Opinie

Robert Biedroń / autor: PAP/Jakub Kamiński
Robert Biedroń / autor: PAP/Jakub Kamiński

Jak mały Robert wyobraża sobie ekologię

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 4 lutego 2019, 14:07

  • 3
  • Powiększ tekst

Robert Biedroń, podczas konwencji swojej partii, zaproponował program, w którym m.in. wspomniał o swoich planach w stosunku do kopalń. I choć zrobiło mi się wtedy wesoło, to jednocześnie uświadomiłem sobie, że większość wyznawców „ekologii” w wersji propagowanej przez „niezależne organizacje pozarządowe” tak właśnie patrzy na ochronę środowiska – kompletnie bez sensu.

Fragment, który mnie rozbawił, a który też przywódca „Wiosny” wypisał na Twitterze, brzmi: „Do 2035 roku zamkniemy wszystkie kopalnie węgla i będziemy mieli najczystsze powietrze w tej części Europy. Stworzymy także sektor odnawialnych źródeł energii, a w nim 200 tysięcy miejsc pracy dla górników oraz pracowników elektrowni”.

Nie będę się znęcał nad tym połączeniem „zamknięte kopalnie” = „czyste powietrze”, bo można uznać, że to niezręczny skrót myślowy. Ale nadal nie wiem, skąd Robert Biedroń chce brać węgiel do elektrowni węglowych, które w Polsce są i będą bez wątpienia w 2035 r.? Zapewne liczy na import, tylko skąd? Z powodów geograficznych może chodzić prawie wyłącznie o Rosję.

I teraz proszę sobie wyobrazić – obecnie trwa nagonka na energetykę węglową, bo pracuje na importowanym z Rosji albo – co jeszcze gorsze – szmuglowanym z Donbasu węglu. Obecnie około 25-30 proc. węgla zużywanego w Polsce pochodzi z importu. Ale jak zamkniemy wszystkie kopalnie w kraju, będziemy zużywać 100 proc. węgla z importu. Innymi słowy – uzależnimy się węglowo od importu, głównie do Rosji.

Ktoś powie, że plan Biedronia zakłada rozwój energetyki odnawialnej, więc po prostu wyłączy się elektrownie węglowe i będziemy jechać wyłącznie na OZE. Zgódźmy się wstępnie z tą tezą – otóż energetyka odnawialna ma ten feler, że nie zawsze wieje i nie zawsze świeci słońce. Trzeba mieć w zapasie instalacje, które są w stanie pracować bez światła i bez wiatru. Ze względu na elastyczność tę rolę najlepiej pełnią elektrownie gazowe. A więc całkowite przejście na energetykę odnawialną oznacza budowę elektrowni gazowych o mocy mniej więcej takiej, ile wynosi zapotrzebowanie na energię w całym systemie. Czyli stawiamy elektrownie odnawialne o mocy równej zapotrzebowaniu całego systemu i elektrownie gazowe o zapotrzebowaniu całego systemu. Już pomijając gigantyczne koszty budowy tych dwóch systemów energetycznych oraz gigantyczne dopłaty do energetyki odnawialnej, a i zapewne gazowej (bo trzeba będzie płacić elektrowniom za gotowość do podjęcia pracy), to w efekcie mamy odnowienie uzależnienie energetycznego od Rosji. Zgodnie z planem bowiem w 2022 r. mamy pozyskiwać gaz z Baltic Pipe oraz z gazoportu. Ale przestawienie energetyki na gaz będzie oznaczać tak gwałtowny wzrost zapotrzebowania na ten surowiec, że i tak będziemy musieli odnowić kontrakt z Gazpromem. Czyli wracamy do punktu wyjścia, tyle że zapewne wówczas działać będzie Nord Stream 2, czyli gaz będziemy kupować poprzez Niemcy, a więc płacić będziemy więcej.

Ale uznajmy, że jednak Bierdoń nie zamierza wyłączyć wszystkie elektrowni węglowych – tylko chce część zostawić, a część systemu oprzeć na zabezpieczeniu gazowym. Przy zamkniętych kopalniach efekt jest ten sam – i tak jesteśmy uzależnieni od Rosji, i tak jesteśmy uzależnieni od Rosji. Można by napisać, że na Kremlu strzelają korki od szampana, tyle że wszyscy wiemy, że Rosjanie wolą wódkę. A więc bez wątpienia, na Kremlu piją teraz „Stoliczną” za „Wiosnę”.

Aczkolwiek warto jednak dodać, że lepiej – mimo wszystko – postawić na węgiel niż na gaz, bo o wiele łatwiej jest zmienić dostawcę węgla niż gazu. Węgiel można przywieźć statkiem, można sprowadzić pociągiem, można samemu wykopać - a gaz, niestety, wymaga stałego połączenia z dostawcą (LNG stanowi jedynie uzupełnienie).

Podoba mi się także skrót myślowy, wedle którego brudne powietrze powiązane jest z węglem. To w sumie połączenie, które „niezależnym organizacjom” takim jak „Greenpeace” udało się zaszczepić w głowach ludzi. A przecież jest to jedna z tych półprawd, na których swoje władztwo dusz budują ekodziałacze (nazywanie ich ekologami to zdecydowana przesada, bo niewiele mają wspólnego z nauką). W ubiegłym tygodniu oglądałem w Polsacie materiał o smogu bodajże w Dżakarcie. Azjatyckie miasta też mają ogromny problem ze smogiem, przecież na czele rankingu jest indyjskie Delhi, wiadomo, że źle jest także w Meksyku czy Kuala Lumpur. I tam, proszę sobie wyobrazić, nie ma „niskiej emisji” pochodzącej z węgla. Tam w ogóle nie ma potrzeby palić, więc nie ma smogu z „palenia śmieci” – a mimo wszystko jest smog.

To oznacza – drodzy Państwo – że smog u nas pozostanie, nawet jeśli zrezygnujemy z węgla. Doskonałym przykładem jest Warszawa, która ma problem ze smogiem, choć jednocześnie w niewielkim stopniu pali się tu węglem czy czymkolwiek zresztą. Po prostu zmienią się winni, ale walczyć trzeba będzie dalej. Tyle tylko że do tej pory wydamy gigantyczne pieniądze. Mało kto wie, że dane o wysokich cenach energii elektrycznej w Polsce, tak chętnie kolportowane obecnie, dotyczą wyłącznie cen hurtowych. Tyle że do tych cen hurtowych potem trzeba doliczyć różne opłaty, narzuty itd. W efekcie zwykli Niemcy płacą rachunku za prąd należące do najwyższych w Europie, znacznie wyższe niż te płacone przez Kowalskich – a ceny rosną. I to mimo wydania 200 mld euro przez 10 lat na „Energiewende”.

Ale nie tylko zapłacimy krocie za odejście od węgla, to jeszcze uzależnimy się od Rosji – i to podwójnie. Teraz bowiem mamy problem z gazem, a potem będziemy mieli problem z gazem i węglem. A przecież mamy jeszcze spore zapasy węgla – tylko trzeba zainwestować w przygotowanie nowych ścian (brak nakładów na nowe ściany jest jedną z przyczyn zwiększonego importu z węgla, inną jest przechodzenie na bardziej „ekologiczne” piece, wymagające określonego rodzaju węgla). Możemy też zbudować nowe kopalnie – ale tego się nie robi, bo kampania antywęglowa sprawiła, że po prostu urzędnicy boją się podejmować takich decyzji.

A najlepsze w tym wszystkim jest to, że my nie tyle powinniśmy wymieniać jedne elektrownie na drugie, co po prostu budować nowe i nowe. Tak się bowiem składa, że zużycie energii elektrycznej będzie rosło – właśnie z powodu mody na „ekologię”. Odpowiedniej mocy nie zagwarantują nam wiatraki – chyba że zastawimy nimi całą Polskę – ani tym bardziej fotowoltaika. Powinniśmy więc budować siłownie jądrową, stawiać nowe bloki węglowe, z odpowiednimi instalacjami, i korzystać z każdego innego źródła pod warunkiem, że nie wymaga ono dopłat większych niż wynosi wartość ich produkcji (tak jest w Niemczech). Mamy mnóstwo do zrobienia i to nawet bez tej idiotycznej, najgłupszej na świecie polityki energetycznej, jaką prowadzi UE. A tymczasem zamiast rozsądnego, poważnego podejścia mamy takie hasełka, wynikające z wyobrażeń małego Roberta o ekologii i polityce energetycznej.

Powiązane tematy

Komentarze