Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Cameron prowadzi racjonalną politykę wobec UE

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 25 stycznia 2013, 09:00

    Aktualizacja: 25 stycznia 2013, 09:00

  • 6
  • Powiększ tekst

Deklaracja Davida Camerona dotycząca referendum na temat ewentualnego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej nie powinna być zaskoczeniem dla uważnego obserwatora sceny politycznej.

Od momentu przejęcia władzy w Wielkiej Brytanii przez konserwatystów zwrot w polityce Zjednoczonego Królestwa wobec UE był bardzo widoczny – Cameron już przed zwycięskimi wyborami w swoim kraju deklarował swoistą renegocjację dotychczasowych stosunków Wielkiej Brytanii z UE.

Toteż jego przedwczorajsza deklaracja nie powinna być żadnym zaskoczeniem, choć należy pamiętać, iż zapowiedź referendum była obliczona przede wszystkim na efekt wewnętrzny. Starcie eurosceptyków, lub jak kto woli – eurorealistów na Wyspach jest wyjątkowo jaskrawe. Trwa walka pomiędzy konserwatystami a radykałami z UKIP, czyli United Kingom Independence Party, na czele której stoi złotousty eurodeputowany Nigel Farage. Z kolei partia Camerona w Parlamencie Europejskim zrzeszona jest w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów – a tam brytyjskiej reprezentacji przewodzi europoseł Martin Callanan – wieloletni, bliski przyjaciel Camerona. Wystąpienia Callanana w PE zawsze śledzone są z uwagą – w kuluarach powszechnie traktuje się jego wypowiedzi jako mocno zradykalizowane opinie samego Camerona. Niejednokrotnie widać wyścig pomiędzy Farage’em a Callananem jeśli chodzi o jaskrawie ostrą ocenę UE, jednak w Parlamencie Europejskim Farage zazwyczaj wygrywa w tej konkurencji.

Deklaracja Camerona sprawiła, że na Wyspach UKIP znalazł się w poważnych tarapatach – radykalna partia dopiero co zwarła szeregi po latach wewnętrznych konfliktów i powoli odzyskiwała zaufanie społeczne. Więc gdy Cameron ogłosił możliwe referendum w ugrupowaniu zapanowała panika – konserwatyści są bowiem postrzegani na Wyspach jako bardzo racjonalna i przewidywalna siła, prowadząca koherentną politykę, z kolei UKIP gromadzi duże rzesze niezadowolonych, sfrustrowanych Brytyjczyków o bardzo radykalnych poglądach. Jedyne co mogło przechylić szalę zwycięstwa to konkretna i jasna deklaracja co do przyszłości Wielkiej Brytanii w strukturach UE. Ta deklaracja padła przedwczoraj, na drugi dzień powtórzona w Davos.

Nie można mieć pretensji do Brytyjczyków o to, iż pragną traktować UE jako narzędzie realizacji własnych interesów. Przecież w taki sam sposób Unię traktują Niemcy. Ponadto ostatni szczyt budżetowy w listopadzie pokazał, iż gdy przychodzi do liczenia pieniędzy przekazywanych do wspólnej kasy David Cameron i Angela Merkel grają w jednej drużynie, pomimo różnic w innych obszarach.

Gdzie na mapie tej polityki znajduje się Polska? Niestety – na peryferiach. Premier Donald Tusk „przyspawał się” do kanclerz Niemiec, wiążąc nasze stanowisko zawsze ze stanowiskiem Republiki Federalnej co jest de facto rezygnacją nie tyle nawet z suwerennej polityki zagranicznej, ale z prowadzenia polityki zagranicznej w ogóle jako takiej. Tym bardziej śmieszyć może deklaracja szefa MSZ Radosława Sikorskiego jakoby Polska mogła zastąpić Wielką Brytanię. Zamiast tłumaczyć, dlaczego jest to niemożliwe wystarczy poczytać opublikowane wczoraj dane gospodarcze GUS a potem ocenić poziom wzrostu naszego PKB.

Cameron znów skutecznie gra przed kolejnym unijnym szczytem budżetowym. Ten szczyt – przewiduję – zakończy się wreszcie porozumieniem. „Zespawanie” stanowiska Polski ze stanowiskiem Niemiec będzie nas sporo kosztować – nowy siedmioletni budżet UE na lata 2014 – 2020 będzie dla Polski wyjątkowo niekorzystny.

Premier Tusk jednak, gdyby tylko chciał, mógłby ugrać dużo więcej, dokonując podobnego zwrotu w naszej polityce jak Cameron. Polska zamiast deklarować chęć przystąpienia do strefy euro powinna raczej nakreślić plan coraz mocniejszego oddalania się od UE, być może także ogłosić „referendalny szantaż”. Nie musiałoby to oznaczać faktycznego zwrotu politycznego, ale mogłoby wzmocnić naszą pozycję na arenie europejskiej. Pozycję, która teraz jest równie mała, by nie powiedzieć – śmieszna – jak deklaracja ministra Sikorskiego.

Powiązane tematy

Komentarze