Duda: "Najwyższy czas na rozwiązania systemowe"
„Doraźne załatwianie problemu przez jednorazową pomoc rolnikom niczego nie rozwiązuje i powoduje tylko napięcia w obszarze krajowej polityki rolnej. Najwyższy czas na rozwiązania systemowe, które mogą zapewnić nam stabilność na lata” - mówi w wywiadzie dla wGospodarce.pl poseł Jan Duda.
Arkady Saulski: Minister rolnictwa zapowiedział naprawę rynku rolniczego. Rozmaite źródła podają, że powołanie Narodowego Holdingu Spożywczego to kwestia obecnego roku. Co może on zmienić, co naprawić?
Jan Duda: Jeżeli rozmawiamy o rynku rolnym i jego zorganizowaniu, to trzeba na ten rynek spojrzeć szeroko – to nie tylko element produkcji rolniczej, czyli surowcowej ale również przetwórstwo i handel. W tej bezpośredniej produkcji surowcowej osiągnęliśmy poziom europejski i na tym obszarze niewiele możemy zmienić, chociaż pewne korekty muszą być dokonane, bo wymusza je chociażby zmiana koniunktury, zapotrzebowanie na określone produkty czy opłacalność produkcji w polskich warunkach. Ja na przykład uważam, że rozwijanie produkcji chociażby pszenicy, wykraczającej poza nasze krajowe potrzeby, nie ma większego sensu, bo tu nie będziemy konkurencyjni na rynku globalnym. Nie ta jakość gleb, nie ten klimat. Produkujmy na swoje potrzeby. Ale wracając do tematu – na produkcji surowca nikt dobrze nie zarabiał i nie będzie zarabiał, co obserwujemy prawie rokrocznie w naszych gospodarstwach rolnych. Niezmiernie ważne jest przetwórstwo, ale tak zorganizowane, aby było ono powiązane z producentem surowca, a nie funkcjonowało obok. Niestety właścicielami znanych polskich marek spożywczych jest obcy kapitał, na pewno niezainteresowany utrzymaniem opłacalnych cen na surowiec w Polsce, tym bardziej, że ten surowiec może również kupić gdzie indziej. Dlatego aby utrzymać produkcje żywności „surowej” i zagwarantować bezpieczeństwo żywnościowe konieczna jest interwencja państwa nie tylko w dopłatach do surowca, ale przede wszystkim pomocy w przetwarzaniu żywności w gotowy produkt i tu właśnie jest miejsce na Polski Holding Spożywczy, pomyślany nie tylko jako wsparcie dla polskich małych przedsiębiorstw, ale również jako duży podmiot handlowy na zewnątrz.
Czy nie obawia się Pan, że powołanie takiej organizacji to realnie powrót do rozwiązań centralnego sterowania?
Tamte czasy znam z autopsji i boję się ich jak ognia, jednakże jakaś forma wpływu państwa na wielkość produkcji w określonych działach rolnych musi istnieć. Jeśli państwo ma gwarantować dochody rolnicze, a tak się dzieje w całej Unii Europejskiej, to musi też mieć jakiś wpływ na to co się produkuje i ile się produkuje. Możemy zaklinać rzeczywistość, ale ona taka jest. Taki mechanizm istnieje już dzisiaj – ma formę wsparcia przez Agencje określonych działów np. plantacji owoców miękkich. Jednakże, wsparcie to musi być pod kontrolą i stosowane do momentu osiągnięcia założonych i obliczonych potrzeb rynku krajowego i przetwórstwa, a nie, jak na przykład porzeczki czarnej, doprowadzać do wielkiego krachu. Podobna sytuacja rysuje się przy borówce amerykańskiej, którą oczywiście trzeba wspierać, ale trzeba też wiedzieć, kiedy to wsparcie należy zakończyć i wspierać najlepiej równolegle przetwórstwo. Co do holdingu i ręcznego sterowania - to w skład tego organizmu będą wchodzić również podmioty prywatne, więc zabezpieczenie rynku będzie. To dzisiaj sytuacja jest o wiele gorsza, bo nie ma żadnej korelacji pomiędzy produkcją surowca a przetwórstwem.
Jak sprawę oceniają sami rolnicy, czy dysponuje Pan jakimś feedbackiem środowiska?
Feedbackiem? Wolę - informacje zwrotną (uśmiech). Sam jestem rolnikiem i członkiem „Solidarności Rolniczej”, więc napływa do mnie bardzo dużo informacji od rolników, bo w tym środowisku funkcjonuję. Moje wieloletnie, osobiste doświadczenie wskazuje jednoznacznie, że liczenie na regulację rynkową w obszarze rolnictwa jest mrzonką, bo w Europie nie ma wolnego rynku rolnego. Po drugie każdy kraj dba o własne bezpieczeństwo żywnościowe i stara się bronić swoje rolnictwo. Rolnicy z którymi rozmawiam jednoznacznie to podkreślają – państwo musi wspierać rolnictwo ale musi robić to mądrze i systemowo, a nie doraźnie.
Minister w czasie swojego wystąpienia wspominał o segmencie koncentratu jabłkowego. Dla wielu Polaków sytuacja w tym segmencie nie jest zbyt jasna, czy mógłby Pan ją nieco przybliżyć?
To jest kwintesencja problemów z którymi musimy się zmierzyć. Postaram się to omówić w wielkim skrócie. Rolnik produkuje jabłka i one są przetwarzane na koncentrat, który jest półproduktem przy produkcji chociażby napojów, przez nieliczne już małe polskie przetwórnie z małą możliwością kapitałową. Chcąc zachować ciągłość produkcji, bo muszą one szybko zyskać kapitał na kolejne zakupy, sprzedaje go firmom pośredniczącym za ceny o wiele niższe niż na rynku. Na grę rynkową te przetwórnie są zbyt małe i biedne. Mimo tego koncentrat jest dalej przechowywany u wytwórców, a następnie sprzedawany ale już przez nowego właściciela, dopiero wtedy, gdy ceny na rynkach światowych osiągają odpowiedni poziom. I tak naprawdę to właśnie pośrednicy w handlu koncentratami, bo to nie tylko koncentrat jabłkowy, ale również koncentraty z innych owoców decydują o poziomie cen jabłek i owoców miękkich przeznaczonych do przetwórstwa, a co za tym idzie, o cenie jabłek deserowych (sprzedawanych w sklepach – przyp. red.), opłacalności produkcji i tak naprawdę przyszłości polskiego sadownictwa. Rozwiązanie jest więc bardzo proste – państwowa spółka handlująca koncentratem jabłkowym stanie się rynkowym graczem i będzie wpływała na ceny oferowane sadownikom. Opracowanie pokazujące ten problem i sposób jego rozwiązanie, zrobione wspólnie z sadownikami i producentami koncentratu, przekazałem ministrowi Ardanowskiemu, wcześniej omawiałem go z Premierem Morawieckim, który bardzo się tym zainteresował, powiedział to z trybuny sejmowej i mam nadzieję, że to systemowe rozwiązanie zostanie wprowadzone. Oczywiście, to wielki skrót – prace nad analizą rynku i samym pomysłem trwały ponad rok z udziałem sadowników i przedsiębiorców.
Czy nie obawia się Pan, że taka ingerencja w rynek może wywołać reakcję organizacji międzynarodowych?
Zawsze tak jest, że akcja rodzi reakcje, ale nie obawiam się za bardzo reakcji Unii Europejskiej, bo w Europie jesteśmy tak na poważnie jedynym liczącym się producentem i właściwie cała nasza produkcja mieści na rynku europejskim. A całe przedsięwzięcie obliczone jest na stabilizację cen, czyli tak naprawdę jest w interesie europejskich producentów soków i samych konsumentów. Odrębną sprawą jest reakcja naszych głównych konkurentów: Chin – największego producenta koncentratu, Turcji, Iranu, ale kraje te nie mają narzędzi wpływu na Polskę w tej sprawie. W interesie polskiego sadownictwa wyzwanie należy podjąć. A poza tym nie mówimy tu o bezpośredniej interwencji w rynek sprzedaży jabłek, ale organizacji rynku sadowników i producentów np. w ramach holdingu czy innego podmiotu kapitałowego.
Czy uważa Pan, że rozwiązania wprowadzane przez resort mogą umocnić kondycję naszego rolnictwa?
Tak naprawdę, to na ile poprawiły sytuację, będzie można ocenić po jakimś czasie. Nie ma wątpliwości, że to rozwiązania dobre i konieczne, ale ogromna część z nich to projekty długofalowe, na widoczne efekty trzeba będzie poczekać. Doraźne załatwianie problemu przez jednorazową pomoc rolnikom niczego nie rozwiązuje i powoduje tylko napięcia w obszarze krajowej polityki rolnej. Najwyższy czas na rozwiązania systemowe, które mogą zapewnić nam stabilność na lata. Propozycje resortu zmierzają w takim właśnie kierunku i należy je poprzeć, co pewnie nie wykluczy, przynajmniej na razie, pomocy doraźnej. Mam zresztą sygnały, że nawet sadownicy, którzy nie są zadowoleni z obecnej sytuacji, protestują pod KPRM czy Ministerstwem Rolnictwa, a także nasi oponenci polityczni chociażby z PSL, uważają, że w dłuższym czasie te rozwiązania to bardzo dobra droga.
Od kilku lat dużą popularnością cieszą się polskie produkty żywnościowe w Chinach. Czy uważa Pan, że wprowadzone przez ministerstwo rozwiązania mogą uczynić nasze produkty jeszcze bardziej atrakcyjnymi dla tego rynku?
To rzeczywiście potężny rynek i to co my produkujemy, pewnie w całości na nim by się zmieściło. Problemem jest na pewno odległość i koszty transportu. W mojej ocenie, musi po naszej stronie powstać duży podmiot handlowy, który by ten rynek obsłużył kompleksowo. Chińczycy mają bardzo praktyczne podejście do interesów i taki podmiot na pewno by tę współpracę poprawił. Trzeba przy tym pamiętać, że z powodu ogromnej liczebności tego państwa rynek ten jest bardziej nastawiony na ilość a nie na wysublimowaną jakość. A ja jednak uważam, że szansa polskiego rolnictwa to produkcja żywności bardzo wysokiej klasy, absolutnie wolnej od GMO i jakichkolwiek pozostałości środków ochrony roślin, na rynki Europy Zachodniej.
Rozmawiał Arkady Saulski.