Kolejna bzdura obalona, ale będą następne
Dane o sporym, bo 9,2-proc. wzroście sprzedaży detalicznej pokazały, że gospodarka znowu rozprawiła się z „teoriami”, które rozpowszechniane były jeszcze niedawno a wg których niedziele bez handlu miały przynieść wręcz załamanie gospodarki. To kolejny już apokaliptyczny scenariusz, wyrzucony przez ekonomię we własnej osobie do kosza w ostatnim czasie.
Problem w tym, że ci, którzy te scenariusze grozy rozpowszechniali, udawali jedynie, że chodzi o jakieś reguły ekonomiczne. Faktycznie bowiem „dyskusja” o skutkach zakazu handlu w niedzielę była tak naprawdę sporem, toczonym z jednej strony przez wyznawców teorii, że popyt kupujących rozłoży się inaczej, a między lobbystami oraz ospałymi i wygodnickimi – czyli lenioliberałami - z drugiej.
Lobbyści reprezentowali wielkie sieci handlowe oraz właścicieli nieruchomości. Ale – co ciekawe – o wiele głośniejsi byli nasi rodzimi lenioliberałowie. To oni protestowali przeciwko zakazowi handlu, twierdząc, że ogranicza to ich wolność. Oczywiście, sami nie wpadli na to, że fakt, że oni nie pracują nie tylko w niedziele, ale także i w soboty może ograniczać wolności innych. Tak się bowiem składa, że nasi „liberałowie” są nie tylko leniwi (i dlatego chcieliby mieć możliwość kupowania wtedy, kiedy im się wreszcie zechce kupować), ale także ospali intelektualnie.
Widać to choćby po tym, że nasi lenioliberałowie nie wpadli na to, że protestując przeciwko zakazowi handlu tak naprawdę przyznają, że nie są w stanie przewidzieć, czego będą potrzebować przez jeden dzień. Mowa o ludziach, którzy chętnie doradzają innym i mówią, co powinni robić – ci właśnie ludzie przyznali, że brak im zdolności przewidywania na jeden dzień w tygodniu dwa lub trzy razy w miesiącu.
Nie wpadli także na to, że kiedy ich ostrzeżenia się nie sprawdzą – a sprawdzić się nie mogą – znowu ośmieszą ten swój ukochany liberalizm. Choć trzeba przyznać, że i tak jest to wyjątkowo zszargane pojęcie. Trudno nie odnieść wrażenia, że przyznają się do niego głównie ludzie, którym nie chce się ani za bardzo analizować tego, co się dzieje i działo w gospodarce (np. czemu wolne gospodarki gorzej sobie radzą z rozwojem niż te zamknięte i chronione cłami), ani też interesować, co oni właściwie wyznają. Lenioliberalizm – bo z taką odmianą mamy do czynienia – jest wprawdzie płytki, ale dość powszechny.
Oczywiście, cała gospodarka jest nastawiona na wygodę konsumentów, więc nic dziwnego, że lenioliberalizm jest rozpowszechniony. Że mamy mnóstwo ludzi, którzy wiedzą, gdzie jest najbliższe centrum handlowe czy popularna sieciówka, ale nie znają ani małych sklepików w okolicy, ani punktów usługowych. Że są rzesze ludzi, którzy mają problem z zaplanowaniem wolnego dnia, bo wcześniej te usługę wykonywały za nią duże sklepy, gdzie można było spędzić parę godzin bez specjalnej refleksji.
Jednakże najgorszą cechą lenioliberalizmu jest tak daleko posunięta niechęć do pracy intelektualnej, że nawet niezgodne z ich przewidywaniami zachowania gospodarki niczego nie zmienią. Ten typ uważa, że fakty nie mają znaczenia i dlatego jeszcze przez długie miesiące i lata będą narzekać, jak bardzo ogranicza ich wolność zakaz handlu w niedzielę i będą opowiadać, jak źle robi on gospodarce. Będą to robić podobnie jak będą prawić setki dyrdymałów w wielu innych dziedzinach i nawet nie przyjdzie im do głowy, że mogą się mylić. Bo tego typu refleksja byłaby zbyt ciężką pracą jak na naszych lenioliberałów.