Opinie

Na jeden temat przy czwartku: Fiat money

Krystyna Szurowska

Krystyna Szurowska

ekonomistka i publicystka

  • Opublikowano: 5 września 2013, 13:08

  • Powiększ tekst

Zapraszam Państwa do kolejnego artykułu z interaktywnego, konkursowego cyklu. Przypominamy zasady, bo ostatni artykuł z tego cyklu ukazał się przed wakacjami, a zatem w odległej przeszłości.

Co czwartek pojawia artykuł w cyklu "na jeden temat". Spośród komentarzy poniżej wybieramy najlepszy, który zostanie opublikowany jako samodzielny artykuł, lub którego autor będzie mógł rozwinąć swoją myśl i napisać autorski tekst, który opublikujemy na portalu. Oceny będzie dokonywać bezstronny oraz obiektywny zespół redakcyjny.  Zachęcam Państwa do rzeczowej i kulturalnej dyskusji - w końcu niecodziennie można zostać dziennikarzem wGospodarce.pl!

Obeznani w temacie narzekają na “fiat money” - pieniądz nie oparty na żadnej wartości poza naszym zaufaniem, wiarą w to, że jest coś wart. Czyli dokładnie taki, który każdy z nas ma w portfelu. Drukowany na potęgę, łatwy do manipulacji, trudny do skontrolowania - czy coś bardziej idealnego może się przytrafić grupie trzymającej władzę? Obserwując ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii odnoszę wrażenie, że powoli zmieniamy gospodarkę opartą na produkcji na “fiat” gospodarkę opartą na prognozach think-thanków, agencji ratingowych i innych organizacji zajmujących się badactwem różnych skomplikowanych zaszłości ekonomicznych, które sami przed chwilą wymyślili.


Wielkobrytyjskie portale przekrzykują się coraz to nowszymi prognozami wzrostu gospodarczego (co też należy do jednych z tych hasełek, które nikomu nic konkretnego nie mówią, ale wprawiają w dobry nastrój). Jeszcze przed wakacjami sceptycznie informowano o odwilży w konsumpcji, o co raz lepszej sprzedaży rodzimych marek, o większym ruchu na rynku nieruchomości. Przez lipiec i sierpień z co raz większą intensywnością opowiadano o dobrych prognozach dla “rozwoju gospodarczego”, o przewidywanym PKB i takich tam, do tego stopnia, że pod koniec sierpnia niejako ogłosili erę wielkiej prosperity, na co krytycznie zareagował tylko jeden z dziennikarzy The Economist, który i tak został zakrzyczany. W tym tygodniu nastąpiła istna gonitwa kto lepiej i więcej napisze o nowym, lepszym, brytyjskim Wirtschaftswunder, o zmieniających się co tydzień na lepsze przewidywaniach, o boom na inwestowanie, o tym jak już nie ma żadnego kryzysu, a wyspiarska gospodarka ruszyła z kopyta, aż się kurz za nią uniósł skutecznie przysłaniając rzeczywistość. Zastanawiające jest to, co tak naprawdę spowodowało wzrost konsumpcji i inwestycji.


Wielka Brytania przez lata kryzysu (tego, co to się podobno skończył) oszczędzała. Głównie na inwestycjach w infrastrukturę, polityce socjalnej etc. Poza tym przeprowadzili kilka ruchów prywatyzacyjnych, zapowiedzi odsprzedania infrastruktury drogowej, prywatyzacji części usług publicznych takich jak kurator, czy niektóre zadania policji. Niedorzecznością jest jednak mówienie o prywatyzacji usług, które mają rację bytu tylko i wyłącznie na zlecenie państwa. Wprowadzając taką zmianę możemy mówić tylko o poprawie jakości produktu poprzez wprowadzenie mechanizmów rynkowych, jednak nie zacznie być ona nagle realną jednostką gospodarczą. Tym bardziej, kiedy jest tylko zapowiedzią. Z zagadnień “realnych”, które mogą mieć wpływ na wyraźną poprawę kondycji brytyjskiej gospodarki jest dążenie do zwiększenia samodzielności energetycznej przy pomocy eksploatacji złóż gazu łupkowego, to jednak dopiero zalążki projektów, więc jeśli nawet mają jakikolwiek wpływ na poprawę nastrojów inwestorów nie można mówić o implikowaniu recovery. Kolejną sprawą jest pseudo walka z rajami podatkowymi, która polega głównie na obrzydzaniu tych perełek inwigilacją kont, poszukiwaniami “uciekinierów” podatkowych przy jednoczesnym oferowaniu intymności i anonimowości w kraju “kontrolującym” dany teren (np. Gibraltar -> Wielka Brytania). Mistrzem takich zagrywek jest Ameryka, która w ten sposób przyciągnęła do siebie inwestorów, wcześniej działających na Kajmanach, czy Seszelach, jednak Wielka Brytania też nie w ciemię bita, swój rozum ma i o możnych tego świata dba. Skala kryzysu, do którego doprowadziła nas wszechobecna od zakończenia wojny ideologia keynesistów i innych “mędrków” jest ogromna, ba przeogromna, toteż manewr “raje podatkowe” mógł Wielką Brytanie tylko przytrzymać na powierzchni, jak też i przez cały ten czas było. Abyśmy mogli być świadkami prawdziwego recovery musiałoby przejść tornado zmian, reform, które urealniłyby konkurencje oraz odpowiedzialność, co odcięłoby źródło dochodu wielu krewnym i znajomym królika. Tak się nie stało, skąd więc optymizm?


Efekt kuli śnieżnej, samonapędzających się coraz to lepszych nastrojów i prognoz daje do myślenia. Czy przypadkiem nie mamy do czynienia z “fiat economy”, której wartość wyznacza nasza wiara w ową wartość? Słyszymy o dobrej prognozie na przyszły rok, o wzroście PKB w porównaniu year-on-year, o świetnych nastrojach inwestorskich i nagle przestajemy chować w skarpetę, nagle myślimy o nowej pracy, nowej kuchni, nowym samochodzie, nowym domu? Bo jak inaczej wytłumaczyć nagły boom konsumencki i inwestycyjny na przykład w Wielkiej Brytanii lub w Stanach Zjednoczonych? Nie stała się żadna przełomowa rzecz, która reformowałaby prawdziwe przyczyny kryzysu 2008, zatem nadmuchany został balon, który z natury rzeczy jest w środku pusty.

Najlepszym wyjściem z tej sytuacji jest jak najlepsze wykorzystanie tego pompowania i mądra lokata kapitału, aby nie nadgryzła go inflacja, ponieważ niebawem wydmuszka nadyma się i pęknie. Lepiej nie pozostać tym ostatnim, co to ma zgasić światło, tylko tym, który z tego sobie kuponik odetnie. Takich będzie mało, ale może akurat nam się to przytrafi?


Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych