Strzeż się Krauzego, nawet gdy przynosi dary…
Ryszard Krauze to oligarcha kojarzący się w Polsce co najmniej dwuznacznie. Zupełnie inaczej postrzegany był w Gdyni – jako filantrop i lokalny patriota. W ostatnich dniach jednak i w Gdyni na kryształowym wizerunku „najlepszego płatnika” pojawiły się poważne rysy.
Krauze karierę zaczynał w późnym PRL w handlu zagranicznym. Wielkie pieniądze zrobił już w III RP zdobywając lukratywne kontrakty rządowe. Zatrudnia byłych polityków (by wspomnieć chociażby Wiesława Walendziaka czy Krzysztofa Króla), jak i ludzi kojarzących się ze służbami specjalnymi (na przykład Marcina Dukaczewskiego - syna generała Marka Dukaczewskiego, wieloletniego komendanta WSI,). Był jednym z bohaterów afery przeciekowej, w ramach której prokuratura postawiła mu zarzuty składania fałszywych zeznań i utrudniania śledztwa (w listopadzie 2009 śledztwo zostało umorzone). Z kolei w innej sprawie w 2011 roku na trzy tygodnie przed rozprawą przestał obowiązywać paragraf, na podstawie którego Krauze miał być sądzony. Sejm pospiesznie wykreślił go z kodeksu spółek handlowych z inicjatywy posłów koalicji PO-PSL.
Kontrowersje wydawały się nie dotyczyć działalności Krauzego w Gdyni. Tu znany był jako sponsor lokalnych drużyn sportowych (przede wszystkim koszykówki, której jest znanym miłośnikiem, ale również – choć z zauważalnie mniejszym zaangażowaniem – piłki nożnej). Jest laureatem Medalu im. Eugeniusza Kwiatkowskiego za Wybitne Zasługi dla Gdyni. Powszechnie uważany za osobistego przyjaciela prezydenta Wojciecha Szczurka, który zwykł się wyrażać o biznesmenie w samych superlatywach. Cóż, już Laookon zauważył, iż należy bać się Greków nawet gdy przynoszą dary.
Cofnijmy się na chwilę w czasie do lat 40-tych ubiegłego wieku. Wtedy to likwidowana była przedwojenna spółka Pierwsze Polskie Towarzystwo Kąpieli Morskich posiadająca liczne nieruchomości na terenie Gdyni. Likwidacji nie doprowadzono jednak do skutecznego końca (któż w czasach Bieruta miał głowę do porządku w papierach prywatnych spółek). W stanie zawieszenia PPTKM przetrwało do czasów współczesnych, gdy w sądzie pojawili się jej „właściciele”, w postaci… spółki należącej do Ryszarda Krauzego. Po prostu Krauze nabył akcje na okaziciela wydane przed wojną przez Towarzystwo Kąpieli. Nowe władze wpisując się do rejestru jasno określiły, iż celem działań reaktywowanej spółki będzie „odzyskiwanie” nieruchomości lub odszkodowań za zajęte nieruchomości od Skarbu Państwa i władz samorządowych. W wypadku samej gminy Gdynia są to liczne działki w śródmieściu zajęte głównie drogami publicznymi. Wartość roszczeń szacuje się na dziesiątki milionów złotych.
Na płaszczyźnie moralnej całą sprawę można ocenić jednoznacznie: mamy to czynienia z trikiem, który pozwala na osiągnie milionowych zysków kosztem podatnika przez osoby nie mające w istocie nic wspólnego z prawdziwymi przedwojennymi właścicielami. Niestety, przynajmniej na pierwszy rzut oka, na płaszczyźnie prawnej są to działania legalne. Nie tyle świadczy to dobrze o owych działaniach, co źle o obowiązującym prawie. To charakterystyczny dla systemu III RP przykład, w którym kluczem do sukcesu biznesowego jest posiadanie dojść do odpowiednich ludzi z odpowiednią wiedzą. Co to za „odpowiedni ludzie” to już pozostawiam domyślności czytelnika (osobom mniej domyślnym polecam ponowną lekturę drugiego akapitu niniejszego tekstu).
Warto wspomnieć o jeszcze jednym odpowiednim człowieku na odpowiednim miejscu – to pani Anna Stopka, członek zarządu reaktywowanego towarzystwa kąpielowego, jak również spółki Prokom Investment. Od wielu lat pełniła ona kierownicze funkcje w firmach Ryszarda Krauzego. Jednak wstęp do kariery biznesowej pani Stopki był zupełnie inny – było to pełnienie wysokich funkcji urzędniczych, w tym sekretarza miasta, za czasów śp. prezydent Franciszki Cegielskiej. Z pewnością poznała wówczas dobrze innego bliskiego współpracownika Cegielskiej, ówczesnego przewodniczącego rady miasta… a obecnego prezydenta, Wojciecha Szczurka.
Z analogicznym problemem mieliśmy do czynieniu w wypadku reaktywowanej spółki Giesche dążącej od uzyskania gruntów w Katowicach (opisali ją posłowie poprzedniej kadencji Zbigniew Kozak i Leonard Krasulski w raporcie pod znamiennym tytułem „Miliardy kradzione Polakom”). Obecnie władze Giesche oskarżone są o próbę wyłudzenia. W tym przypadku punktem zaczepienia były niejasne okoliczności nabycia akcji, dla sprawy gdyńskiej na razie takiego punktu zaczepienia brakuje.
Należałoby go jednak poszukać (Al Capone też w końcu poszedł siedzieć nie za to z czego był znany tylko za nie płacenie podatków), bo mamy do czynienia z niebezpieczeństwem poważnego, naruszenia dobra wspólnego. Kilkadziesiąt milionów złotych to suma, która zrujnowałaby i tak napięty budżet miasta. Tym samym władze Gdyni zdać muszą trudny egzamin – nie tylko wyjść zwycięsko ze sporu z jednym z największych polskich oligarchów, ale również ze sporu w którym interes publiczny muszą postawić wyżej od towarzyskiej i środowiskowej lojalności.
Byłoby wyjątkową ironią losu gdyby odznaczonemu za wybitne zasługi dla Gdyni udało się – w imię wątpliwego moralnie, za to bezwzględnie dochodzonego, interesu prywatnego – doprowadzić to właśnie miasto na skraj bankructwa.