Analiza cen złota: Trzy dni wzrostów dzięki gospodarce Chin
O znaczącej poprawie koniunktury w Państwie Środka wciąż nie może być mowy, jednak w ubiegłym tygodniu pojawiły się pierwsze jaskółki nadchodzącego ożywienia. Dane o bilansie handlowym i produkcji przemysłowej Państwa Środka sprawiły, że cena złota odbiła się od poziomu około 1275 dolarów i po trzech dniach wzrostów zakończyła tydzień w pobliżu 1320 dolarów za uncję.
Posiadacze złota kończą tydzień symbolicznie powyżej kreski. Zadecydowały o tym przede wszystkim dane z Chin, czyli drugiego na świecie odbiorcy drogocennego kruszcu. W czwartek światło dzienne ujrzał rządowy raport na temat bilansu handlu zagranicznego, zaś dzień później pojawiły się najnowsze wiadomości dotyczące produkcji przemysłowej. W obu przypadkach, odczyty okazały się dużo lepsze od oczekiwań ekonomistów.
Bilans handlu zagranicznego spadł w lipcu z 27,1 do 17,8 miliarda dolarów, podał chiński urząd statystyczny. Wynik na pierwszy rzut oka może wydawać się nie najlepszy - zwłaszcza, że analitycy szacowali utrzymanie salda na poziomie z czerwca. Okazało się jednak, że w badanym okresie znacznie wzrósł import, aż o niemal 11 procent, co zaważyło na ostatecznej wartości bilansu. Analitycy szacowali tymczasem, że dynamika zamknie się co najwyżej na poziomie plus trzech procent. Nie trzeba było długo czekać na reakcje na rynkach surowców i metali, które po publikacji urzędu zaczęły drożeć. To, co jednak najbardziej skłoniło do zakupów, to wynik eksportu, który powiększył się rok do roku o ponad 5 procent, wobec oczekiwań na poziomie plus 3 procent.
Równie dobre dane dzień później pojawiły się od producentów Pańśtwa Środka. NBS National Bureau of Statistics podał, że w ujęciu rocznym, produkcja wzrosła o 9,7 procent, względem oczekiwań na poziomie 9 procent. Dane te, razem z wynikiem chińskich eksporterów mogą sugerować, że druga pod względem wielkości gospodarka na świecie zaczyna wychodzić z dołka. Innymi słowy coraz bardziej realne wydają się prognozy rządu, że Chiny zakończą cały rok ze wzrostem PKB na poziomie 7,5 procent. Byłaby to dobra wiadomość dla posiadaczy złota.
Wieszczenie rychłego powrotu rewelacyjnej koniunktury sprzed kilku lat jest obecnie chyba jeszcze sporo na wyrost. Prognozy na drugą połowę roku nie napawają bowiem szczególnym optymizmem. Gospodarka Chin w najbliższych miesiącach nadal będzie się zmagała z niskim popytem u partnerów gospodarczych, a na ostateczny wynik eksporterów negatywnie będzie się przekładał drogi juan. Potwierdzają to prognozy rządowych instytucji - wszystko wskazuje, że łączna wartość wymiany handlowej w drugiej połowie roku wzrośnie wolniej, niż w pierwszych sześciu miesiącach.
Ubiegłotygodniowe dane zostały odebrane więc raczej jako pierwsze jaskółki powracającej koniunktury w Państwie Środka. Było to widać po reakcjach i nastrojach inwestorów na światowych giełdach, i to nie tylko surowców. O wadze i pozytywnym wydźwięku tych danych paradoksalnie świadczy zwłaszcza zachowanie najważniejszych indeksów na Wall Street. Inwestrozy potraktowali doniesienia z Chin jako kolejny argument rynkowych optymistów, a zarazem przeciwników prowadzenia ekspansywnej polityki monetarnej. W oczekiwaniu na wrześniową decyzję Fed, czyli niemal przesądzoną modyfikację programu QE3, do głosu doszli sprzedający, przez co grupy spółek w ujęciu minionego tygodnia zanotowały najgorszy tydzień od czerwca.
W świetle tych danych raczej bez większego znaczenia była się cotygodniowa liczba nowych bezrobotnych w USA. Departament Pracy potwierdził stosunkowo stabilną sytuację na tamtejszym rynku pracy. Okazało się, że w poprzednim tygodniu w kolejkach do urzędów pracy po raz pierwszy ustawiło się 333 tysiące nowych osób, czyli nieco więcej niż w poprzednim odczycie i o 3 tysiące mniej od oczekiwań ekonomistów. Wynik był równocześnie najniższym od listopada 2007 roku.
Coraz ciekawiej wygląda za to sytuacja w samej Rezerwie Federalnej. Koniec kadencji Bena Bernanke’go zbliża się bowiem nieubłagalnie, a w mediach pojawiają się coraz to nowe nazwiska osób, które miałyby zająć jego miejsce. W tej kwestii w minionym tygodniu wypowiedział się Barack Obama i nominację szefa Fed nazwał jedną z najważniejszych decyzji w jego drugiej kadencji. Póki co, faworytów jest dwóch - wiceszefowa Fed Janet Yellen i były sekretarz skarbu w administracji Billa Clintona - Lawrence Summers. Oprócz nich, coraz częściej mówi się też o Donaldzie Kohnie, byłym wiceprezesie Rezerwy Federalnej. Obama zastrzegł jednak, że lista odpowiednich kandydatów na to miejsce jest tak naprawdę bardzo długa. Jedno jest pewne - nowy prezes od razu wskoczy na głęboką wodą. Kiedy obejmie stanowisko, przyjdzie mu funkcjonować w środowisku stóp procentowych bliskich zeru i prawdopodobnie już po wygaszeniu programu QE3.