Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Polska zbieracko-łowiecka

Krzysztof Wołodźko

Krzysztof Wołodźko

Redaktor „Nowego Obywatela”, publicysta „Gazety Polskiej Codziennie”, członek zespołu „Pressji”.

  • Opublikowano: 27 lutego 2013, 12:04

  • Powiększ tekst

W poniedziałek, w ramach projektu „Dziady” Łukasza Surowca odbył się w krakowskim Bunkrze Sztuki wykład dr. Tomasza Rakowskiego „Praktycy niemocy. Antropologiczne perspektywy badań nad doświadczeniami ubóstwa i peryferyjności”. I jakkolwiek tytuł może zdawać się komuś nadto enigmatyczny, wykład niósł bardzo konkretne treści.

Tomasz Rakowski jest autorem pracy „Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy” (Słowo/Obraz Terytoria, 2009), w której zebrał i opisał swoje badania, prowadzone wśród bezrobotnych górników, zbieraczy złomu, zubożałych mieszkańców wsi. Miejscami, w których mieszkał i do których regularnie jeździł ze swoją ekipą naukową były m.in. Szydłowiec (woj. świętokrzyskie), Wałbrzych i jego okolice, okolice Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów. Jego książka odrzuca stereotypowy, zwykle utrwalany przez media obraz ludzi ubogich i wyrzuconych na margines transformacji jako dotkniętych „wyuczoną bezradnością”, programowo biernych i niezaradnych.

Poniedziałkowy, ponad godzinny wykład dawał résumé tej wartościowej a chyba wciąż zbyt mało znanej publikacji. To była naprawdę pasjonująca opowieść o ludziach, którym zburzono cały społeczny i gospodarczy świat w jakim żyli. To opowieść o Polsce zbieracko-łowieckiej, mało znanej, bo mało komu do szczęścia potrzebnej. To Polska, która przez lata utrzymywała się i wciąż utrzymuje ze zbierania ziół, odpadów przemysłowych, biedaszybnictwa, złomiarstwa. Polska, która sama uczy się wytwarzania narzędzi pracy, by tanio ogrzać mieszkanie buduje piece na trociny – „trociniaki”, a od specjalistów z Herbapolu na nowo uczy się rozpoznawać i zbierać odpowiednie zioła, ogałaca zarastające pola z wyrastających na nich brzózek.

W przypadku wałbrzyskich biedaszybów bardzo dobrze widać jak niegdysiejsi górnicy na nowo „oswajają” swoją trudną sytuację życiową. Z jednej strony towarzyszy im poczucie klęski całego miasta i własnej (kopalnie w Wałbrzychu zamykano w latach 1991-1995), z drugiej strony młodzi i starzy mężczyźni na nowo łączą się w brygady pracy. Innowacyjność tych ludzi wyraża się przez budowanie własnych narzędzi (choćby różnorakich dźwigów), infrastruktury zabezpieczającej biedaszyby, tworzenie własnej organizacji pracy. Biedaszybników jednoczy wspólne nasłuchiwanie i „czeszczenie” (trzeszczenie drewnianych belek zabezpieczających tunele biedaszybu, sygnalizujące możliwość zawalenia i zasypania znajdujących się wewnątrz osób). Jak podkreślał Rakowski, na nowo także odtwarzała się hierarchia wartości: poszczególne brygady podkreślały swoje zasługi w ulepszaniu metod pracy czy konstrukcji, swoje znaleziska, umiejętności, charyzmę, starzy, bardziej doświadczeni biedaszybnicy występują wobec młodych z pozycji mistrzów fachu. Co bardziej interesujące, wałbrzyscy biedaszybnicy z całą świadomością rezygnowali z rejestrowania się na bezrobociu – było to zbyt uwłaczające dla ich poczucia górniczej dumy, honoru ludzi którzy jednak pracują (choć nielegalnie i często ścigani przez policję i straż miejską) i dają sobie radę. Za to wielu z nich po latach znajdowało dobrze płatną pracę w niemieckich fabrykach czy kopalniach i byli/są znakomitymi pracownikami. Rejestrowały się/rejestrują „na bezrobociu” ich kobiety, ze względu na stabilność domowego ogniska i troskę o dzieci.

O wałbrzyskich biedaszybach, wciąż zwalczanych bardzo aktywnie przez władze miasta opowiada film „Wszyscy jesteśmy z węgla”, którego okrojoną wersję kilka lat temu pokazała TVP. Jego głównym bohaterem jest Roman Janiszek, były górnik, który amatorsko dokumentował pracę swoich kolegów-biedaszybników, akcje policji przeciw nim, organizował protesty i happeningi w wałbrzyskim Ratuszu, zaprzyjaźniony z redakcją „Nowego Obywatela”. Ten twardy, a równocześnie pełen sentymentu wobec swojego wałbrzyskiego świata człowiek pomógł reżyserowi filmu, Tomaszowi Wiszniewskiemu, pokazać nieupiększoną, nierzadko budzącą gniew, ale pełną ludzkiej hardości i woli przetrwania opowieść o biedaszybnikach.

Wróćmy do wykładu/książki Tomasza Rakowskiego. Jego bardzo cennym elementem jest ukazanie, w jaki sposób ludzie wyrzuceni na margines polskiej transformacji, nieraz właściwie w przeciągu kilku, kilkunastu miesięcy pozbawiani całej okolicznej infrastruktury społeczno-gospodarczej na nowo odbudowywali swój świat. Gdy w okolicach Szydłowca, gminy do dziś dotkniętej bardzo wysokim bezrobociem, okoliczny Hortex przestał wykupywać regularnie zbiory owoców i warzyw, ludzie zaczęli na nowo organizować rytm życia, w formie nieledwie wegetatywnej, ale jednak – na nowo odnajdując źródła utrzymania i sposoby pracy: stali się właśnie zielarzami. A lokalnym wspólnotom, dotkniętym silnym bezrobociem, za znak ich społecznej wartości służyć zaczęły w większym niż dotąd stopniu jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej. Rakowski opowiadał w poniedziałek (ilustrując to slajdami Tomasza Kaczora) jak do niewielkiego i niegroźnego w gruncie rzeczy pożaru przyjeżdżało kilkanaście małych wozów strażackich z okolicy: drobny pożar, z którym poradziło sobie kilku ludzi stawał się okazją nieledwie do świętowania, prześcigania się w przechwałkach i okazywania dumy ze swoich wozów – bo to jeden z nielicznych sposobów, jaki pozostał by okazać swoją przydatność, społeczny sens istnienia, męską dumę.

Współczesną Polskę zbieracko-łowiecką można uznać za bezwartościową i nieistotną. Ale także ona pokazuje znaczny, a rzadko opisywany fragment rzeczywistości III RP. Śmieszny i żałosny chyba tylko dla tych, którzy za polskie bezrobocie i polską beznadzieję odpowiadają, albo się na nich dorobili.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych