Informacje

fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay
fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay

COVID-19: Kto jest najbardziej narażony?

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 19 marca 2020, 11:00

  • Powiększ tekst

Pacjenci z chorobami układu oddechowego, które powodują duszność, świsty oddechowe i problemy z funkcjonowaniem płuc, są najbardziej narażeni na ciężki przebieg choroby COVID-19 - wynika z najnowszej analizy.

Opublikowała ją strona internetowa MedRxiv, poświęcona badaniom naukowym.

Analiza wykazała również, że duszność (spłycenie oddechu) jest jedynym objawem COVID-19 silnie związanym z ciężkim przebiegiem tej choroby i występuje u pacjentów wymagających przyjęcia na oddział intensywnej terapii (ICU).

Metaanalizę prac, które ukazały się do 5 marca 2020 r. nt. koronawirusa SARS-CoV-2, przeprowadzili naukowcy pod kierunkiem Vageesha Jaina z Instytutu Zdrowia Globalnego Collegium Uniwersyteckiego w Londynie. Wytypowali oni siedem badań, które łącznie objęły 1813 pacjentów z COVID-19, potwierdzonym testami laboratoryjnymi.

Jak wyliczyli, pacjenci trafiający z tym schorzeniem na oddział intensywnej terapii byli starsi (średnia wieku 62,4 lat), w porównaniu do pacjentów, którzy nie wymagali intensywnej terapii (średnia wieku 46 lat). Znacznie wyższy odsetek z nich stanowili mężczyźni - 67,2 proc.

Duszność (spłycenie oddechu) okazało się być jedynym istotnym objawem związanym z ciężkim przebiegiem choroby i koniecznością przyjęcia pacjenta na ICU. Chorzy, u których wystąpił ten symptom mieli 3,7 raza większe ryzyko ciężkiego przebiegu choroby oraz 6,6 raza większe ryzyko, że będą potrzebowali pobytu na ICU, w porównaniu z pacjentami bez duszności.

Zdaniem Jaina chociaż duszność nie jest szczególnie częstym objawem u pacjentów z COVID-19, jej istotny związek zarówno z ciężkim przebiegiem choroby, jak i koniecznością przyjęcia pacjenta na oddział intensywnej terapii, może pomóc lekarzom w szybszej identyfikacji potencjalnie ciężkich przypadków COVID-19.

Ponadto naukowcy wykazali, że największe ryzyko ciężkiego przebiegu choroby, jak również konieczności pobytu na ICU mieli pacjenci cierpiący na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc (POChP). Było ono wyższe odpowiednio 6,4 razy oraz blisko 18 razy w porównaniu z pacjentami bez POChP. POChP jest chorobą płuc, którą cechuje nie całkiem odwracalne zwężenie dróg oddechowych. W Polsce cierpią na nią ok. 2 mln osób, z czego większość stanowią palacze papierosów. POChP objawia się przewlekłym kaszlem, częstym odkrztuszaniem plwociny, dusznością.

Pacjenci z chorobami sercowo-naczyniowymi i nadciśnieniem tętniczym mieli zwiększone ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19 o 4,4 raza, natomiast ryzyko, że będą musieli trafić na ICU - o 3,7 raza.

194 tys. przypadków na świecie

Od 31 grudnia 2019 r. do 18 marca 2020 r. odnotowano na świecie 194 tys. 909 potwierdzonych przypadków COVID-19, w tym 7876 zgonów - podał Główny Inspektor Sanitarny. GIS rekomenduje zaniechanie jakichkolwiek podróży.

GIS wskazuje, że w ostatnich tygodniach obserwuje się rosnącą liczbę zachorowań na COVID-19 - chorobę wywoływaną przez koronawirusa SARS-CoV-2 w Europie. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, w Regionie Europejskim jest już 37 państw (stan na 17 marca 2020 r.), w których dochodzi do lokalnej transmisji wirusa SARS-CoV-2.

Główny Inspektor Sanitarny rekomenduje zaniechanie jakichkolwiek podróży

Z danych zamieszczonych na stronach GIS wynika, że najwięcej przypadków w Europie odnotowano dotąd we Włoszech - 31 tys. 506; w Hiszpanii - 11 tys.178, Francji - 7730 oraz Niemczech - 7156.

W Polsce badania w kierunku koronawirusa dały dotąd pozytywny wynik u 287 osób, pięć z nich zmarło.

Ekspert: Teraz kluczowa diagnostyka

Najważniejszym elementem walki z koronawirusem powinna być teraz diagnostyka, która pomaga oszacować rzeczywistą śmiertelność COVID-19, zlokalizować łańcuchy i ogniska epidemii - wyjaśnia dr Rafał Mostowy z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Jedną z największych niewiadomych w przypadku pandemii COVID-19 jest odsetek osób, które przechodzą chorobę bez objawów. Dlatego najważniejszym elementem walki z koronawirusem powinna być teraz diagnostyka” - ocenia biolog chorób zakaźnych, epidemiolog dr Rafał Mostowy z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego i Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki.

Jak zauważa, szybki i powszechnie dostępny test na obecność wirusa pomógłby w oszacowaniu rzeczywistej śmiertelności COVID-19. Dużo osób obawia się bowiem, że obecne szacunki są zawyżone, gdyż nie biorą pod uwagę wielu osób, u których infekcja przebiega bezobjawowo.

Po drugie - ocenia - „powszechna i wydajna diagnostyka pomogłaby też zlokalizować łańcuchy i ogniska epidemii, pomagając w działaniach efektywnie ograniczających transmisję wirusa. Takie działania z dużym sukcesem zostały przeprowadzone w krajach azjatyckich”.

Przykładem może być Korea Południowa, której władze na dużą skalę testują obywateli, przez co są w stanie szybko wykrywać nowe infekcje i zapobiegać ich rozprzestrzenianiu się. Singapur z kolei poddaje restrykcyjnej kwarantannie osoby, u których wykryto koronawirusa, płacąc im zasiłek zdrowotny, ale opuszczenie kwarantanny wiąże się tam z dużą karą finansową. „Dlatego skuteczna diagnostyka wydaje się kluczowa w walce z epidemią, a samo dystansowanie społeczne i kwarantanny prawdopodobnie nie wystarczą” - zaznacza badacz.

Największą nadzieją na powstrzymanie pandemii jest szczepionka, której niestety na razie nie ma. Szczepionki - podkreśla dr Mostowy - są najpotężniejszą bronią w walce z chorobami zakaźnymi, ponieważ z epidemiologicznego punktu widzenia redukują liczbę osób podatnych na infekcje w populacji.

Załóżmy, że każda osoba zakażona wirusem może przekazać go dwóm kolejnym osobom, ale załóżmy dodatkowo, że co druga osoba w populacji jest zaszczepiona. Wtedy, statystycznie rzecz biorąc, zakażona osoba przekaże wirusa już tylko jednej osobie - bo druga została zaszczepiona. Liczba zakażonych wirusem przestanie wzrastać wykładniczo i epidemia nie wybuchnie” - opisuje.

Oczywiście minimalny procent populacji, który trzeba zaszczepić, zależy od tego, jak zakaźna jest choroba. Jeżeli zakażona osoba - wyjaśnia biolog - przekazuje wirusa trzem osobom, to trzeba zaszczepić co najmniej średnio dwie z trzech osób, czyli 67 proc. populacji. W przypadku ospy zakaźnej zakażona osoba zaraża średnio aż 15 osób, więc zaszczepione musi być minimum 94 proc. populacji. Wtedy mówi się, że populacja ma „odporność stadną” (ang. „Herd-immunity”) na daną chorobę zakaźną.

W przypadku szczepionki przeciwko SARS-CoV-2 na razie naukowcy dysponują prototypami, na przykład dzięki wcześniej wstrzymanym pracom nad szczepionką przeciwko SARS-CoV.

Prace nad szczepionką przeciwko SARS-CoV-2 - jak ocenia Mostowy - przebiegają zaskakująco szybko. Głównym problemem są jednak badania kliniczne, wymagające od szczepionkowych kandydatów procedur, których nie da się pominąć ze względów bezpieczeństwa. Pierwsze testy na ludziach (tzw. pierwsza faza kliniczna) jednej z kandydatek na szczepionkę rozpoczęły się 16 marca, ale najbardziej czasochłonna jest trzecia faza testów klinicznych, podczas której szczepionka testowana jest na dużej grupie ochotników.

Żeby taki test przejść, szczepionka musi okazać się zarówno bezpieczna, jak i relatywnie efektywna, a z tym różnie bywa. Na końcu szczepionki trzeba wyprodukować na dużą skalę, co też jest ogromnym wyzwaniem. Optymistyczne analizy mówią o 12-18 miesiącach, zanim szczepionka stanie się ogólnodostępna” - zastrzega.

Jednak zanim pojawi się szczepionka, jest nadzieja na lek antywirusowy. W ocenie dr. Mostowego najbardziej obiecującym kandydatem obecnie jest Remdesivir, który - podobnie jak inne leki antywirusowe - blokuje replikację wirusa. „Lek ten jest już w zaawansowanym stadium testów, częściowo dlatego, że został pierwotnie zaprojektowany jako lek na wirusa Ebola, ale okazał się bardziej skuteczny przeciwko koronawirusom. Już w przyszłym miesiącu powinniśmy się dowiedzieć więcej o skuteczności tego leku. Byłaby to szczególnie dobra wiadomość dla pacjentów z grupy wysokiego ryzyka, czyli osób starszych i cierpiących na inne schorzenia” - wyjaśnia.

Zdaniem badacza zagrożenie koronawirusem na pewno prędko nie minie. Po pierwsze wszystkie dane wskazują, że w Europie jesteśmy dopiero w tzw. wykładniczej fazie wzrostu liczby zachorowań.

To oznacza, że - nawet pomimo poważnych interwencji wprowadzonych przez rząd - liczba zakażonych chorych może dalej wzrastać w najbliższych dniach. Interwencje te powinny spowolnić ten przyrost, ale dopiero okaże się, jak szybko się to stanie” - przewiduje.

Z badań klinicznych i epidemiologicznych wiadomo, że od styczności z wirusem do pierwszych symptomów choroby mija od kilku do kilkunastu dni, a od objawów do końca choroby nawet kilka tygodni. Dlatego, nawet jeżeli wirus został tymczasowo całkowicie zatrzymany, to przez jakiś czas chorych będzie przybywać - opisuje badacz.

Nawet jeżeli w następnych kilku miesiącach uda nam się opanować koronawirusa i przywrócić względną normalność, SARS-CoV-2 nie minie i prawdopodobnie COVID19 stanie się chorobą sezonową (…). To oczywiście tylko spekulacje, ale musimy się przygotować na to, że dopiero wraz z wejściem na scenę szczepionki powróci świat, jaki pamiętamy sprzed kilku tygodni” - zaznacza.

Więcej w serwisie Nauka w Polsce (www.naukawpolsce.pap.pl)

PAP/ as/

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych