój gospodarczy ich kraju. Kanada –Emisja 16.4 t - robi swoje, ale jak widać nie za bardzo przejmuje się jej obniżaniem zaś nie odpowiadaja im adoptowanie rozwiązań unijnych.

Przykładowe poza unijne kraje o wysokiej emisji – Korea Południowa ( 12.97 t); Rosja ( 12.39 t); Japonia (10.40 t). Te wszystkie kraje walczą z emisją o tyle o ile nie hamuje to ich rozwoju gospodarczego, czyli mają pragmatyczne podejście do sprawy.

Unia Europejska Uwaga ogólna - UE nie ma podejścia pragmatycznego tylko podejście filozoficzne sprowadzające się do tego, aby ratować świat bez względu na skutki dla społeczeństw unijnych. W krótkim okresie ostatnich pięciu lat UE może się pochwalić takimi „osiągnięciami” jak obniżenie emisji CO2 i bycie liderem światowym w tym zakresie, jednocześnie zwiększyło się bezrobocie szczególnie wśród młodzieży, obniżyła się konkurencyjność przemysłu w stosunku do głównych graczy światowych, odnotowano znaczny odpływ inwestycji do krajów, które nie są w zakresie klimatu tak restrykcyjne jak UE, wiele krajów unijnych znalazło się w trudnej sytuacji finansowej, cena energii wzrosła ponad dwukrotnie itd.

Nie jest moją intencją twierdzenie, że wszystkiemu jest winna unijna polityka klimatyczna. Chciałbym jednak zasygnalizować, że UE winna najpierw rozwiązywać własne problemy rozwojowe, jako swój priorytet a dopiero w drugiej lub dalszych kolejnościach sprawy klimatyczne i to o tyle o ile nie hamują one rozwoju gospodarczego UE i jej poszczególnych członków.

Walka z emisją czy z węglem - duże zamieszanie pojęciowe mające swoje praktyczne skutki, jest używanie pojęcia dekarbonizacja zamiast emisja. Dekarbonizacja z jednej strony kojarzy się prawidłowo z fizycznym wzorem cząsteczki, czyli z CO2, gdzie karbon(węgiel) jest w jej składzie. Niestety dekarbonizacja w większości przypadków kojarzy się administracji unijnej i europosłom z walką z węglem. Natomiast walka ma się toczyć z dwutlenkiem węgla, którego źródłem jest nie tylko węgiel , ale wszelkie komponenty organiczne wliczając w to paliwa, gaz, odpady organiczne, produkty organiczne itp. Jeżeli podejmujemy walkę o obniżenie emisji CO2 to nie walczymy jedynie i tylko z węglem. To rozróżnienie winno być przyswojone na wszystkich szczeblach UE. Walczymy z emisją.

Emisja CO2 w UE – jak widać z wyżej prezentowanej tabeli, emisja w poszczególnych krajach UE jest bardzo zróżnicowana i nie można w dyrektywach unijnych przyjmować jednej miary do poszczególnych krajów. Inaczej wygląda sprawa obniżenia emisji o 20 proc. np. w Luksemburgu (21.75 t), który jest największym emitentem CO2 w UE na głowę mieszkańca , a jednocześnie jest najbogatszym krajem w UE , w którym w 2013 r. PKB per capita wyniósł Euro 83.400. (Nota bene zobaczymy jak pan Junckers da sobie radę z tak wysoką emisją w Luksemburgu) a inaczej w Rumunii, gdzie emisja jest najmniejsza (3.91) a PKB per capita jest ponad 10 krotnie mniejszy i wynosi Euro 7.100 . Biorąc pod uwagę te dysproporcje należy dać możliwość swobodnego rozwoju przemysłu w Rumuni, zwalniając ten kraj z jakichkolwiek zobowiązań unijnych i wesprzeć funduszami unijnymi na rozwój ich przemysłu, jeżeli będą stosować uznany w sektorze BAT. Jedynym ograniczeniem winne być regulacje rządu rumuńskiego, który najlepiej wie jak chronić swoje środowisko i jak rozwijać swój potencjał przemysłowy, aby móc „gonić” UE w ramach polityki spójności.

Przy okazji warto obalić krzywdzący dla Polski mit, zgodnie, z którym Polska stosując węgiel jest krajem „zatruwającym” UE. Polska mimo stosowania węgla, (choć widać wyraźną tendencję spadkową) wyemitowała w 2012 r. 8.42 t na głowę mieszkańca. W tym samym czasie Luksemburg 21.75 t.; Estonia 15.75 t.; Rep. Czech 10.81 t.; Finlandia 9.88 t.; Holandia 9.82 t.; Niemcy 9.75 t.; Belgia 9.58 t.; Polskę wyprzedza 7 krajów UE. Przy okazji warto wskazać, że Dania uważana powszechnie za kraj bardzo ekologiczny emituje 6.97 t CO2 , a 48% energii elektrycznej jest wytwarzanej w oparciu o węgiel.

Jeżeli spojrzymy na ograniczenie emisji w latach 1990 do 2012 r., to takie kraje jak Austria, Słowenia , Irlandia, Grecja, Portugalia i Hiszpania nie tylko nie ograniczyły tej emisji , ale ją zwiększyły (patrz tabela poniżej).

tytuł

Nie będę wskazywał na przyczyny tego stanu rzeczy, chciałem jedynie wskazać na fakt, że sytuacja w UE nie jest jednolita i wymaga uwzględniania różnorodności przy formułowaniu dyrektyw unijnych.

Założenia do 2030r.

Obniżenie emisji gazów cieplarnianych w UE o 40 proc. w porównaniu z rokiem 1990 jest bardzo niespójnym celem. Jak spojrzymy na tabelę w pkt. 5.3 to niektóre kraje już dawno wykonały ten cel a niektóre muszą do niego dążyć z tym, że jest to droga bardzo kosztowna. Jeżeli przyjmiemy, że obniżenie emisji jednej tony CO2 kosztuje około $ 600.- to mnożąc to przez miliony ton emisji, dochodzimy do astronomicznych cyfr. Kraje same winny decydować, na co je stać a na co nie, a UE wspierać finansowo takie rozwiązania, które prowadzą do ograniczenia emisji przy zastosowaniu BAT sektorowego.

System handlu emisjami - ETS – jest to najbardziej kontrowersyjne rozwiązanie, które praktycznie nie przyjęło się nigdzie na świecie. Sam podział obszaru emisji mniej więcej po połowie na emisję objętą systemem ETS i nieobjętą jest podziałem sztucznym. Dla osiągnięcia celów klimatycznych jest obojętne czy obniżenie emisji nastąpi np. w transporcie ( patrz program Obamy w tym zakresie) czy też przy odpowiedniej gospodarce odpadami w miastach czy też w przemyśle cementowym stalowym, chemicznym. Wyniki uzyskiwane w obszarach nieobjętych ETS-em są równie ciekawe a w wielu przypadkach nawet ciekawsze niż w obszarach objętych ETS-em, dzięki wzrastającej świadomości społecznej i odpowiednim programom unijnym i krajowym. Natomiast system ETS-u służy tylko tym, którzy chcą zarabiać na spekulacjach jednostkami emisyjnymi, bo ETS wcale nie stymuluje obniżania CO2. Zwolennicy ETS chcieliby, aby cena za 1 tonę CO2 była jak najwyższa, to znaczy,aby na rynku nie pojawiły się zwolnione ilości CO2 dzięki wdrażanym nowoczesnym rozwiązaniom technologicznym, a więc są przeciwko postępowi technologicznemu, który uwalnia CO2 do handlu i cena jest niska. Na tym spekulantom nie da się tyle zarobić ile oczekiwali. Stąd pod szczytnym hasłem walki z CO2 udało się wprowadzić backloading, ponieważ (jak sadzę) parlamentarzyści nie do końca rozumieli sprawę. Idąc na tej samej fali spekulanci/lobbyści chcą dalszych zaostrzonych zmian. Jak wieści cytowany wyżej European Power Daily. Dążąc do zwiększenia ceny CO2 proponują takie manewrowanie cenami, aby były jak najwyższe, co najmniej na poziomie Euro 50-60 za jedną tonę CO2 i jest oczywistym , że to osiągną poprzez wprowadzenie liniowego wskaźnika 2.2 proc. rocznie oraz dodatkowo poprzez „zdejmowanie z rynku nadwyżek CO2” decyzjami administracyjnymi UE. Pytane o zdanie bogate firmy z krajów UE15 nie będą miały nic przeciwko temu, bo jest to mechanizm niszczący ewentualny rozwój firm z krajów biedniejszych – UE 11. W ten sposób zamiast konwergencja nastąpi pogłębianie się różnic pomiędzy krajami UE i tworzenie regionów dwóch prędkości. Idąc przykładem chociażby gospodarki amerykańskiej, można bez krzywdy dla spaw klimatycznych zrezygnować z systemu ETS a oprzeć się na rozwoju nowych bardziej czystych technologiach.

Zreformowanie ETS-u – zdaję sobie sprawę z tego , że urzędnicy unijni tak przyzwyczaili się do idei ETS-u, że jest to dla nich największa wartość. Jak z dotychczasowych działań wynika mniej się przejmują bezrobociem czy spadającą konkurencyjnością UE czy też ceną energii, a bardziej ETS-em. A powinno być odwrotnie. Najpierw sprawy bezrobocia, rozwoju przemysłu, cen energii czy rozwoju technologicznego a na końcu ETS, tak jak to robią inne kraje. Mówi się, że UE nie chce zabijać swego przemysłu i dla sektora energochłonnego stworzyła możliwość w postaci czasowego wyłączenia niektórych gałęzi przemysłu z wymogów nałożonych przepisami związanymi z ETS (carbon leakage). Z pewnością jest to jakieś pozytywne rozwiązanie, ale wpisanie na listę carbon leakage wymaga decyzji urzędników unijnych a to nie sprzyja długofalowemu planowaniu i inwestowaniu przynajmniej w okresach 15-20 letnich, bo będąc dzisiaj na liście carbon leakage, jutro można być wykreślonym. Tak się nie rozwija gospodarki. ETS zakłada, coroczne obniżanie limitu CO2 o 2.2 proc. To jest dekretowanie postępu technologicznego. Spełnienie corocznych limitów 1.74 proc. do 2020 r. nie będzie łatwe do spełnienia już po roku 2016 a dalsze ich mechaniczne zaostrzanie bez względu na możliwości postępu technologicznego, oznacza likwidację wielu gałęzi przemysłu w UE. Należałoby, zatem ten wskaźnik znieść tak jak ręczne sterowanie ilością CO2. Jeżeli na rynku pojawia się większa ilość do sprzedaży to wtedy urzędnicy unijni, będą decyzjami administracyjnymi redukowali takie ilości, aby uzyskać wysokie ceny CO2 ku uciesze spekulantów i rozpaczy wielu inwestorów. UE musi wybrać, na czym jej bardziej zależy, na rozwoju gospodarczym czy na bogaceniu się wąskiej grupy bogatych. Twierdzenie, że wysokie ceny, CO2 stymuluje rozwój OZE nie do końca jest zgodne z rzeczywistością, bo OZE rozwija się w UE bardzo dynamicznie przy niskim poziomie cen za jednostkę CO2. Wiadomym też jest, że przy obecnym stanie możliwości techniczno/technologicznych przekroczenie poziomu OZE o 25 proc. w całości miksu energii w poszczególnych krajach powoduje duże perturbacje w absorpcji takiej energii, oczywiście mówię tu przede wszystkim o energii wiatrowej i słonecznej a nie hydro. Najlepszym dowodem są kłopoty Niemiec w tym zakresie. Dodatkowym czynnikiem jest cena energii pozyskiwanej z OZE. Oblicza się, że np. w Niemczech z tytułu OZE (wiatr, słońce) koszt energii elektrycznej jest wyższy o prawie 80 Euro rocznie na głowę mieszkańca. Niemców na to stać przy ich PKB per capita wynoszącym 32.300 Euro - w roku 2012, przy średniej w krajach UE11 9.700 Euro, nie mówiąc o Bułgarii, gdzie PKB wyniosło 5.400 Euro. To, co dla Niemców oznacza koszt 80 Euro - na głowę mieszkańca to mieszkaniec Europy Centralnej będzie odczuwał, jako obciążenie w wysokości trzykrotnie większej tj. 240 Euro - , a to już nawet w Niemczech budziłoby duży opór. Zależy nam na taniej energii elektrycznej, jako determinującej rozwój społeczny naszych krajów. Dajmy, zatem możliwość decydowania poszczególnym krajom, w jakim tempie będą absorbować OZE i jakimi nakładami. Wysokie ceny CO2 to np. zamykanie elektrowni węglowych opartych na najtańszym źródle energii, jakim jest węgiel. Jak pokazałem wyżej, kraj, który posiada elektrownie węglowe nie jest automatycznie największym emitentem CO2 w UE a nowe technologie pozwalają na obniżenie emisji o ponad 30 proc. Te technologie winne być wspierane przez UE i banki z UE a nie są. Daje to pole do popisu bankom chińskim i południowo koreańskim. Dlaczego? Bo będzie mniejsza emisja, czyli CO2 będzie tańsze. Absurd unijny. Jednym słowem koncepcja ETS-u, chociaż niepotrzebna powinna ulec gruntownej przebudowie.

Oto propozycja: Do końca 2030 roku ETS- winien być całkowicie zlikwidowany a wysiłek UE winien iść w kierunku rozbudowy własnego przemysłu z uwzględnieniem najnowocześniejszych technologii światowych. Dla każdego sektora przemysłu bez żadnych ograniczeń, a więc również dla sektora energii elektrycznej, winien być opracowany przez specjalistów benchmark ustanawiający poziom emisji, który jest technologicznie dopuszczalny w oparciu o analogiczne i stosowane w praktyce przemysłowej technologie przynajmniej dla 30 proc. danego sektora przemysłu. Odpowiednio zdefiniowane przedsiębiorstwa, które uzyskują najlepsze rezultaty w sektorze, będą mogły sprzedawać na rynku również zdefiniowane ilości CO2. Te przedsiębiorstwa, które nie uzyskują określonego poziomu emisji powinny uzyskać derogację na 5 lat w celu przystosowania się do zakreślonych wymogów. Jeżeli wymogi nie zostaną spełnione wtedy, albo taki zakład winien być zamknięty lub będzie zmuszony zakupić odpowiednią ilość jednostek CO2 dla swego dalszego funkcjonowania. Należy oczekiwać, że cena jednostki CO2 będzie bliska zeru, ale cel obniżenia emisji zostanie osiągnięty. I o to chodzi. Powinno nam zależeć przede wszystkim na rozwoju przemysłu (zmniejszeniu bezrobocia) i zwiększeniu konkurencyjności UE, a dzięki promowaniu postępu technologicznego na zmniejszeniu emisji per capita licząc średnio w UE jako jeden blok gospodarczy (a nie na poszczególne kraje). W ten sposób UE będzie w 2030 r daleko poniżej poziomów emisji zakładanych przez inne potęgi przemysłowe na czele z USA.

Powiązane tematy

Komentarze