Maybachy, złoto Watykanu i bogactwa polskiego Kościoła - jak jest naprawdę?
Czy naprawdę Kościół Katolicki jest krainą pazernego kleru, sztab złota ukrytych w Watykanie i Maybacha ojca Tadeusza Rydzyka? Antyklerykalne mity rozbija Tomasz Adamski, bloger katolicki i twórca kultowego "SPAMu" w rozmowie z portalem wGospodarce.pl.
Arkady Saulski: Jesteś katolickim blo i vlogerem. Powiedz gdzie Kościół ukrył złoto z czasów wypraw krzyżowych, zrabowane przez Inkwizycję i skarb Templariuszy?
Tomasz Adamski: Wyrył z nich złote litery na rejestracji Maybacha pewnego toruńskiego redemptorysty, a o co chodzi?
O to, że często jesteśmy epatowani czymś co już wzmiankujesz - rzekomym bogactwem Kościoła. Oczywiście pozyskanym w nieczysty sposób. Jak to jest naprawdę z tym majątkiem? Watykan to naprawdę, jak twierdzą niektórzy, kraina zatajonych sztab złota pazernego kleru?
To zależy jak patrzeć. Na biedę Kościół hierarchiczny jakoś wybitnie nie narzeka, ale utrzymuje się w zdecydowanej większości z dobrowolnych datków wiernych, więc tego nieczystego sposobu tu nie widzę. Kolejna sprawa zależy od tego, jak rozumiemy Watykan, bo często pod tym terminem rozumiemy i Kościół i np. Sekretariat Stanu Stolicy Apostolskiej. Jednak w temacie pazerności, przypomina mi się - nie taka znów odległa i chronologicznie i mentalnie - historia o Piusie XII. Gdy podczas II wojny światowej zażądano od Żydów kilkudziesięciu kilogramów złota, w przeciwnym razie żydowscy więźniowie zostaną rozstrzelani, zgłoszono się po pomoc do papieża. Ten wiele się nie zastanawiając przetopił nawet naczynia liturgiczne, żeby brakujące kilogramy Żydom wręczyć i zaspokoić zapędy nieprzyjaciela. Pieniądze w Kościele są. Ale systemowej pazerności nie ma.
Jak to? A krucjaty?!?
Nie znam żadnych sensownych naukowych opracowań, które wykazałyby, że z krucjat przywożono bogactwa, z których do dziś się korzysta. Krucjat nie prowadzono przecież w celach finansowych. To nie był napad na obce ziemie, ale próba odzyskania swoich. Wojna sprawiedliwa.
A Święta Inkwizycja...?!? Dobra, ale teraz poważniej. Wskazałeś na przykład pewnego polskiego duchownego, więc przejdźmy do naszego kraju, bo w Polsce zaglądanie proboszczowi do portfela to hobby wielu ludzi. W jakiej kondycji finansowej, realnie, jest polski Kościół? Czy to naprawdę kraina pazernych biskupów rozbijających się Maybachami?
Maybacha nikt nigdy nie widział. To pewien symbol przepychu, który dość łatwo wdarł się do zbiorowej świadomości. Jest wygodny do wyobrażenia, jeśli toruńskie medium traktujemy jak intratny biznes (którym pewnie jest, bo inaczej dawno by upadło) i widzimy czym wożą się zwyczajni dyrektorzy w innych miejscach. Ale jest to symbol niemiarodajny. Co do zaglądania księżom do portfeli bliska mi jest pochodząca z "Polactwa" diagnoza red. Ziemkiewicza: "Pańszczyźniany wprawdzie wyrzeka głośno na limuzynę księdza proboszcza, ale gdyby proboszcz jeździł byle czym, to by go nie szanował." Mamy taki wredny zwyczaj zaglądać ludziom do kieszeni, a ponieważ wykształcił się u nas obraz księdza-nieroba, to jego bogactwo nas denerwuje. Bo taki to sobie raz dziennie mszę odprawi i jeździ superautem. Ja ze swojego doświadczenia widziałem pod probostwem używane Renault Megane. I to był szczyt przepychu. Księża realnie nie mają więcej pieniędzy niż przeciętny człowiek, który nie ma na utrzymaniu rodziny w postaci żony i dzieci, a ma np. dwie prace: jako kapłan, żyjący z ofiary parafian i jako katecheta, uczący w pobliskiej szkole. Znam kapłanów, którzy w ten sposób pracują po 13 godzin dziennie z jednodniowym weekendem np. w środę, a gdy widzę umeblowanie ich pokojów to wielkich bogactw po prostu w nich nie ma.
Ale rozliczanie "pazernego kleru" trwa. Na pewno też często słyszysz o tym, że Polska stanęłaby na niego gdyby Kościół płacił podatki. Których rzekomo nie płaci.
To okrutne kłamstwo m.in. dlatego, że może się pod nim kryć zarzut wobec całego Episkopatu, szeregowego proboszcza lub równie dobrze niedzielnego katolika, który oszukuje przy wypełnianiu PIT. Nigdy przy usłyszeniu takiego zarzutu nie spotkałem się ze sprecyzowaną skargą "ksiądz powinien płacić X, a nie płaci X" lub jakichś innych wariacji w tym temacie. Każdy ksiądz płaci podatki, choćby takie jak VAT przy pierwszym lepszym wyjściu z probostwa. Poza tym rozlicza się normalnie np. płacąc ZUS swoim świeckim pracownikom. Co na marginesie oznacza, że Kościół przyczynia się do spadku bezrobocia. Do tego dochodzą podatki gruntowe itp. Ponadto - mało kto o tym wie - proboszcz płaci podatki od wszystkich parafian na swoim terenie. Jeśli ma dziesięciotysięczną parafię to płaci nawet za tych, których widuje na kolędach i to tylko, jeśli nieopacznie otworzą mu drzwi.
To skąd w takim razie się to bierze? 99 proc. Polaków deklaruje się jako katolicy z jednej strony a z drugiej materiały prasowe i telewizyjne o pazernym klerze nabijają cały czas oglądalność i klikalność. To jakaś schizofrenia narodowa?
99? Aż tyle? To nie kwestia schizofrenii, ale inżynierii. Media rzeczywistość kształtują, zamiast opisywać. Wywołują zjawiska, zamiast je nazywać. Kościół częstokroć nie jest im w smak, więc kalka, w której kapłan jest albo pedofilem albo złodziejem albo połączeniem obu nurtów, jest im na rękę. Nie chcę prezentować syndromu oblężenia, ale uważam, że Kościół jest przedmiotem bezpodstawnych ataków. Wśród sensownej i zasłużonej krytyki, której jest niewiele mamy raczej akcje propagandowe. Jedną z nich jest tworzenie kliszy: bogaty ksiądz-darmozjad lub bogaty Kościół-symbol próżności. Celem tego, jest systematyczne zmniejszanie odsetka, który podałeś w pytaniu, a który już - m.in. dzięki tym działaniom - wydaje mi się przeszacowany.
Ale taki finansowy antyklerykalizm nie jest nowy i charakterystyczny dla Polski po 89-tym roku. Komuna, co zrozumiałe, stosowała ten chwyt, ale zapisy o finansowym antyklerykalizmie zwykłych Polaków znajdujemy już w XVIII, XIX wieku. Coś tu tkwi jednak głębiej? Ktoś w Polakach tę cechę wyhodował.
Nie wiem, czy tylko w Polakach. Ale faktem jest, że inżynieria działa. Media wpisują się w działalność propagandową mniej lub bardziej świadomie. Jeśli przeczytać współczesne artykuły o księżach (domniemanych) pedofilach to okaże się, ze są zaskakująco tożsame z przemówieniami Goebbelsa. Jeśli chodzi o krytykę działalności instytucjonalnej są zabójczo bliskie myśli Kropotkina. Nie chodzi o to, żeby media stygmatyzować, ale wykazać inspirację. Inna sprawa, ze z antykościelności można w Polsce całkiem nieźle żyć, więc i chętnych nie brakuje.
Jeszcze pomówmy chwilę o o. Tadeuszu, który dla wielu jest wujkiem samo zło polskiego Kościoła. Czy nie widzimy w jego przypadku pewnej znowu - medialnej schizofrenii? Radio Maryja i TV Trwam mają być imperiami wartymi miliony, ale nie mogły wejść na multipleks bo rzekomo były za biedne.
Nie ma środowiska mocniej zdogmatyzowanego niż antyklerykalne i w żadnym nie dostrzegam większej ilości paradoksów. I mówię to bez satysfakcji, bo w gruncie rzeczy jest to raczej przykre. Pisałem właśnie dla Stacji 7 o tym, jak Gazeta Wyborcza ostatnio rozpoczęła wojnę z warszawskimi szarytkami, które chcą we własnym - i to należy podkreślić! - ogrodzie postawić budynek z pomocą dla najuboższych (jadłodajnia, pomoc prawna itp.), a obok postawić jakieś mieszkalne budynki, z których czynsz miałby być przez zakonnice przeznaczony na bieżące wydatki instytucji charytatywnych, które prowadzą. Ale wyobraźmy sobie historię odwrotną, że ktoś wychodzi z taką propozycją, a szarytki nie zgadzają się, bo wolą mieć ogród. Wtedy szum byłby mniejszy? Nie sądzę. W ocenie Kościoła zawsze jest u nich tak, że jak się nie odwrócisz - z tyłu plecy. Pies najpierw nie lubi kota, a dopiero potem szuka argumentów - powiedział ktoś mądry.
Co robić?
Poza modlitwą? Czytać krytycznie, znaleźć w sobie cierpliwość, aby demaskować pewne rzeczy, zadawać sobie trud poznania prawdy, a przynajmniej argumentów drugiej strony. I to tyle przeciętny Kowalski. Natomiast co do Kościoła instytucjonalnego to marzy mi się zainwestowanie w kancelarię adwokacką i sądzenie się z oszczercami. Bo część dziennikarzy po prostu nimi jest i warto, by za to zapłacili np. na Caritas. A prawnicy pole do popisu mieliby niezłe, bo pod koniec zeszłego roku wzrost fali antyklerykalizmu odnotowano nawet w przeznaczonym dla prezydenta raporcie Sekretariatu Stanu USA. Nie są to zatem moherowe bajeczki i żachnięcia trzeciorzędnego blogera. To rzeczywistość. W listopadzie ubiegłego roku napadnięto księdza, który długo później walczył o życie w szpitalu. Dlaczego? Bo nie chciał otworzyć napastnikom na plebanii sejfu, w którym i tak było o wiele mniej niż - powodowani medialnymi relacjami - się spodziewali. To symptomatyczne również w skali makro. Media są lustrem takiego właśnie podejścia - będą bić i tłamsić, by się dorwać do tego, czego pragną, choć nie ma w tym niczego o wyśnionej, mitycznej wartości. Taka intencja przyświeca sporej części tekstów, które o Kościele traktują. Warto o tym pamiętać.
Rozmawiał Arkady Saulski.