Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

MFW przestrzega przed deflacją

Kazimierz Dadak

Kazimierz Dadak

Professor of Finance and Economics Hollins University

  • Opublikowano: 17 stycznia 2014, 23:18

  • Powiększ tekst

Christine Lagarde wzywa banki centralne do dalszej pro-wzrostowej polityki pieniężnej – czyni to nie po raz pierwszy. W obecnych warunkach ekonomiści Międzynarodowego Funduszu Walutowego uważają deflację ze dużo większe zagrożenie dla odradzającej się z kryzysu gospodarki światowej niż inflację. Nic dziwnego, na całym świecie tempo wzrostu cen jest dużo poniżej celów inflacyjnych. Na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy tempo wzrostu cen wyniosło w USA i w strefie euro mniej niż 1%. Dla Polaków od lat indoktrynowanych przez zwolenników niemieckiego punktu widzenia na politykę pieniężną (wszak Bundesbank od lat przeznaczał ogromne fundusze na propagowanie tego poglądu) i, tym samym, przyzwyczajonych do sądu, że nie ma nic gorszego niż inflacja, przesłanie szefowej MFW musi brzmieć osobliwie.

Ekonomiści interesujący się sprawą wpływu stabilności cen na tempo wzrostu PKB, bo wypracowanie polityki gospodarczej maksymalizującej tempo wzrostu gospodarczego (na długą metę) to jest właśnie naczelne zadanie tej nauki, od dawna z rezerwą podchodzili do poglądu, że „kultura stabilności” – ulubiony slogan Bundesbanku – pomaga osiągnąć ten cel. Nie ma badań naukowych, które by wykazywały, że inflacja nie przekraczająca 10% jest szkodliwa dla tempa wzrostu PKB, natomiast powszechnie przyjmuje się, że tempo wzrostu cen zbliżone do zero, lub ujemne stanowi niesłychane zagrożenie dla pomyślności gospodarczej.

Deflacja jest szkodliwa, ponieważ rodzi „pesymizm” – podmioty gospodarcze odkładają decyzje o nabywaniu towarów i usług w nadziei, że za jakiś czas one potanieją. Biorąc pod uwagę, że w rozwiniętych krajach wydatki na konsumpcję stanowią największą część całkowitego popytu, to spadek wydatków na ten cel może mieć ujemny wpływ na produkcję. Jeśli takie nastawienie się umocni, a na przykładzie Japonii od dwudziestu lat cierpiącej na deflację wiadomo, że taki rozwój sytuacji jest jak najbardziej realny, to dochodzi do spirali deflacyjnej, której banki centralne mogą nie przełamać.

Wyprzedaż! Sale! Ausverkauf! Saldi! Czyż nie takie napisy chcemy widzieć w witrynach sklepowych? Owszem, tylko, że przeceny, obniżają zyski przedsiębiorstw i jeśli takie zjawisko ma charakter długotrwały, to nieuchronnie prowadzi do obniżki płac, a tego nikt nie lubi doświadczać. Co więcej, procedura obniżki kosztów, czyli redukcja płac, na ogół odbywa się nie w sposób bezpośredni, czyli dyrektor nie przychodzi do pracowników i mówi im, przeżywamy ciężkie czasy i musicie pracować za mniej, ponieważ mało który szef chce robić wrażenie osoby nieudolnej, słabo zarządzającej firmą i nieosiągającej zysków, ale w drodze pośredniej, poprzez posłanie części pracowników na zieloną trawkę i późniejsze przyjęcie nowych z niższą pensją. Inaczej mówiąc rynek pracy nie jest zbyt elastyczny, płace nie spadają tak szybko jak powinny w przypadku zaistnienia kryzysu gospodarczego.

Zatem, z makroekonomicznego punktu widzenia, deflacja może prowadzić do wzrostu bezrobocia, a nawet jeśli nie mamy do czynienia z tą plagą, to spada całkowity fundusz płac (spada przeciętna płaca) i, tym samym, popyt całkowity, co dalej obniża produkcję i tak dalej. Obniżanie płac przez dłuższy czas powoduje narodzenie się obaw, że stan ten będzie trwać w nieskończoność, skutkiem czego obywatele zwiększają poziom oszczędności. W dobie gospodarki globalnej te oszczędności łatwo „wyciekają” za granicę. Wobec braku perspektyw wzrostu popytu i produkcji, przedsiębiorstwa nie inwestują i stopa procentowa utrzymuje się na bardzo niskim poziomie. Z braku dochodowych możliwości lokowania nadwyżek oszczędności we własnym kraju, pieniądze te są inwestowane w bezpieczne, zagraniczne papiery wartościowe. Tym sposobem, na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat wartość obligacji rządu USA będących w posiadaniu obywateli i banków Japonii wzrosła niepomiernie.

Natomiast, niebywale niska stopa procentowa utrzymująca się w Japonii w żaden sposób nie spowodowała tam boomu inwestycyjnego, ponieważ firmy są nastawione pesymistycznie względem przyszłych zysków. Ceny nieustannie spadają, a zatem zyski też. Na nic zdaje się obcinanie płac, ponieważ powoduje to dalszy spadek popytu i tak ta zabójcza spirala deflacyjna niszczy gospodarkę japońską od dwóch dekad. Z powodu ogólnego pesymizmu, niesłychanie wysoka japońska stopa oszczędności  w żaden sposób nie przekłada się tam na inwestycje, zamiast tego japońskie oszczędności od wielu lat wspomagają wzrost gospodarczy w USA. W tej chwili istnieje realne zagrożenie, że strefę euro cierpiącą na powolne tempo wzrostu PKB i ogromne bezrobocie także ogarnie deflacja i właśnie przed tą katastrofą ostrzega p. Lagarde. Daje ona Europie za przykład właśnie Japonię, która w końcu podejmuje radykalne kroki mające na celu przezwyciężenie deflacji.

 

17 stycznia 2014 r.

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.