Opinie

Konferencja prasowa / autor: MPiT
Konferencja prasowa / autor: MPiT

Pieniądze z interchange trzeba oddać ludziom

Marek Siudaj

Marek Siudaj

Redaktor zarządzający wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 18 września 2018, 17:00

  • 12
  • Powiększ tekst

Nie ma wątpliwości, że płatności elektroniczne są bezpieczniejsze i wygodniejsze dla klientów. I jest tak nawet gdy chodzi o płatności kartami, a przecież system rozliczeń kart jest i drogi, i przestarzały. Jeszcze lepsze od kart są takie rozwiązania jak choćby BLIK, tańsze i dla klienta szybsze.

Poza tym płatność elektroniczna ma też ogromną zaletę dla rządu, gdyż oznacza to natychmiastowe jej zaewidencjonowanie. Kiedy płaci się za zakupy czy usługę w sposób elektroniczny, praktycznie nakłada się na odbiorcę konieczność zapłacenia podatków państwu. Wpływy gotówkowe da się ukryć, wpływów elektronicznych – i to nawet jeśli są one dokonywane w bitcoinach itd. – ukryć się nie da.

Trudno uwierzyć, że banki nie znają własnych kosztów

Nic dziwnego, że państwo wspiera programy rozwoju płatności bezgotówkowych. Takim programem jest choćby „Polska bezgotówkowa”, w ramach którego za pieniądze wyłożone przez banki funduje się przedsiębiorcom i urzędom terminale oraz zwalnia się je z opłat za płatności na określony czas. Ambicją programu jest, aby w ciągu 4-5 lat podwoić liczbę terminali płatniczych w Polsce. Obecnie jest ich 700 tys., choć kas fiskalnych – czyli miejsc, gdzie dokonuje się płatności – jest 2 mln. Poza tym w terminale mają zostać wyposażone urzędy. Obecnie płatności przyjmuje 66 proc. urzędów, podczas gdy niedawno było to 10 proc. (ten wzrost jest zasługą programu).

Jasne jest, że banki wykładają pieniądze, aby na tym programie zyskać. Jednak strasznie drażni fakt, że chcą zyskać podwójnie.

Przedstawiciele banków są w stanie powiedzieć, jakie to koszty ponosi gospodarka przy obsłudze płatności gotówkowych. Jak powiedział Włodzimierz Kiciński, wiceprezes Związku Banków Polskich, podczas konferencji prasowej na temat nowej edycji programu, jest to ok. 1,8 proc. PKB. To jest ok. 40 mld zł. Jednak – co zaskakujące – przedstawiciele banków nie są w stanie powiedzieć, jaką część tych kosztów ponoszą banki. Wydawałoby się, że bankowcy są naprawdę dobrzy w liczeniu pieniędzy, ale okazuje się, że nie dają radę z wyliczeniem kosztów.

Nie wiadomo także, ile zapłaci urząd, kiedy już darmowy, promocyjny okres się skończy. Przedstawiciele banków unikali podania jakiejkolwiek wartości, ale w końcu Paweł Widawski z Fundacji Polska Bezgotówkowa powiedział, że średnio koszt płatności dla małego odbiorcy to 0,7 proc. Tyle że 0,7 proc. to jest cena dla małego sklepu, a przecież urzędy gminy mają obroty finansowe znacznie, ale to znacznie większe.

Banki oszczędzą miliardy

Oczywiście, niechęć banków do przedstawiania takich wyliczeń bierze się z faktu, że w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze. Bo jasne jest, że jeśli rzeczywiście koszt obsługi gotówki wynosi 40 mld zł, to banki wykładają dużą część tej kwoty. To one muszą zatrudniać kasjerów, budować sejfy, kupować liczarki do banknotów i zatrudniać ochronę. O ile w przypadku mniejszych przedsiębiorców często koszty owej obsługi gotówki trudno wyliczyć – bo jak wyliczyć koszt wrzucenia gotówki do wrzutni w banku, jeśli wrzutnia jest po drodze z pracy do domu – to w bankach są to koszty bezpośrednie, łatwe do sprawdzenia.

W rezultacie to banki będą również wśród tych, którzy najwięcej zyskają na cyfryzacji. Owszem, muszą budować systemy elektroniczne, muszą zatrudniać specjalistów, co oznacza wydatki, ale znacznie większe oszczędności uzyskują dzięki redukcji zatrudnienia i sprzedaży części nieruchomości. Na dodatek, specjalistów można rekrutować w regionach, gdzie płace są niższe, co także daje oszczędności.

Jednak tych oszczędności nie widać w relacjach z klientami. Konia z rzędem temu, kto dostał ostatnio od swojego banku list z informacją, że spadają mu opłaty. Wprost przeciwnie, rosną różnego rodzaju prowizje i opłaty.

Myślę, że tak jak nie widzą tych oszczędności klienci, tak nie zobaczą ich samorządy. Wiadomo, że na obsługę gmin czy miast organizowane są przetargi, gdzie podawana jest cena całej usługi. Głównym składnikiem ceny musi być koszt obsługi gotówki, jaką Polacy zostawiają w kasach urzędów.

Wydawałoby się więc, że skoro połowa urzędów zaczęła przyjmować płatności bezgotówkowe, to przedstawiciele banków pochwalą się także i tym, jak bardzo obniżyły cenę obsługi swoich samorządowych klientów. O dziwo jednak, nikt nic takiego nie powiedział. Nikt się nie chwalił także, o ile tańsza jest obsługa urzędów, które zainstalowały terminale.

Oszczędności to mało, chcą jeszcze zysków

Mało tego – w przypadku banków przejście na płatności bezgotówkowe oznacza nie tylko ogromne oszczędności, ale także dodatkowe przychody. Każda transakcja bezgotówkowa ma swoją cenę, a elementem tej ceny jest opłata o nazwie interchange. To jest nic innego jak pieniądze, jakie operator płatności daje bankom za to, że oferują swoim klientom jego karty. Jeszcze niedawno ta opłata wynosiła nawet 2 proc., a banki za wszelką cenę broniły się przed redukcjami. Została obniżona siłą, czyli decyzją Sejmu i obecnie wynosi 0,2 proc. dla transakcji kartami debetowymi i 0,3 proc. kartami kredytowymi. A więc płatności elektroniczne nie tylko dają bankom oszczędności, ale jeszcze dzięki każdej z nich zyskują owe 0,2 proc. zapłaconej sumy.

Zgodnie z danymi ZBP za III kw. 2017 r. (późniejsze dane mają inny układ, więc nie znalazłem tej wartości) płatności kartami miały wartość 168,5 mld zł. To oznacza, że tylko w tym jednym kwartale dochody banków z interchange przekroczyły sporo 300 mln zł. Dla całego roku byłoby to już grubo ponad 1,3 mld zł.

Ale przecież to jest stan z roku ubiegłego. Jeśli udałoby się zwiększyć udział transakcji bezgotówkowych w transakcjach detalicznych, te wpływy jeszcze wzrosną. Jak informował wiceprezes ZBP – tylko 40 proc. płatności detalicznych jest dokonywanych bezgotówkowo. Gdyby udało się doprowadzić do osiągnięcia poziomu 80 proc., to kwartale zyski zbliżyłyby się do 700 mln zł, a roczne – sięgałyby ok. 2,7 mld zł.

Do tego jeszcze dochodzi zysk z przeniesienia gotówki z portfeli Polaków na konta w bankach. Według Kicińskiego, w obiegu jest 200 mld zł gotówki. Gdyby te środki trafiły do banków, dałyby dodatkowe ok. 4 mld zł wyłącznie z lokat w obligacje skarbowe.

Jak widać, tylko te dwa elementy mogą zwiększyć zyski banków o ok. 7 mld zł. Faktycznie, oczywiście, potencjalne zyski są większe. Pieniądze mogą bowiem zostać przeznaczone na kredyty, które dają większe zyski niż obligacje, zaś wpływy z interchange na pewno będą większe, gdyż wartość obrotów detalicznych w Polsce rośnie z roku na rok.

Wszyscy zyskują, tylko klienci tracą

Bankowcy twierdzą, że na płatnościach bezgotówkowych zyskają także przedsiębiorcy, ich zdaniem również mniejsze koszty poniesie NBP. Jednak kiedy mówią o swoich klientach, przestają posługiwać się pojęciem „koszt” czy „przychód”, a zaczynają opowiadać o „satysfakcji” czy „wygodzie”.

Być może jest tak dlatego, że tak naprawdę koszt płatności bezgotówkowych ponosi właśnie klient. Bez względu bowiem, co kupuje, to zawsze płaci wliczony w cenę towaru czy usługi koszt transakcji bezgotówkowej, owe 0,7 proc. Mało tego, ponosi ten koszt bez względu na to, czy płaci kartą, czy płaci gotówką.

I tego właśnie nie rozumiem – czemu tylko klient w tym układzie ma tracić? Skoro oszczędności w skali gospodarki mają wynieść 40 mld zł, skoro banki są w stanie zarobić dodatkowe 7 mld zł, czemu część tych pieniędzy nie może trafić do klientów?

Mogę sobie wyobrazić rozwiązanie, że za każdą transakcję bezgotówkową klient będzie dostawał określoną kwotę, np. 1 zł albo 50 groszy. Niech te pieniądze trafiają na specjalny rachunek, z którego można je będzie wypłacić dwa razy do roku. Szybko się okaże, że taka operacja pozwoli zebrać całkiem przyzwoitą sumkę, w sam raz na prezenty na Święta Bożego Narodzenia czy na dodatkową atrakcję na wakacjach.

Innym, może nawet lepszym rozwiązaniem, byłoby odebranie bankom wpływów z interchange. Te powinny trafiać do klienta. Być może powinno się to dokonywać w postaci zwrotu na konto, a być może środki powinny popłynąć na Pracownicze Plany Kapitałowe klientów. Wiadomo, że w przyszłości możemy mieć kłopoty z emeryturami, więc owe dodatkowe kilka miliardów złotych rocznie mogłoby sporo pomóc.

Możliwości jest więcej, ale najważniejsze jest, aby klient poczuł, że płatności bezgotówkowe dają mu wymierną korzyść. I to korzyść tym większą, im większa jest płatność. Wtedy szybko zmieni swoje zachowanie i będzie wybierał te miejsca, gdzie będzie mógł zapłacić bezgotówkowo.

Oczywiście, programy i wsparcie jest ważne, ale tak naprawdę to konsumenci zdecydują, jak chcą płacić. Istnieje ryzyko, że przedsiębiorcy, którzy wzięli darmowy terminal w ramach programu Polska Bezgotówkowa, oddadzą go, kiedy dowiedzą się, ile będą musieli za to zapłacić. Jest na pewno tego nie zrobi, jeśli możliwości płacenia bez gotówki będą chcieli klienci, którzy mają w tym interes. Niestety, obecnie w działaniach na rzecz promocji obrotu bezgotówkowego, które tak wspiera Ministerstwo Przedsiębiorczości Technologii, zyskuje wygodę, ale traci pieniądze.

Powiązane tematy

Komentarze