Opinie

(Nie)”Dobra zmiana” w PZU

Cezary Mech

Cezary Mech

Dr Cezary Mech, prezes Agencji Ratingu Społecznego, absolwent IESE, były zastępca szefa Kancelarii Sejmu, prezes UNFE, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów

  • Opublikowano: 4 kwietnia 2016, 18:07

    Aktualizacja: 4 kwietnia 2016, 23:37

  • 20
  • Powiększ tekst

Czy wspólnym mianownikiem upadku Polski i załamania produktywności na świecie nie jest czasem emocjonalna propaganda zakłócająca logikę?

Po sukcesie programu „Rodzina 500+” pani Premier musi zająć się rynkiem kapitałowym, gdyż inaczej grozi nam kosztowny kryzys instytucji finansowych. „Zbyt duże aby upaść” pociągnęły za sobą olbrzymie wydatki skarbu państwa podczas kryzysu w bogatych krajach Zachodu, a na taki scenariusz wcale nie są uodpornione instytucje krajów wschodzących.

Gdy chodzi o instytucje ubezpieczeniowe to nawet do największego z nich AIG Fed musiał wyłożyć, w formie dostarczonych środków płynnych, ponad 1 bln USD. Nie wypominając PKO BP, to niestety, ale po zmianach zarządu PZU zamiast przeprowadzić audyt poprzedników, w tym wyjaśnić kulisy dziwnej ugody z Eureko, kontynuuje politykę wykupywania banków od inwestorów zagranicznych. W efekcie nie dziwmy się że wartość PZU na giełdzie spadła w przeciągu roku aż o 29%, czyli o olbrzymią kwotę ponad 12 mld zł. I że w przypadku ewentualnych problemów z Ailorem/BPH wystąpi potrzeba wspierania aktywów wynoszących ok. 60 mld zł. I po co państwu kolejny bank, jeśli ma możliwość prowadzenia zwiększonej aktywności kredytowej przez PKO BP, o ile posiada tylko wolne kapitały?

Nie dajmy sobie wmówić że generalna polityka zmusza nas do „robienia dobrze” Francuzom i Amerykanom. Niestety, ale na przekór ostrzeżeniom, kontrolowany przez PZU Alior Bank podpisał wstępną umowę zakupu Banku BPH od General Electric za 1,225 miliarda złotych i – jak podały agencje – to „PZU zobowiązał się do objęcia akcji”. Na wieść o tym (announcement effect) akcje PZU w pierwszej reakcji zdołowały o 1,9% do poziomu 34,91 zł (spadek wartości o 0,6 mld PLN).

Tak jak pisałem w zeszłorocznym artykule „Polonizacja bez głowy” (http://www.stefczyk.info/blogi/przez-pryzmat-ekonomii/polonizacja-bez-glowy,14416688694) uważam tego typu strategię wykupywania banków, których chcą się pozbyć zagraniczni inwestorzy za błąd, porównywalny z pierwotnym ich wyprzedawaniem. Przecież tak można działać w kółko, najpierw ponosić straty na prywatyzacji, później na pseudonacjonalizacji, aby na koniec znowu po sanacji instytucji za pieniądze podatników je prywatyzować.

W tym przypadku opinia publiczna nie może nawet liczyć na krytykę ze strony czy to opozycji, czy też „Gazety Wyborczej”. Nie nagłośnią oni ewentualnych nieprawidłowości i marnotrawienia środków publicznych w instytucjach państwowych, ze względu na ich silne „probiznesowe” nastawienie. Przecież nawet obecnie lansują jako cel „polonizacji” Raiffeisen Bank: „Gdy zakończy się przejęcie BPH, to Alior rozważy kolejne przejęcia. Mówi się o Raiffeisenie”, aż strach pomyśleć, czy za chwilę nie będą lobbować za Getin Bankiem. Przecież w piątkowym artykule „Boom na firmowe obligacje. Dają lepiej zarobićMaciej Samcik bezkrytycznie informuje o sprzedaży obligacji tego banku jako interesującej opcji dla inwestorów: „Właśnie wczoraj skończyła się emisja obligacji Getin Noble Banku za 35 mln zł (oprocentowanie WIBOR plus 5 proc.)”, nic nie wspominając jakie ryzyko niewypłacalności oznaczają stawki sytuujące się tak znacząco powyżej poziomu rynku międzybankowego, a jakie ryzyko dla finansów banku ten poziom kosztów finansowania aktywów? (Gdzie się schował tym razem KNF?).

Dlatego liczyć na to że będą krytykowali przejmowanie innych banków zagranicznych, powołując się na zawyżoną cenę, zwiększenie koncentracji na rynku bankowym (jaki w takim razie był sens w przeszłości blokowanie przejęcia tego banku przez Pekao), czy też ograniczenie poziomu kredytowania krajowej gospodarki na skalę kilkudziesięciu miliardów złotych nie można. Tymczasem brak reakcji oznaczał będzie, że wszyscy optujący za „dobrą zmianą” i przeprowadzeniem audytu aktywności na rynku bankowym przez poprzednie kierownictwa instytucji kontrolowanych przez państwo będą czuć się rozczarowani, a za błędy zapłacą wszyscy podatnicy.

W tym kontekście zasadnym jest zastanowienie się, czy prymat interesów prywatnych i grupowych w krajach doganiających nie skutkuje sformatowaniem opinii publicznej, a tzw. „wolna prasa” opanowana przez grupy biznesu w przodujących krajach Zachodu z jednej strony nie hamują procesów konwergencji ekonomicznej, a w krajach frontowych nie niweczy wzrostu produktywności.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy po raz kolejny obniża projekcje wzrostu światowego, mimo iż w większości znaczących gospodarek bezrobocie spada, co powinno skutkować przyspieszeniem wzrostu. Obecnie już wszyscy przyznają że za wyhamowaniem wzrostu stoi starzenie się ludności, aczkolwiek niewielu zauważa spadek produktywności. Obecny wzrost produktywności jest na poziomie zerowym w krajach wysoko rozwiniętych i ujemnym w krajach wschodzących. Gdyby globalna produktywność była na poziomie 1,7%, jaki notowała w okresie 2003-07, to wzrost globalny wynosiłby 4,2% zamiast 2,4% jaki to poziom szacują ekonomiści JP Morgan Chase. I w tym momencie nie byłoby pytań, czy polityka monetarna, która nadal jest wyjątkowo luźna, jest adekwatną w dobie spadającego bezrobocia.

Dlatego ciekawym jawi się porównanie projekcji, jakiej dokonali ekonomiści prezydenta Baracka Obamy w 2010 r. Przewidywali oni wzrost PKB o 3,9% rocznie do 2015 r., oraz spadek bezrobocia z 10% do 5,9%. Co charakterystyczne, okazali się zbyt pesymistyczni gdy chodzi o bezrobocie, które spadło do poziomu 4,9% (jak podaje dzisiejszy „Financial Times” w ostatnich sześciu latach w USA utworzono 14,4 mln nowych miejsc pracy w przedsiębiorstwach) i zdecydowanymi optymistami gdy chodzi o PKB, które rosło prawie dwukrotnie wolniej bo zaledwie o 2,1%. Podobnie w Wlk. Brytanii bezrobocie na poziomie 5,1% jest niższe niż w przedkryzysowym 2007 r., w Niemczech na poziomie najniższym od okresu połączenia z NRD, a w Japonii najniższe od 20 lat, w sytuacji gdy od 2008 r. w tym kraju odnotowuje się czwartą techniczną recesję (dwa kolejne kwartały spadku PKB).

Odpowiedź dotycząca powyższego paradoksu jest prosta, choć niezbyt poprawna politycznie – starzejący się pracownicy są mniej wydajni. Możliwe że dołożyła się do tego realokacja siły roboczej w kierunku mniej produktywnego sektora usług, możliwe że w sytuacji nadmiaru mocy produkcyjnych zabrakło inwestycji i zamieniono pracę kapitałem – przy czym cięcia mocy produkcyjnych powinno eliminować te najmniej produktywne.

Obserwując i diagnozując spadek produktywności od lat (polecam artykuł z 2012 r.: http://www.stefczyk.info/blogi/przez-pryzmat-ekonomii/fatalne-skutki-poprawnosci-politycznej,5707900024) uważam że powyższy trend ma charakter strukturalny, a spadek produktywności rozpoczął się już przed kryzysem. Gdyż efektywność innowacji musi spadać w otoczeniu „opatentowującym” nadmiernie odkrycia, utrudniając ich rozprzestrzenianie i produktywne, powszechne wykorzystanie.

A gdy na to nakłada się spadek wartości kapitału ludzkiego związany z erozją procesu edukacji, będącą pokłosiem demoralizacji, upolitycznieniem procesów i zastępowaniem wiedzy emocjonalną propagandą zakłócającą procesy logicznego myślenia, to nic dziwnego że stanęliśmy w miejscu. My w Polsce również będziemy się cofać, jeśli „dobrą zmianą” będziemy nazywali każdą zmianę.

Powiązane tematy

Komentarze