Rozbrajanie bomby. Rzecz o OFE
Będę cyniczny: może to i dobrze, że to rząd premiera Tuska musiał zdecydować się na rozłożoną w czasie likwidację OFE. Bo gdyby spróbował to zrobić ewentualny, przyszły rząd Kaczyńskiego, zostałby zniszczony i z dużym prawdopodobieństwem rzecz skończyłaby się przedterminowymi wyborami. Pytanie, pod jakimi warunkami międzynarodowy biznes pozwoli obecnemu gabinetowi na to uszczuplenie swoich realnych dochodów w Polsce.
W piątkowej „Gazecie Polskiej Codziennie” Piotr Gliński przypomina, że obecny minister finansów, Jacek Rostowski brał udział w latach 90. w tworzeniu systemu emerytury kapitałowej (OFE). I jak dalej zaznacza, większość polskiego społeczeństwa nie wie, o co chodzi w obecnej reformie reformy.
Jasne, nie przeczę – społeczeństwo jest zdezorientowane. Ale nie mniej zdezorientowane było wówczas, gdy rząd Jerzego Buzka podłożył pod budżetu kraju tę tykającą bombę zegarową, jaką był i jest system OFE. Tak, to przede wszystkim wówczas oszukano ludzi. Więcej: działano na szkodę państwa polskiego, co w pełni już wskazuje obecna sytuacja. A zmiany przeprowadzono bez jakiejkolwiek rzetelnej debaty publicznej, zdano się na machinę propagandową rządu, mediów, znacznej części ekonomistów. Ludzie krytyczni wobec OFE prawie w ogóle nie byli dopuszczani do głosu ani przez media, ani przez klasę polityczną.
Dziś już wiemy, w znacznej mierze za sprawą książki Michtell`a A. Orensteina, „Prywatyzacja emerytur. Transnarodowa kampania na rzecz reformy zabezpieczenia społecznego” (Warszawa 2013), że tę reformę zawdzięczamy przede wszystkim bardzo silnemu lobbingowi Stanów Zjednoczonych, współdziałających tam ze sobą władzy i biznesu. Tak wygląda w praktyce rzekoma „niewidzialna ręka rynku”, na służbie kapitalizmu początków XXI w. Lokalnym twórcom i propagandystom OFE odwdzięczano się stażami, wycieczkami, synekurami. W samej tylko Polsce Amerykańska Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego (zaiste, zwodnicza nazwa!) wydała „1,4 miliona dolarów na publiczną strategię edukacyjną na rzecz przegłosowania reformatorskiego ustawodawstwa. Pieniądze zostały spożytkowane na dystrybucję ulotek dla związków zawodowych i pracodawców, stworzenie wąskiej grupy dziennikarzy posiadających wiedzę na temat reform oraz wyjazdy studyjne dla dziennikarzy, parlamentarzystów i urzędników państwowych do Argentyny, Chile, Danii i innych krajów. Uczestnicy tych wycieczek zostali wyselekcjonowani przez polskie Biuro Pełnomocnika Rządu ds. Reformy Systemu Zabezpieczenia Społecznego. Wyjazdy były najdroższym elementem tej kampanii, ale miały także duże znaczenie, przyczyniając się do zmiany punktu widzenia uczestników”. Aż chce się zawołać: prosimy o nazwiska! Dziennikarzy, parlamentarzystów, urzędników państwowych. Choć pewnie wkrótce sami znów się odezwą...
Politycy i urzędnicy, którzy instalowali w Polsce OFE, później byli doradcami prywatnych firm, w interesie których montowano system. Pobierali najpierw wynagrodzenia i nagrody od państwa za „udaną” reformę, później wypłaty od biznesu. A bomba tykała. Niestety, dla części obywateli, którzy chcieli wierzyć, że OFE im się opłaca, dzisiejsza sytuacja jest kolejnym dowodem na bylejakość polskiego państwa.
Zakończę cytatem z wywiadu, jaki przeprowadziłem kilka miesięcy temu z prof. Leokadią Oręziak: „Im więcej takich obciążeń jak wydatki na OFE, tym większa presja na finanse publiczne i tym większe wyrzeczenia musi ponosić społeczeństwo, otrzymując coraz bardziej niedofinansowaną sferę publiczną. Ten pasożytniczy system oznacza cięcia środków na szpitale, szkoły czy karetki, a nawet na protezy dla dzieci. To hańba, że w naszym kraju dziecko, żeby dostać protezę, musi liczyć na akcje charytatywne. Na zdrowie najmłodszych obywateli państwo pieniędzy nie ma, ale żeby przegrywać miliardy na giełdzie – są”. Tak się kończy wiara w neoliberalne bajeczki. A za prywatne korzyści nielicznych nie może płacić całe państwo.
Zaś pan Buzek, wydający oświadczenia, w których załamuje ręce nad rozbrojeniem tej bomby zegarowej, powinien cieszyć się, że Polacy są naiwniakami z krótką pamięcią – inaczej spędzałby dziś czas w zupełnie innym miejscu, niż Parlament Europejski.