Opinie

Banknoty / autor: Pixabay
Banknoty / autor: Pixabay

Czy mamy plan na wypadek rozpadu strefy euro?

Marek Siudaj

Marek Siudaj

Redaktor zarządzający wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 9 listopada 2018, 17:00

    Aktualizacja: 9 listopada 2018, 18:45

  • 20
  • Powiększ tekst

Jakiś czas temu napisałem felieton na temat zwiększonego, moim zdaniem, ryzyka wyjścia Niemiec z Unii Europejskiej. Czytelnikom się spodobał, za co dziękuję, ale niestety okazało się, nie był specjalnie oryginalny. Otóż o zwiększonym ryzyku rozpadu UE oraz strefy euro pomyśleli już… sami Niemcy.

Czytaj Ausgang robi się coraz bardziej realny

Dzisiaj przeczytałem na Twitterze, że pojawiły się plotki, że Niemcy maja plan na wypadek rozpadu Unii Europejskiej oraz strefy euro, co ma nastąpić w najbliższych kilku latach.

Ktoś powie, że przeczytanie czegoś na Twitterze niewiele znaczy – i będzie miał rację. Ale tak się składa, że ten wpis podało dalej kilka bardziej wiarygodnych osób, komentując, że to normalne, bo Niemcy zawsze mają plany. I została przytoczona historia z czasów tzw. kryzysu zadłużeniowego w Europie, kiedy Niemcy uznały, że ryzyko jest tak duże, że zamówiły papier i druk nowych banknotów markowych. Tak, to nie pomyłka, Niemcy zamówiły druk nowych marek, uznając, że w razie czego szybko przejdą z powrotem na własną walutę i przynajmniej częściowo odetną się od reszty upadającej – jak się wtedy spodziewano – Europy.

I wtedy zastanowiłem się, czy my  mamy plan na wypadek rozpadu strefy euro? Czy wiemy, na jaką walutę banki będą przeliczać euro, jakie ich klienci trzymają na swoich kontach? Czy ktoś wie może, jaka waluta pojawi się w setkach przepisów, w których stosuje się sformułowanie „równowartość euro w złotych”? Nie wiem też – ale może Państwo wiecie – w jakiej walucie będą spłacane obligacje Skarbu Państwa denominowane w euro?

Ale upadek strefy euro to drobne ćwiczenie z porównaniu z rozpadem Unii Europejskiej, której ponoć obawiają się Niemcy. Proszę sobie spróbować wyobrazić wszystkie problemy prawne, jakie pojawiłyby się, gdyby UE nagle implodowała – zaczynając od kwestii granic i ceł, poprzez kwestie prawne, na kwestiach finansowania inwestycji kończąc.

Sytuacja stałaby się tak skomplikowana, że wypracowywanie rozwiązań „na gorąco” byłoby raczej niemożliwe. Wiem, że mamy doświadczenie w tworzeniu państwa od podstaw, ale trzeba pamiętać, że scalanie ziem trzech zaborów trwało przez cały okres II Rzeczypospolitej, pochłaniając naszą energię, podczas gdy inni w tym czasie rozwijali się i zbroili. Zapłaciliśmy za to opóźnienie ogromną cenę, więc nie powinniśmy podchodzić zbyt lekko do kwestii przygotowania się do ewentualnego załamania porządku politycznego i finansowego w Europie. Powinniśmy mieć plan, powinniśmy posadzić wielu mądrych ludzi, aby opracowali „Instrukcję obsługi kraju na wypadek UEgedonu”, który potem należałoby schować w rządowych sejfach do czasu, aż się to przyda.

Tyle że, niestety, nie jest to możliwe. Pamiętacie Państwo tę histerię, jaka wybuchła, po zwykłym z punktu widzenia prawa pytaniu, czy wiąże nas stanowisko TSUE w sprawach, które nie podlegają traktatom unijnym? Termin „polexit”, wprowadzony przez Platformę Obywatelską i Nowoczesną już kilka lat temu, był odmieniany przez wszystkie sposoby, zaś rząd zajmował się głównie zaprzeczaniem.

Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby pojawiła się informacja, że rząd NAPRAWDĘ zastanawia się, jak rozwiązać kwestie związane z powrotem do własnego porządku prawnego? Nie miałoby znaczenia, że chodzi o scenariusz hipotetyczny, że ta praca miałaby ograniczyć możliwe straty. Myślę, że Grzegorz Schetyna i jego koledzy biegaliby po wszystkich mediach, łkając i lamentując, że posłanka Gasiuk-Pihowicz przestawiłaby się w tryb całkowitej agresorki, porzucając swoją „myszkowatość”, zaś Ryszard Petru z konkubiną i koleżanką zaczęliby kopać tunele, aby użyć ich do przemycenia do Sejmu jakiejś kolejnej mutacji KODu, co pozwoliłoby za zablokowanie gmachu. Innymi słowy, mielibyśmy tutaj jeszcze większy cyrk niż teraz, a przecież obecne przedstawienie i tak ma spory rozmach. Faktycznie powinniśmy mieć scenariusze na wiele innych wydarzeń. Co zrobimy, jeśli Rosja zajmie Białoruś, i co powinniśmy zrobić, jeśli dojdzie do rozpadu Rosji, z Obwodem Kaliningradzkim? Co będzie, jeśli w Niemczech czy Francji wybuchnie wojna domowa i co będzie, jeśli kosmici zawrócą ów statek-skałę, znaną na świecie pod nazwą Oumuamua, i wylądują pod Ciechocinkiem?

Jednak wszystkie te scenariusze, łącznie z ostatnim, są stosunkowe proste w porównaniu ze skutkami rozpadu UE. A to, że rozpad UE nastąpi, jest więcej niż pewne. Wystarczyły niecałe dwie dekady obowiązywania wspólnej waluty, aby doprowadziła ona kilka krajów na skraj upadku, a jeden doprowadziła do bankructwa. Wątpię, aby Europa była w stanie wytrzymać kolejne dwie dekady tego „dobrodziejstwa”, na którym tuczą się wyłącznie Niemcy.

Kiedy przyszedłem na świat, nie było Unii Europejskiej, i myślę, że nim z niego odejdę, Unii Europejskiej już nie będzie. Dobrze byłoby być na to gotowym, bo inaczej znowu będziemy się zajmować wymyślaniem wszystkiego od nowa, podczas gdy Niemcy, z gotowym planem, będą się rozwijać i zbroić.

Powiązane tematy

Komentarze