Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Prawybory USA: Trump, Clinton, Cruz, Rubio, Sanders - kto naprawdę wygrał, kto naprawdę przegrał?

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 22 lutego 2016, 13:42

    Aktualizacja: 22 lutego 2016, 14:32

  • 3
  • Powiększ tekst

Triumfatorami prawyborów w Karolinie Południowej (Republikanie) i Nevadzie (Demokraci) okazali się Donald Trump i Hillary Clinton. Są też również wielcy przegrani tego wyścigu. Amerykańska scena polityczna od dawna nie była tak interesująca.

Hillary Clinton ma prezydenturę niemal w kieszeni, Donald Trump demoluje demokratyczną świętość, jaką są prawybory, Bernie Sanders największym przegranym prawyborów Partii Demokratycznej, wreszcie Jeb Bush jako człowiek, który porwał się z motyką na słońce - takie są najczęstsze głosy pojawiające się w amerykańskiej prasie po wynikach prawyborów w Nevadzie i Karolinie Południowej.

Trump już nie straszy

Pewnym zaskoczeniem jest drastyczne obniżenie poziomu paniki, jaka miała miejsce w amerykańskich mediach lewicowych po ostatnim zwycięstwie Trumpa. Tym razem, choć oburzenie jest spore, to jednak daleko mu do poziomu sprzed kilku tygodni. Wygląda na to, że amerykańska lewica pogodziła się z faktem, iż kontrowersyjny przedsiębiorca i jeden z najbogatszych ludzi świata może być kandydatem Republikanów na prezydenta USA. A to oznacza potrzebę zmiany podejścia do Trumpa.

Frank Bruni na łamach "The New York Times" pyta: Czy można jeszcze zatrzymać Donalda Trumpa? I odpowiada:

Zwolennicy Trumpa widzą człowieka, który prze naprzód, za nic nie przeprasza, nie wstydzi się tego, kim jest. I dzięki niemu sami czują się silniejsi. Widzą zwycięzcę. I to nie jest tylko ich złudzenie.

Z kolei komentator CNN Eric Bradner przyznaje, że prezydenckie starcie może odbyć się na linii Trump-Clinton:

Trump ma "mapę drogową" swojej kampanii, w której kluczowe są dwa stany - Michigan i Nowy Jork. Jeśli wygra tam, z pewnością zdobędzie nominację.

I dodaje:

Dla Trumpa sobotnia batalia w Karolinie Południowej była kluczowa, bo pozwoliła pokonać silnych przeciwników takich jak senator z Teksasu - Ted Cruz. Ale co ważniejsze - Trump ostatecznie pokonał i realnie wyrzucił z wyścigu byłego gubernatora Florydy - Jeba Busha.

Bradner podkreśla też, że zwycięstwo Clinton nad komunizującym Berniem Sandersem może nadać kampanii byłej pierwszej damy nowej prędkości.

Donald Trump w programie satyryka Jimmy'ego Fallona

Pozostańmy jednak jeszcze przy kampanii Donalda Trumpa. Zwycięstwo przedsiębiorcy w Karolinie Południowej jest dużym ciosem w establishment tej partii. Do tej pory bowiem powszechną była opinia, iż Trump w którymś momencie wycofa się z wyścigu - czy to w wyniku porażki czy też z innych powodów, i przekaże swoje poparcie innemu kandydatowi - zapewne Jebowi Bushowi. Teraz jednak Partia Republikańska ma nie lada kłopot - Bush ponosi klęskę za klęską, z kolei inni kandydaci, choć silni, to jednak w starciach są miażdżeni przez Trumpa. Ostatnią deską ratunku dla establishmentu Republikanów miał być Marco Rubio (przez wielu nazywany republikańskim Obamą), jednak nawet i on w tych prawyborach nie jest w stanie zagrozić liderom, choć walkę prowadzi twardo.

Maggie Haberman oraz Alan Rappeport, także w "The New York Times", przedstawiają obecną sytuację w Partii Republikańskiej. Komentatorzy opisują podział wśród członków tej partii - jedni powoli, choć niechętnie, godzą się z faktem, iż Trump może uzyskać partyjną nominację. Inni wciąż zastanawiają się nad tym, jak (i kto) może powstrzymać Trumpa.

Zarówno Rubio, jak i Ted Cruz z Teksasu, którzy wylądowali na trzecim miejscu z tylko niewielką ilością głosów, starali się udowodnić wyborcom, że wyścig o nominację dopiero się zaczyna. "Wczorajszy wieczór był prawdziwym początkiem prawyborów w Partii Republikańskiej" - mówił Rubio dla CNN. Z kolei Cruz przypominał, że to on, jak dotąd jako jedyny, wygrał z Trumpem w Iowa.

Komentatorzy nowojorskiej gazety przypominają więc, że Donald Trump jest "do pokonania" i że dokonać tego może tylko Cruz.

Tymczasem u Demokratów

W tym samym wydaniu "The New York Times" Charles M. Blow przyglądał się kampanii ulubieńca lewicowych mediów w USA - komunizującego Bernie'ego Sandersa.

Tymczasem klęska Sandersa z Hillary Clinton jest naprawdę upokarzająca - co prawda różnica głosów nie jest tak wyraźna, jak u Republikanów (Sanders 47 proc., Clinton 53 proc.), jednak po analizie wyników poszczególnych grup widać, jak dużo poparcia utracił po ostatniej rundzie prawyborów lewicowy radykał Sanders.

Przegrał w elektoracie kobiecym, przegrał w elektoracie afroamerykańskim, przegrał u latynosów, przegrał nawet u twardych Demokratów. Co gorsza jednak - przegrał też wśród białych wyborców, szczególnie tych z wyższym wykształceniem i to we wszystkich trzech grupach dochodowych - ubogich, zamożnych i klasie średniej. Przegrał nawet wśród tych, którzy podczas badań deklarowali szczególne zainteresowanie tematem służby zdrowia i gospodarki, i to mimo faktu, że to właśnie te dwa zagadnienia są siłą napędową kampanii Sandersa.

Jak opisuje komentator, jedyną grupą, w której Sanders nie przegrał, są najmłodsi wyborcy. Jednak i tutaj chodzi tylko o tych reprezentujących biały elektorat - Afroamerykanie czują o wiele większą sympatię do Hillary Clinton.

Porażka Sandersa, wszystko na to wskazuje, kończy okres bezwarunkowego uwielbienia dla tego kandydata wśród lewicowych mediów. Sanders miał być anty-Trumpem: senator jest wszak kandydatem także spoza establishmentu politycznego, co więcej, jest on przez ten establishment traktowany ze wzgardą. Z kolei Hillary Clinton przez tych samych komentatorów była traktowana jako ciekawy i mocny kandydat, jednak nie mający szans z radykalnym Sandersem. Teraz jednak widać, że u Demokratów wygrać może jednak kandydatka establishmentu - Sanders jest nie tylko zbyt radykalny, ale jednak nawet najbardziej twardogłowy, amerykański lewicowiec przyznać musi z czasem, że dwa plus dwa będzie równać się zawsze cztery, a nie pięć lub sześć, jak można wywnioskować z programu dotychczasowego idola.

Pytanie czy Clinton utrzyma poparcie. O ile wobec Trumpa nie zastosowano jeszcze argumentu dotyczącego jego powiązań z Wall Street, o tyle to uderzenie w Hillary Clinton poszło już na samym początku kampanii. I faktycznie kosztowało kandydatkę sporo poparcia, które teraz była pierwsza dama konsekwentnie odzyskuje.

Upokorzenie u Bushów

Czas pomówić jednak o największym przegranym tych wyborów - Jebie Bushu. Kandydat Republikanów był na początku wyścigu traktowany niemal jako pewniak. Jego ojciec i brat byli prezydentami, którzy sprawdzili się (według republikańskiego elektoratu) w trudnych momentach historii, z kolei sam Jeb był oceniany dobrze jako gubernator Florydy. Co więcej - przed starciem w Karolinie Południowej na pomoc Jebowi ruszył jego brat - był prezydent George W. Bush Junior (wcześniej Jeba wsparła jego matka - Barbara Bush). Mimo to Bush wylądował na upokarzającym, czwartym miejscu. Upokarzającym, albowiem czwarte miejsce jest upadkiem z naprawdę wysokiego konia (by zastosować tę amerykańską przenośnię).

Co "zamordowało" Jeba Busha? Zacznijmy od tego, że spora część konserwatywnych wyborców przechodzi obecnie podobną ewolucję jak prawicowy elektorat w Polsce - są oni zmęczeni wciąż powracającymi na arenę twarzami i nazwiskami, domagają się świeżej krwi w polityce. Tą świeżą krwią jest Donald Trump, ale też tacy kandydaci jak Ted Cruz czy powoli zdobywający poparcie Marco Rubio (po lewej stronie świeżą krwią jest Sanders). Tymczasem nazwisko Busha, nazwisko, którym starał się grać od samego początku, było jego klątwą. Wyborcy zwyczajnie nie chcieli oglądać starcia Bush - Clinton. Toteż Jeb przegrywał w każdych kolejnych wyborach.

Co więcej - Bush nie miał jakiegokolwiek konkretnego przesłania - słuchając jego wypowiedzi można było odnieść wrażenie, iż nad każdym zdaniem pracuje sztab kilkuset osób, starając się pogodzić interesy rozmaitych popierających Republikanów lobbies a także grup etnicznych i społecznych w USA. Bush był więc kandydatem rażącym swoją sztucznością. I z tego powodu poniósł klęskę, co więcej - najpewniej już wycofa się z wyścigu.

Krajobraz po bitwie

Najwięcej racji wciąż mają Marco Rubio i Ted Cruz - ten wyścig dopiero się rozpoczyna. Po stronie Republikanów nie sposób przewidzieć, na kogo spłynie poparcie zwolenników Jeba Busha, ale może się okazać, że ostatecznie Donald Trump będzie musiał ustąpić bardziej wyważonemu Tedowi Cruzowi (szczególnie, że zdaniem analityków Cruz może liczyć na poparcie latynosów - Trump nigdy). Byłby to iście hollywoodzki zwrot akcji.

Z kolei u Demokratów zapowiada się ostra walka - co prawda Bernie Sanders stara się pokazać oblicze dobrotliwego, starszego wujka, z drugiej strony to on na początku kampanii najostrzej atakował Hillary Clinton. Wręcz na tyle ostro, że swojej koleżanki bronić musiał sam Barack Obama. Porażka Sandersa w Nevadzie z pewnością zmobilizuje go do dalszej walki. Pytanie czy ten lewicowy radykał będzie miał tyle zimnej krwi, by nie atakować ostrzej bardzo koncyliacyjnej Clinton. Lewicowy, amerykański wyborca nie lubi bowiem ostrych starć między swoimi idolami - woli on, by zachowali werwę i energię do ataków na konserwatystów. Co więcej - za Clinton przemawia spore doświadczenie polityczne, tymczasem Sanders przez całe życie był "tylko" senatorem i nie zarządzał nigdy żadną grupą ani organizacją.

Czy Trump otrzyma nominację Republikanów? Sądzę, że Partia Republikańska uczyni wszystko, by temu zapobiec. Z drugiej strony to ważne, by wygrał po tej stronie rozsądek - gospodarka USA może nie przeżyć kolejnego demokratycznego prezydenta. A Demokraci? Polityka pięknoducha Obamy poniosła kompletną porażkę, toteż po tej stronie barykady warto zaprezentować zdecydowanie. Szczególnie przy obecnej sytuacji międzynarodowej. Tylko że to jest znowu problem dla Clinton - wszak to ona jest autorką polityki "resetu" w stosunkach z Rosją. Polityki, która na naszych oczach ponosi klęskę w Syrii i na Ukrainie. A to atut dla Sandersa - mógłby uderzyć od tej strony, doprowadzić do sytuacji, w której Clinton musiałaby odciąć się od swoich osiągnięć (odciąć, albowiem bronić ich nie sposób). Pytanie czy Sanders się na to zdecyduje - chyba, że on i jego sztab będą brnąć w populistyczne hasła, mające zjednać im poparcie, szczególnie młodzieży.

Czy więc ujrzymy starcie Trump-Clinton? Na ten moment, mimo zwycięstwa Trumpa, wydaje mi się, że bardziej prawdopodobny jest ostateczny triumf Cruza. Ale przed nami jeszcze niejedno starcie i wszystko się może zmienić. Jak to w dobrym, amerykańskim filmie.

Powiązane tematy

Komentarze