Analizy

Skwaśniała śmietanka

Emil Szweda, Obligacje.pl

  • Opublikowano: 24 stycznia 2020, 20:08

  • Powiększ tekst

Podkarpacki Bank Spółdzielczy jest drugim bankiem spółdzielczym, który zniknął z Catalyst w atmosferze skandalu. Te z Catalyst nigdy nie były elitą polskiej bankowości spółdzielczej.

Jak zwykle, gdy pojawiają się straty nieświadomych sytuacji uczestników rynku (w tym wypadku chodzi o indywidualnych inwestorów posiadających umorzone już obligacje podporządkowane banku oraz posiadaczy depozytów nie objętych ochroną BFG, w tym jednostek samorządu) zaczyna się szukanie winnych.

Rada nadzorcza banku podejrzewa BFG i KNF nieomal o spisek (skoro KNF miała świadomość sytuacji w banku i wiedziała, że się poprawia), kompletnie zaskoczone są władze samorządowe, a inwestorzy indywidualni dostali kolejny argument za tym, by jak najszybciej pieniądze z Catalyst zabrać.

Czytaj także:BFG robi porządki w Podkarpackim Banku

Żeby znaleźć winnych sytuacji, trzeba się cofnąć o lata i nie szukać ich wśród osób podejmujących doraźne decyzje. To nie one doprowadziły bank do realnej groźby bankructwa. Trudna sytuacja banku wyszła na jaw w 2016 r. (zmieniono wówczas zarząd), gdy skokowo wzrosły wskaźniki kredytów zagrożonych (z 10 proc. powyżej 20 proc.) i spadły (na skutek odpisów) wskaźniki adekwatności kapitałowej. Sytuację próbowano ratować wyceniając znak towarowy i dopisując zysk z tego tytułu, ale była to naprawdę marnej jakości sztuczka księgowa.

Przyczyną były więc złe kredyty. Czy zawiniły kryteria ich udzielania czy też nadmierna koncentracja ryzyka, tego nie wiemy. Zwykle w podobnych wypadkach chodzi właśnie o zbyt duże i zbyt lekko udzielone kredyty. Na tyle lekko, że w tej sprawie zdecydowano się zawiadomić prokuraturę. Jeśli szukać winnych po urzędnikach, to być może tropem jest właśnie prokuratura. Minęły wszak cztery lata. Ale nie tylko ona. Kredyty zostały udzielone. Pieniądze gdzieś trafiły i zapewne nie na konta hospicjów. Jeśli kredyty nie są spłacane, można je windykować, przejmować aktywa, ogłaszać i realizować upadłość, zaspokajać spłaty ze sprzedanego przez majątku syndyka… No tak. To już zależy od jakości stanowionego w Polsce prawa i możliwości jego egzekwowania. Za to odpowiadają parlamentarzyści. Politycy. Ci sami, którzy usiłują przekonać wszystkich wokół, że są kompetentni w każdej dziedzinie życia.

Ale jest i inny trop. Banki spółdzielcze są pierwszym zaciągiem powstałego w 2009 r. Catalyst. W tym roku zapadałyby obligacje PBS pochodzące z emisji z 2010 r. Wielokrotnie porównywano wskaźniki adekwatności kapitałowej banków spółdzielczych obecnych na Catalyst (było ich ponad 20) ze statystykami dla ok. 500 banków spółdzielczych publikowanymi przez KNF. Te z Catalyst niezmiennie wypadały rażąco poniżej średniej, tylko kilka najlepszych z nich do tej średniej dochodziło. Z innych statystyk wiemy też, że w pierwszych latach, wśród firm notowanych na Catalyst trafiały się obligacje emitentów o relatywnie niskiej wiarygodności kredytowej, odsetek defaultów dla emisji poniżej 10 mln zł sięgał w połowie dekady nawet 25-30 proc. Jest to grzech pierworodny naszego rynku, który w początkowym etapie rozwoju zasilany był emitentami, których trudno byłoby nazwać śmietanką polskiej gospodarki, a obligacje były oferowane inwestorom nie rozumiejącym ryzyka. Jak jednak stwierdzić, kto ryzyko rozumie, a kto nie? Dopóki płatności z obligacji spływają na czas, ryzyko zwykle świetnie rozumieją wszyscy.

Dopiero default pokazuje, kto pływał w morzu na golasa. Niezliczoną ilość razy prasa podkreślała (choć przy innych okazjach), że obligacje podporządkowane banków mogą zostać umorzone w przypadku ich upadłości lub restrukturyzacji. Lecz jest to napis równie wyraźny, jak ostrzeżenia na paczkach papierosów. Żaden z kupujących go nie widzi.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych