Wciąż niedziałający 112
Padłeś czytelniku na ulicy? Nie licz na pomoc. Nawet jak znajdzie się ktoś kto spróbuje zadzwonić po karetkę, może się okazać, że telefonu nikt nie odbierze.
Tak się dziwnie złożyło, że wczoraj osobiście byłem świadkiem takiej sytuacji. Obcy mi mężczyzna spadł z kompletnie wyślizganych, wiekowych schodów wiodących na peron kolejowy i w potężnym uderzeniu o beton rozwalił sobie, dosłownie, głowę.
Tylko kilku ludzi z licznej grupy przechodniów sięgnęło po telefony by natychmiast zadzwonić po karetkę - w tym my, wcześniej przebadawszy czy mężczyzna w ogóle żyje. Ktoś, kto się na tym jeszcze lepiej znał ułożył go w odpowiedniej pozycji. Krwi z rozwalonej głowy było tyle co w horrorze, nie żartuję.
Generalnie w takiej sytuacji, wniesie czytelnik, karetka powinna pojawić się szybko, czyż nie? W tym problem, że osoby, które instynktownie wybrały tak reklamowany w mediach i prasie "numer awaryjny 112" słyszały tylko urywany sygnał albo zgoła ciszę. Ci co zachowali w tej dość przecież stresującej sytuacji zimną krew zadzwonili na numer 999. Na karetkę czekaliśmy dłuższą chwilę, choć to akurat nie wina ratowników medycznych (którzy akurat swoją pracę wykonują naprawdę ofiarnie i wzorcowo, będąc jednym z niewielu sprawnie funkcjonujących elementów służby zdrowia) tylko fatalnej komunikacji drogowej w dzielnicy, w której doszło do wypadku.
Do czego zmierzam opisując tej wątpliwej przyjemności "przygodę".
Mniej więcej do tego samego, do czego zmierzałem, gdy kilka tygodni temu postulowałem by Polaków traktować jak zwierzęta. Ale jeszcze chwila, przedłużę napięcie.
W Polsce mieszka około 38,53 miliona ludzi. W USA - 316, 1 miliona ludzi. W kraju za oceanem także obywatele mają do dyspozycji pojedynczy numer alarmowy - słynne 911. Cytuję ze strony polonijnej:
Pod numer 911 dzwoni się, aby:
Zgłosić pożar.
Zgłosić przestępstwo w chwili, kiedy do niego dochodzi.
Wezwać karetkę w razie nagłej potrzeby medycznej.
Zgłosić podejrzane sytuacje, takie jak krzyki, wołanie o pomoc lub strzały z broni palnej.
A więc funkcjonuje identycznie jak polski (i europejski) 112, przy o wiele większej populacji. I jakoś da radę się dodzwonić - zasięgałem do źródeł.
Może po prostu zamiast rządowego szastania pieniędzmi podatników na numer, który i tak nie działa (a zaraz w komentarzach i tak jakiś mędrek doda, że skoroś Saulski taki narzekający to trzeba było poszkodowanego wziąć do samochodu i samemu zawieźć na pogotowie) może po prostu system tego feralnego numerka trzeba rozwalić i zbudować od nowa, przekazując na przykład prywatnemu podmiotowi, którego wynagrodzenie będzie zależało od odebranych i skutecznie zrealizowanych interwencji? Hmm?
Bo wczoraj poszkodowany pan miał szczęście w nieszczęściu. Ale jutro ktoś inny może go nie mieć, leżąc na ulicy, gdy w słuchawce kogoś kto dzwoni na 112 słychać tylko ciszę.
Ok, być może mieliśmy po prostu pecha. Być może z jakichś powodów akurat wczoraj numer ten był niedostępny. Rzecz w tym, że w przypadku zagrożenia życia do takiej sytuacji nigdy nie powinno dochodzić.