Informacje

Anomalie prawne, czyli: przypadki, kiedy państwo zawodzi na całej linii…

Krzysztof Oppenheim

  • Opublikowano: 31 października 2017, 10:04

  • Powiększ tekst

Członkowie Komisji Śledczej w sprawie Amber Gold często powtarzają: „państwo wtedy w ogóle nie działało!”. Przypomnijmy, że poprzez działalność Amber Gold oszukanych zostało około 19 tys. naszych rodaków

Czy jednak przeciwdziałamy temu, aby nasi rodacy w przyszłości nie padali ofiarami nieuczciwego działania instytucji finansowych? Lektura poniższego tekstu daje jednoznaczną odpowiedź: kompletnie nic takiego nie robimy. Sankcjonujemy przy tym, bezrefleksyjnie, anomalie i patologie, które w naszym systemie prawnym świetnie się zadomowiły.

Nikomu nie przeszkadza (poza poszkodowanymi), że ofiarami nadużyć, czy wręcz oszustw instytucji finansowych pada rocznie pewnie sporo więcej niż … milion Polaków. Dziś kilka przykładów, które w pełni tę tezę potwierdzają. Wszystkie dotyczą postępowań, w których stronami są bank (lub inna instytucja finansowa) oraz kredytobiorca.

E-SĄD

Zadziwiać może nieprawdopodobna popularność pozwów przesyłanych do  e-Sądu w Lublinie, do którego obecnie trafia rokrocznie grubo ponad 2 mln spraw. Fakt, że taki pozew o nakaz zapłaty jest dużo prostszy, niż ten w wersji „tradycyjnej”. Nie ma bowiem konieczności przedstawiania kompletu dowodów w sprawie, ani też dokonywania skomplikowanych wyliczeń kwoty podanej jako „wartość przedmiotu sporu”. Pozew zawiera jedynie oświadczenie, że pozwany jest winien stronie powodowej określoną kwotę oraz śladową ilość dokumentów dowodowych. Na tej podstawie e-Sąd wydaje nakaz zapłaty. Ale przecież jeszcze prościej jest złożyć skutecznie sprzeciw od takiego nakazu zapłaty. Wystarczy wszak taka formułka:

Niniejszym, działając w imieniu własnym, składam sprzeciw od nakazu zapłaty, wydanego w postępowaniu upominawczym w dniu …………… przez Sąd Rejonowy Lublin-Zachód w Lublinie, zaskarżam go w całości, zarzucając:

1) Nie istnienie wierzytelności będącej przedmiotem postępowania;

2) Brak udowodnienia wysokości roszczenia co do wysokości, jak i co do zasady. W wariancie działania: pozew do e-Sądu i tak łatwy do napisania sprzeciw, powód traci – bezpowrotnie - zwykle nie mniej niż pół roku. E-sąd uznaje sprzeciw, przekazując sprawę do rozpoznania w trybie standardowym, tj. poprzez jej skierowanie do Sądu Rejonowego. Tylko, że teraz strona powodowa musi przygotować pozew w wersji pełnej, czyli dokładne wyliczenie (i udowodnienie) wartości przedmiotu sporu oraz przedstawienie kompletnego materiału dowodowego. Mając powyższe na względzie: składanie pozwu przez e-Sąd wydaje się być działaniem pozbawionym sensu. Czysta strata czasu

W czym więc tkwi tajemnica, tak zaskakującej popularności e-Sądu? Otóż „sprytne” kancelarie prawne, zwykle – działające na rzecz banków lub firm windykacyjnych – liczą, że pozwany nie odbierze korespondencji z sądu, albo na nią nie odpowie: Na sprzeciw jest dokładnie 14 dni od daty odbioru korespondencji z e-Sądu. Jeśli tak się stanie: wyrok szybko się uprawomocnia i można ściągać dług (często: domniemany) z pomocą komornika.

Krótko mówiąc: cała działalność i skuteczność e-Sądu bazuje na… niewiedzy pozwanych, czyli naszych rodaków o najmniejszej wiedzy prawnej i ekonomicznej. Jest to więc tak samo „moralne” działanie, jak np. oszukiwanie niewidomych w sklepie, przy wydawaniu reszty.

Przy okazji: powód może niemal w sposób dowolny wyliczać wartość przedmiotu sporu, doliczając sobie różnego rodzaju koszty i opłaty. Wedle własnego uznania, fantazji i potrzeb.

Jeszcze do niedawna, w e-Sądzie powód mógł uzyskać nakaz zapłaty na dług przedawniony od 5-ciu, czy nawet od 10-ciu lat. Czy tak haniebne praktyki powinny mieć miejsce w „państwie prawa”, za jakie uchodzi nasz kraj?

WEKSELASNY IN BLANCO

W kategorii „największa patologia w polskim prawie” moim faworytem byłby bez wątpienia weksel własny in blanco. Aż trudno uwierzyć, że ten relikt paleolitu, wciąż zajmuje tak poważne miejsce w naszym systemie prawnym.

Zacznijmy od definicji. Weksel in blanco, to najogólniej mówiąc, papier wartościowy, który stanowi zobowiązanie do bezwarunkowej zapłaty określonej sumy pieniędzy. Dość często takowy jest dodatkowym zabezpieczeniem pożyczki udzielonej przez instytucję finansową, lub też – przez osobę prywatną.

Dodajmy też - bo jest to bardzo ważne i piekielnie niebezpieczne dla wystawcy weksla - że weksel może funkcjonować w oderwaniu od umowy pożyczki. Pożyczkodawca może więc udać się do sądu z pozwem o zapłatę, przedstawiając jedynie weksel podpisany przez dłużnika. Nie ma w tym wypadku konieczności dołączania umowy pożyczki, czy też nawet – deklaracji wekslowej.

Na dodatek wierzyciel występuje z pozwem w trybie nakazowym, co wymaga poniesienia przez pozwanego kosztów opłaty sądowej (3.75 proc. wartości przedmiotu sporu), aby próbować się bronić przed nakazem zapłaty z weksla.

Jest jeszcze jeden przywilej posiadacza weksla: może go komukolwiek sprzedać, lub przekazać i do powyższego nie jest potrzebna zgoda wystawcy weksla. W ten sposób tenże staje się dłużnikiem nowego nabywcy weksla.

Pokażmy takowy, przykładowy weksel np. uczniowi szkoły podstawowej, pytając: co to jest? Usłyszymy odpowiedź: zapisana kartka papieru. No właśnie. I tu czai się na domniemanego wystawcę weksla straszna pułapka. Otóż taką właśnie „zapisaną kartkę papieru” dostaje sędzia jako podstawowy (i jedyny) dowód w sprawie, że wystawca weksla jest winien jego aktualnemu posiadaczowi określoną kwotę pieniędzy. Dodajmy: zwykle tę kwotę, czyli wartość przedmiotu sporu, może osoba posiadająca weksel w ręku wpisać …. całkiem dowolną.

Strona powodowa, składając pozew do sądu nie musi wchodzić w szczegóły, w jakich okolicznościach został ów weksel wystawiony. Nie jest także potrzebne jakiekolwiek potwierdzenie (np. notariusza), że domniemany wystawca weksla, faktycznie ten dokument podpisał osobiście.

Jak zatem przebiega proces w przypadku egzekucji z weksla? Powód, czyli posiadacz weksla, składa pozew do sądu o zapłatę z prostą informacją, (tu cytuję fragment uzasadnienia autentycznego pozwu z bieżącego roku): „Fundusz X jest w posiadaniu weksla własnego wystawionego przez pozwanego na kwotę …….. (można tu wpisać kwotę dowolną).

Dowód: weksel wystawiony przez pozwanego w oryginale.

Weksel nie został wykupiony przez pozwanego we wskazanym terminie zapłaty” Dowodem w tej i podobnych sprawach jest więc … zapisana kartka papieru. I teraz zagadka, której chyba nie rozwiązałby nawet Sherlock Holmes:

  • w jaki sposób sędzia, patrząc na tę kartkę, może stwierdzić, że autorem podpisu jest pozwany?

  • w jaki sposób sędzia - opierając się wyłącznie na analizie skąpo zapisanej kartki – może stwierdzić, że po stronie pozwanego powstało jakieś zobowiązanie?

  • jeśli nawet, faktycznie pozwany podpisał kiedyś weksel, który był zabezpieczeniem jakiejś pożyczki, w jaki sposób sędzia może stwierdzić, że powyższe zobowiązanie nie zostało już dawno spłacone?

Doprawdy, nie mogę uwierzyć, że na podstawie tak ubogiego i kompletnie nie weryfikowalnego „materiału dowodowego” sędziowie lekką ręką przyznają rację stronie powodowej, wydając nakazy zapłaty przeciwko pozwanym.

Często na setki tysięcy złotych. Co dalej się dzieje? Wystarczy, że pozwany nie odpowie na pismo z sądu zawierające nakaz zapłaty, lub nie będzie miał środków na tzw. wniesienie zarzutów i … po herbacie. Za chwilę nieodłącznym towarzyszem życia pozwanego stanie się komornik.

BANKOWY TYTUŁ EGZEKUCYJNY (BTE)

W moim zestawieniu największych patologii polskiego prawa w postępowaniach: instytucja finansowa vs. kredytobiorca, nie mogło zabraknąć bankowego tytułu egzekucyjnego (BTE). Dla tych osób, które nie znają tego terminu, wyjaśniam: dzięki BTE banki uzyskiwały prawo bycia sędzią we własnej sprawie. Sąd wydawał nakaz zapłaty, potem klauzulę wykonalności - na wniosek instytucji finansowej. Drugą stronę (kredytobiorcę) nikt o zdanie nie pytał. W tym miejscu przypomnę: 14 kwietnia 2015 roku Trybunał Konstytucyjny uznał stosowanie BTE działaniem niezgodnym z ustawą zasadniczą.

Jednakowoż informacje o śmierci BTE są mocno przesadzone… Pomimo faktu, że to straszne narzędzie zostało całkowicie zdelegalizowane na mocy ustawy z dnia 25 września 2015 roku: dzięki temu, już od dwóch lat banki nie mogą wystawiać nowych bankowych tytułów egzekucyjnych.

Narzuca się w tej sytuacji dość oczywiste pytanie: a co z tymi BTE, które zostały wydane przed delegalizacją? Na przykład: w roku 2013, 2014, albo wcześniej? Wszak ostatnio w tym zakresie nasza Konstytucja się nie zmieniła, więc wydane „wyroki skazujące” na daną osobę lub firmę - na podstawie BTE - były sprzeczne z ustawą zasadniczą.

Warto tu wspomnieć, że w okresie ostatnich kilku lat, kiedy możliwe było stosowanie BTE, banki korzystały z tego przywileju nader często: wystawiano ich około 1 mln sztuk rocznie.

Na pewno w bardzo wielu przypadkach dochodziło do nadużycia, co oznacza, że rażony BTE mógł zostać bankrutem (pomimo posiadania racji w danej sprawie), bez możliwości podjęcia jakiejkolwiek obrony. Jeśli więc kredytobiorca (jego rodzina, czy firma) został zniszczony przez zastosowanie BTE: był on ofiarą działania, stojącego w opozycji do obowiązującej wówczas Konstytucji RP. Został więc nie tylko okradziony w majestacie prawa, ale zwykle także zniszczony na wiele, wiele lat pod kątem: finansowym, wizerunkowym, czy też osobistym (np. rozpad rodziny, ciężka choroba poszkodowanej w ten sposób osoby).

Raz jeszcze powołajmy się na Konstytucję. Zgodnie z Art. 2 ustawy zasadniczej Polska jest „państwem, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Wydaje się więc oczywiste, że poszkodowani przez BTE, powinni mieć systemową możliwość ubiegania się – skutecznie - o stosowne zadośćuczynienie. Jak wiadomo: nigdy taki pomysł stosownej ustawy nawet nie powstał.

Pozostaje jeszcze inna kwestia związana z wystawionymi jakiś czas temu bankowymi tytułami egzekucyjnymi. Dość powszechną praktyką – z użyciem właśnie BTE - są oszustwa, w których biorą udział banki oraz firmy nabywające od tychże wierzytelności (pakiety niespłacanych kredytów). Jest wiedzą powszechną w branży finansowej, że egzekucję na podstawie BTE może prowadzić wyłącznie bank. Nie ma takiej możliwości żadna inna instytucja finansowa (w tym: nabywca wierzytelności od banku).

W wielu sytuacjach, kiedy bank wystawił BTE, a po jakimś czasie tę wierzytelność sprzedał, to - zgodnie z obowiązującym prawem - był to już dług przedawniony. Jakie to były sytuacje? Wystarczy, aby wypowiedzenie umowy o kredyt (przez bank), nastąpiło w okresie co najmniej 3 lata przed zbyciem wierzytelności.

Wiedzę na ten temat mają obie strony transakcji: i sprzedający, i kupujący. Nie stoi jednak nic na przeszkodzie, aby takimi długami handlować. Nabywca wierzytelności liczy bowiem na to, że dłużnik nie będzie świadomy, iż dług uległ przedawnieniu. I … będzie go spłacać.

Podsumujmy tę przygnębiającą lekturę. Naiwni szukają w sądzie sprawiedliwości. Sprytne kancelarie wykorzystują patologie naszego systemu prawnego, aby uzyskać w sądzie jak najszybciej prawomocny nakaz zapłaty. Nie rzadko: za nieistniejący, lub przedawniony dług.

Bankowcy przyzwyczaili nas, że dla osiągnięcia lepszego wyniku finansowego zrobią wszystko. W opisanych powyżej nadużyciach, ich „partnerami biznesowymi” są nie tylko wybrane kancelarie prawne, ale także firmy windykacyjne i handlarze wierzytelnościami. Ofiarami tych niecnych działań padają nasi rodacy, nie posiadający stosownej wiedzy prawnej. Są wśród nich, dość często: emeryci i renciści. Czyli pokolenie naszych rodziców i dziadków, którzy nie rzadko, niemal społecznie, własnymi rękami, odbudowywali nasz kraj po zniszczeniach wojennych.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych