Słono płacimy... za bezkarność na kolei
Jeśli chcemy dobrze zrozumieć gospodarczą i społeczną nieefektywność III Rzeczpospolitej i coraz bardziej imitacyjny charakter wdrażanego rozwoju, sytuacja na kolei służy znamiennym i ponurym przykładem. Z jednej strony mamy Pendolino, czyli „modernizacyjny sukces” na modłę potiomkinowskich wsi. Z drugiej skandaliczne przymiarki do prywatyzacji PKP Cargo, które de facto oznaczają chęć demontażu i likwidacji tej dochodowej firmy.
Pendolino jest klasycznym przykładem modernizacji, w której – by użyć znanej biblijnej metafory – młode wino nalewa się do starych, pękających w szwach bukłaków. Albo inaczej: przypomina nieświeży obiad podany na wykwintnej zastawie. Powód jest banalny. Wszystkie zaplanowane modernizacje infrastruktury kolejowej, poczynając od remontów torowisk zdecydowanie się opóźniają. Pendolino ma wystartować w Polsce w grudniu 2014 r. A wtedy z pewnością nie zostanie zakończony jeszcze remont trasy Warszawa-Trójmiasto. Kolejnym paradoksem jest to, że np. na odcinku Warszawa-Kraków Pendolino, owszem, umożliwi szybszą podróż, o ile remonty rzeczywiście zakończą się na czas. Tyle że będzie to właściwie powrót do standardów sprzed paru lat: 2 godz. 30 min.
Z kolei z Katowic do Bielska-Białej skład ciągnięty przez bardzo kosztowną zabawkę będzie jechał „około 50 minut”. Jak przekonuje Karol Trammer, redaktor naczelny branżowego pisma „Z Biegiem Szyn”, to tylko trzy minuty szybciej niż pospieszny „Soła”, który w 1995 r. na odcinku z Katowic do Bielska-Białej planowo jechał 53 minuty. Jak widać z kilku prostych wyliczeń i porównań, nowoczesny skład kupiony za ciężkie pieniądze będzie prawie bezużyteczny.
Warto dodać, że sam zakup obciążony był poważnymi błędami strategicznymi. PKP Intercity zamówiła maszyny pozbawione mechanizmu wychylnego nadwozia, technologii standardowo stosowanej w pociągach tej rodziny. To trochę tak, jakby kupić bardzo drogie auto, ale nie sprawdzić czy jego zawieszenie działa odpowiednio. Kto rozsądny, dysponując własnym, określonym budżetem, mógłby sobie pozwolić na taką lekkomyślność? Pendolino to pieniądze wyrzucone w błoto. Ludzie, którzy podjęli decyzję o jego zakupie, powinni ponieść tego konsekwencje. Ale sprawa się pewnie rozmyje.
Nadciągające wieści o PKP Cargo są inną odsłoną tego samego procesu: rozciągniętego na lata modelu zarządzania polskimi kolejami, które niestety należy nazwać programowym szkodnictwem. Mija ponad 13 lat od wejścia w życie ustawy o komercjalizacji, restrukturyzacji i prywatyzacji przedsiębiorstwa państwowego „Polskie Koleje Państwowe”. W zamian powstała spółka akcyjna PKP Polskie Linie Kolejowe. Rozdrobnienie na liczne spółki i spółeczki, w ramach tak świetnie brzmiących „komercjalizacji, restrukturyzacji i prywatyzacji” nie ustrzegło rodzimych kolei przed pogłębiającą się zapaścią. Stan sieci wciąż się pogarsza, obniża się poziom bezpieczeństwa na torach, środki unijne są wykorzystywane bardzo źle.
A teraz, jako zwieńczenie tego bezwładnego toczenia się po równi pochyłej, możemy doczekać prywatyzacji (cokolwiek to słowo oznacza w tym kontekście) ostatniej, dochodowej polskiej spółki kolejowej, będącej drugim przewoźnikiem towarowym w Europie. Na co pójdą uzyskane środki? Z pewnością na spłacenie długów. Długów, które wygenerowały m.in. kompletnie chybione inwestycje, w rodzaju Pendolino, oraz coraz dalej idące wygaszanie konkurencyjności kolei. I tak koło się zamyka. To kolejny dowód na to, że w Polsce za luksusy dla nielicznych, za bezkarność i niegospodarność bardzo wąskich grup elit płaci całe społeczeństwo, oswojone z faktem, że niewiele da się zrobić poza jeszcze mocniejszym zaciśnięciem zębów. Bo politycznej, ani sądowej, ani finansowej odpowiedzialności za działanie na szkodę własnego państwa nie poniesie żadna z osób, które dobrze żyją z tego, że szlag trafia polską kolej.