Coraz droższa „taniość”
Gdyby przeanalizować sytuację na rynku przelotów niskobudżetowych w perspektywie kilku mijających lat, można odnieść wrażenie, że popularne tanie linie lotnicze coraz bardziej ochoczo pikują ceny do góry. Podróż w „lowcost’cie” na poziomie cen i opłat jeszcze sprzed trzech lat, w dzisiejszych realiach jest niemożliwa.
Z czego to wynika, skoro tanie linie sukcesywnie zwiększają swoje zyski, a udział w europejskim rynku lotniczym w roku ubiegłym zwiększyły z 34% do 38% kosztem linii tradycyjnych?
Można postawić hipotezę, że być może jest to efekt właśnie owej dominującej, stabilnej i niezagrożonej pozycji, która determinuje u pasażera przeświadczenie, że w „taniej linii” rzeczywiście jest taniej. Może i tak jest. Jednak poziom cen w stosunku do oferty przewoźników tradycyjnych, którzy w walce o klienta stosują coraz częściej narzędzia linii „lowcostowych” prowadzą do sytuacji realnej konkurencji cenowej.
Tylko w roku 2012 dwóch największych graczy na rynku przelotów niskobudżetowych tj. Ryanair i Wizzair zanotowały odpowiednio wzrost wskaźników sprzedaży o 5% i 12 %. Niemniej te, jakby nie było pozytywne wieści, nie przekładają się na obniżkę, lub chociaż utrzymywanie cen na poziomach jeszcze sprzed dwóch, czy trzech lat. O ile w dalszym ciągu można znaleźć w ofertach przysłowiowe ceny rzędu 4 zł za połączenie lotnicze, to już chęć podróżowania z bagażem rejestrowanym, pierwszeństwo wejścia na pokład, czy inne dodatkowe opcje lub usługi poważnie obciążą budżet pasażera.
To właśnie na polu różnego rodzaju opłat dodatkowych w tanich liniach istnieje miejsce do wprowadzania podwyżek. Już tylko w tym roku u największych rynkowych graczy zmieniane są m.in. związane z podniesieniem cen nazwy opłat z administracyjnej na manipulacyjną, czy nowe stawki za bagaż rejestrowany, którego cena jest dodatkowo sezonowana, co oznacza, że w wakacje zapłacimy więcej. O wszelkiego rodzaju „haraczach”, opłatach dodatkowych, opłatach za płatność przelewem, czy kartą, lub wprowadzaniem odpłatności za bagaż podręczny już nawet nie wspominam.
Wygląda to zatem tak, iż cena biletu lotniczego to zwyczajnie worek bez dna i oprócz wymienionych wcześniej opłat znajdują się też tam m.in. opłaty taryfowe wraz z VAT, opłaty paliwowe, lotniskowe, agencyjne czy podatki rządowe, zależne od kraju skąd podróżujemy.
Dobrej prasy dla linii niskobudżetowych nie przynoszą także ostatnie dni, kiedy to dowiedzieliśmy się o „niewolniczych” praktykach pracowniczych u jednego z liderów rynku, gdzie pracownicy, zwłaszcza zaś załoga kabinowa nie miała możliwości korzystania ze zwolnienia lekarskiego, a udział w akcji protestacyjnej związku zawodowego był podstawą do natychmiastowego zwolnienia z pracy, za które pracownik musiał jeszcze dodatkowo zapłacić 200 euro, jeżeli rozwiązał umowę o pracę przed upływem 15 miesięcy od daty jej podpisania.
Właściciel linii stwierdził, że to nieprawda, a jedynie insynuacje zwolnionych pracowników, dodając, że praca w jego linii to nie obowiązek, a listy rekrutacyjne są pełne chętnych podjąć pracę młodych ludzi.
Jeżeli więc, tak wyglądają tam praktyki pracownicze, to nie dziwmy się, że i pasażerowie narażeni są na coraz wyższe ceny w sytuacji, gdy sprzedaż notuje rok rocznie rekordowe poziomy. W końcu kto „taniemu” bogatemu zabroni… ?!