Co powie Moody's, czyli lepiej trzymać euro pod materacem niż w banku
Zapowiadany na 13 maja rating agencji Moody's dla Polski będzie wyrazem niezadowolenia amerykańskich inwestorów z „zagrożenia” demokracji w Polsce, czy raczej z fatalnej polityki banków centralnych w Unii Europejskiej? Wypowiedzi Warrena Buffetta, współwłaściciela Moody's wyraźnie wskazują na tę drugą okoliczność.
„Jeśli masz dużo pieniędzy w euro, jak my... To lepiej je trzymaj pod materacem niż w banku" – powiedział kilka dni temu (2 maja) na antenie CNBC Warren Buffett, jeden z najbogatszych ludzi na świecie i właściciel konglomeratu Berkshire Hathaway, zaliczanego do najpotężniejszych imperiów finansowych w Stanach Zjednoczonych.
Warren Buffett komentował w ten sposób fatalną sytuację w strefie euro i niewygodną (nie tylko dla niego) politykę ujemnych stóp procentowych, forsowaną m.in. przez Europejski Bank Centralny. Warto podkreślić, że nazywany w USA „wyrocznią z Omaha” miliarder ani razu nie wspomniał w swoim wystąpieniu o Polsce. Jest to o tyle ciekawe, że Buffet poprzez Berkshire Hathaway jest współwłaścicielem agencji ratingowej Moody's, która 13 maja ma opublikować nowy rating dla Polski.
Mało tego, w portfolio aktywów Buffeta znajdują się także największe banki na świecie jak Wells Fargo, Bank of New York Mellon, czy Goldman Sachs, który jest – oficjalnie zarejestrowanym przez Ministerstwo Finansów - uczestnikiem polskiego rynku obligacji skarbowych. A to tylko namiastka możliwości Buffetta, stanowiąca zaledwie drobny wycinek jego inwestycyjnej aktywności (Berkshire Hathaway posiada udziały w ponad 100 różnego rodzaju, największych holdingach świata).
Dlatego w skali makro Polska jest dla firm Buffetta i całej reszty poważnych inwestorów zagranicznych pewnie dobrym, ale niezwykle małym rynkiem do odrabiania niewielkiej części strat poniesionych na przykład na takich walutach jak euro. Takie ratingi jak styczniowy Standard&Poor's, czy zbliżający się Moody's to elementy spekulacyjnej gry, której efekty my – zwykli Kowalscy – możemy odczuwać na kursach walut, a nasz rząd na przykład na rentowności obligacji skarbowych.
Wielcy, międzynarodowi gracze (banki, fundusze inwestycyjne, towarzystwa ubezpieczeniowe) "bawią się" na dużo bardziej zaawansowanym poziomie, czyli spekulują na przykład na produktach syntetycznych takich, jak chociażby CDS-y, czyli kontrakty zabezpieczające przed niewypłacalnością, które zwiększają swoją wartość, gdy rośnie ryzyko pogorszenia kondycji finansowej kraju. W takiej sytuacji destabilizacja gospodarki i sytuacji politycznej w państwie, które staje się miejscem spekulacji, jest na rękę międzynarodowym inwestorom.
Bardzo możliwe, że z takim wyzwaniem musi się właśnie zmierzyć minister finansów Paweł Szałamacha. W jego przypadku możemy mieć 100 proc. pewność, że akurat on wie w co i z kim gra. Gorzej z prof. Andrzejem Rzeplińskim, któremu może się wydawać, że zachowuje się jak mąż stanu, a tak naprawdę pełni rolę „pożytecznego idioty” i jest wykorzystywany przez finansowe lobby do destabilizacji sytuacji politycznej w Polsce. Oczywiście najgorzej by było, gdyby prezes Trybunału Konstytucyjnego działał z premedytacją i pełną świadomością w interesie zagranicznych inwestorów. Ale o tak zaawansowaną wiedzę z dziedziny finansów publicznych pana profesora raczej nie należy podejrzewać.
Tak czy inaczej zbliżający się wielkimi krokami rating Moody's, podobnie jak styczniowy Standard&Poor's, będzie miał czysto spekulacyjny charakter i wbrew pozorom nie będzie opowiadał rzewnej historyjki o rzekomym zagrożeniu demokracji w Polsce.
To będzie po prostu kolejna odsłona coraz bardziej brutalnej gry finansowych rekinów na rynku europejskim, która będzie się zaostrzać im bliżej do planowanego na 26 czerwca 2016 roku brytyjskiego referendum w sprawie tzw. Brexitu.
A tak na marginesie – kamyczek do ogródka wszystkich kolegów dziennikarzy „ekonomicznych”... Otóż 30 marca 2016 roku nasze, polskie Ministerstwo Finansów odniosło spory sukces, wychodząc na rynek amerykański (przez konsorcjum: Barclays, BNP Paribas, Deutsche Bank, J.P. Morgan) z ofertą 10-letnich obligacji nominowanych w USD o wartości 1,75 mld USD i bardzo niskiej rentowności (czyli bardzo korzystnej dla Polski) na poziomie 3,3 proc. Emisja ta sfinansowała ok. 52 proc. całorocznych potrzeb pożyczkowych naszego państwa. Prawie 90 proc. tej emisji objęły zagraniczne instytucje finansowe (ponad 75 proc. fundusze inwestycyjne). Przy tej okazji japońska agencja ratingowa JCR wystawiła polskiej gospodarce wysoką oceną „A” z perspektywą stabilną. Dobra zmiana?