Argumentów przeciwko PIT-owi w obecnej formie jest wiele
Niedługo mija termin rozliczania podatku dochodowego od osób fizycznych. W związku z tym wzmaga się debata publiczna dotycząca zasadności tego rodzaju opodatkowania w obecnie obowiązującej formie. Warto pamiętać, że gdy wprowadzano podatek dochodowy w Wielkiej Brytanii dwieście lat temu, miał on mieć wyłącznie tymczasowy charakter związany z nadzwyczajnymi wydatkami (np. kosztami wojny).
Przez prawie cały XIX w. politycy reprezentujący różne środowiska polityczne w Anglii deklarowali, że będą dążyć do zniesienia bądź ograniczenia tej formy bezpośredniego opodatkowania. Wystarczy wspomnieć dwóch, najbardziej znanych – Williama E. Gladstone’a czy Benjamina Disraeliego. Jednak na skutek różnych czynników, zarówno politycznych jak i ekonomicznych, nigdy nie udało się osiągnąć tego celu, a w konsekwencji podatek dochodowy trwale zagościł w europejskich systemach fiskalnych.
A jak to wszystko wygląda w Polsce?
Co roku pojawiają się artykuły i komentarze, w których wskazuje się, że PIT płacony przez 25 milionów obywateli przynosi niewielkie wpływy do budżetu w stosunku do skali zaangażowania aparatu skarbowego do poboru (znaczna większość urzędników zajmuje się właśnie PIT-em).
Przykładowo w 2014 r. państwo pozyskało w ten sposób 78 mld zł, co stanowiło 26 proc. z całości wpływów wynoszących 297 mld zł. Bez pogłębionej analizy powyższa kwota może wydawać się rzeczywiście spora. Jednak musimy pamiętać, że podatek odprowadzany jest również w szeroko rozumianej sferze budżetowej i od świadczeń uzyskiwanych od państwa. Szacuje się, że może to być aż kilkadziesiąt procent całej sumy. Mówiąc obrazowo państwo opodatkowuje samo siebie.
Może nie warto by było na ten temat dyskutować, gdyby nie fakt, iż w całym tym procesie spora część kwoty jest po prostu marnowana. Wystarczy wskazać chociażby koszt opłacenia administracji podatkowej (około 2 mld złotych). Jednak w tym wszystkim kluczowy jest czas. Ministerstwo Gospodarki w 2010 r. wyliczyło, że roczny koszt obciążeń administracyjnych w gospodarce (biurokracji np. obowiązków informacyjnych itp.) z tytułu PIT wynosi prawie 8,77 mld zł. Są to miliony roboczogodzin rocznie marnowanych w skali całej gospodarki.
Ten czas obywatele mogliby wykorzystać bądź na pracę bądź poświęcić dla siebie (badania dowodzą, że czasu wolnego mamy akurat coraz mniej). Czy nie warto byłoby zacząć zastanawiać się nad zmianą systemu, którego bolączki od dawna są znane? Swoje rozwiązania przez lata przygotowywało wiele organizacji pozarządowych, wskazać chociażby można Centrum im. Adama Smitha czy Fundację Republikańską. Jednym z najbardziej popularnych pomysłów jest zastąpienie PIT-u i składek na ZUS jednym podatkiem od funduszu płac. Byłoby po prostu prościej, taniej i dogodniej.
Czy coś się zmieni?
Kilka dni temu media obiegła informacja, że obecny rząd planuje zlikwidować PIT i składki na ZUS oraz zastąpić powyższe daniny jednym podatkiem. Póki co nie znamy jednak szczegółów tych rozwiązań (badane są stawki i progresja w jednolitym podatku), więc nie jest możliwa kompleksowa analiza. Jednak kierunek wydaje się jak najbardziej słuszny.
Nawet jeżeli nowe rozwiązania nie będą wiązać się ze zmianą polityki fiskalnej w zakresie wysokości opodatkowania to powinny być korzystne. Wynika to z faktu, iż w ten sposób możliwe jest pozyskanie oszczędności zarówno po stronie państwa (koszt administracji), jak i po stronie obywateli (mniej roboczogodzin marnowanych w gospodarce). Argumentów przeciwko PIT-owi w obecnej formie jest wiele i są znane od lat, ale czy w końcu uda się coś w tym systemie realnie zmienić?