Akcja manipulacja, czyli jak bankowy kartel potrafi kręcić kursami walut
Globalny kartel bankowy (Barclays, Citibank, Deutsche Bank, HSBC, JPMorgan, RBS oraz UBS) manipulował od 2008 roku kursami najważniejszych walut na świecie. Czy ta gigantyczna akcja miała przełożenie na polski rynek? Czy w Polsce celowo opóźniano wejście w życie unijnej dyrektywy mogącej ochronić ofiary kredytów frankowych, polisolokat, opcji walutowych?
Ustawka bankowych handlarzy walutą na prywatnym czacie. Temat: manipulacja kursem franka szwajcarskiego. Czas trwania transakcji: ok. 1,5 min. Uczestnicy szyfrują całą operacją, posługując się własnym slangiem. Oto krótki stenogram z przebiegu tej szybkiej wymiany (dane umożliwiające identyfikację pracowników banków zostały usunięte):
Handlowiec z banku X: Czy ktoś mi może pomóc w ustawieniu franka szwajcarskiego? Straciłem 130.
Handlowiec z banku Y: Czekam na więcej amunicji.
Handlowiec z banku X (do handlowca z banku Z): Weźmiesz to?
Handlowiec z banku Z: Nie. Myślę, że to zbyt płaskie jest.
Handlowiec z banku W: Kup parę euro/frank szwajcarski i wbij euro. Dasz radę.
Handlowiec z banku Y (do handlowca z banku X): Dobra, zrobię to, jeśli chcesz. W sumie nie mam nic innego do roboty.
Handlowiec z banku X: Dobra. 130 w parze dolar/frank szwajcarski jest moje.
Handlowiec z banku Y: Dobra. Kupiłeś 130.
To zaledwie drobny wycinek dokumentów, które udostępniła nam amerykańska Komisja Obrotu Giełdowymi Kontraktami Terminowymi (ang. The Commodity Futures Trading Commission — CFTC). Dokumenty te (m.in. stenogramy z tajnych rozmów o manipulacji kursami walut przez bankowych handlowców, uzasadnienia do miliardowych kar nakładanych na banki przez amerykański nadzór) dwa lata temu zostały w USA upublicznione. Polskie media dotychczas zaledwie napomykały o istnieniu tych materiałów, nigdy nie powołując się bezpośrednio na ich treść.
— Jesteśmy amerykańską instytucją i nie możemy komentować spraw niedotyczących Stanów Zjednoczonych. Wszystko, co mamy do powiedzenia na temat globalnych manipulacji kursami walut i stopami procentowymi, znajduje się w dokumentach, które wam udostępniamy. Wnioski płynące z treści tam zawartych możecie wyciągnąć sobie sami — stwierdził Dennis W. Holden z biura przewodniczącego CFTC, którego zapytaliśmy o polskie wątki w międzynarodowych postępowaniach, jakie komisja ta prowadzi od 2013 r.
Amerykański regulator wraz z Urzędem do spraw Prowadzenia Operacji Finansowych Wielkiej Brytanii (ang. The United Kingdom Financial Conduct Authority — FCA) oraz ze szwajcarskim Urzędem Nadzoru Rynku Finansowego (ang. The Financial Market Supervisory Authorityn — FINMA) ścigają kartel bankowy o zasięgu globalnym, który mniej więcej od 2008 r. zajmował się manipulowaniem kursami walut i stopami procentowymi.
Do tej zorganizowanej grupy należą największe banki na świecie: Barclays, Citibank, Deutsche Bank, HSBC, JPMorgan, Royal Bank of Scotland oraz UBS. W sumie kary, jakimi te banki zostały obciążone przez CFTC, FCA i FINMA to już ok. 8 mld dol. Ale kwota ta z pewnością będzie dramatycznie rosła, bo sprawa jest rozwojowa.
Praktycznie wszystkie z wymienionych banków działają pośrednio lub bezpośrednio na polskim rynku. Czy to oznacza, że Polska też padła ofiarą bankowego kartelu walutowego? Wszystko wskazuje na to, że tak, bo przecież nasz rynek walutowy nie może działać w oderwaniu od globalnych trendów, które — jak się okazuje — całymi latami narzucało światu siedem największych banków. Przykłady masowej „rzezi” Polaków na tzw. kredytach frankowych, polisolokatach czy opcjach walutowych aż nazbyt dosadnie pokazują, że działalność kartelu walutowego miała bezpośrednie przełożenie na Polskę. Mało tego, rząd Donalda Tuska brał w tym przedsięwzięciu czynny udział, stwarzając zagranicznym bankom idealne warunki do wykorzystywania globalnych manipulacji kursami walut i stopami procentowymi.
A co na to wszystko Komisja Nadzoru Finansowego? Zamiast iść w ślady urzędów z USA, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii, udaje, że nic się nie stało.
Kwestia uzależnienia
Spośród siedmiu banków, ściganych przez amerykańskich, brytyjskich i szwajcarskich prokuratorów, dwa prowadzą w Polsce działalność detaliczną w formie zorganizowanej sieci placówek. Są to Citibank i Deutsche Bank, które pozostają w bezpośrednim kontakcie z polskimi klientami (osobami fizycznymi i firmami). Pozostałe pięć, czyli Barclays, HSBC, JPMorgan, Royal Bank of Scotland oraz UBS, operują m.in. na rynku obligacji skarbowych, czyli w dużym uproszczeniu to m.in. u nich polskie państwo się zadłuża.
Warto przy tym dodać, że polski rynek bankowy jest w ponad 60 proc. zdominowany przez zagraniczny kapitał, w dużej mierze pośrednio lub bezpośrednio kontrolowany przez globalny kartel bankowy. To właśnie tak duże uzależnienie naszego państwa od zagranicznych banków, spekulujących na rynku walutowym (według danych CFTC proceder ten koncentrował się na latach 2008–2012), mogło spowodować, że w Polsce doszło do jednych z najbardziej rażących wahań kursów w całej Unii Europejskiej w czasie, gdy walutowy kartel grasował na globalnym rynku.
W tym okresie odnotowano bowiem rekordowo wysoki kurs złotego w stosunku do euro (3,2 zł/euro — 27.07.2008 r.), do USD (2,03 zł/USD — 27.07.2008 r.) oraz do CHF (1,98 zł/CHF — 18.07.2008 r.). W kolejnych kilku miesiącach kurs złotego diametralnie się odwrócił i odnotował rekordowy spadek (+53 proc. wzrosło euro — do ceny 4,9 zł/euro — 17.02.2009 r., +86 proc. wzrósł USD — do ceny 3,77 zł/USD — 16.02.2009 r.). Tak dużych wahań kursów walutowych nie zaobserwowano wówczas w UE, nawet na Węgrzech przeżywających głęboki kryzys finansowy.
Według posła Janusza Szewczaka, autora głośnej publikacji „Banksterzy. Kulisy globalnej zmowy”, sytuacja ta ewidentnie wskazuje na korelację między działalnością globalnego kartelu bankowego i spekulacją na polskim rynku i polskim złotym.
— Jednak, żeby to udowodnić, należałoby przeprowadzić gruntowne śledztwo i w przypadku stwierdzenia manipulacji ukarać winnych. Sęk tym, że w Polsce organy powołane do nadzoru nad rynkiem finansowym, albo udawały przez osiem lat, że nic się nie stało i że wszystko jest w porządku, o czym przecież nas publicznie wielokrotnie zapewniano, albo KNF po prostu nie sprostała wyzwaniom przed nią postawionym. To przerażające, zważywszy na skalę i ciężar gatunkowy tych zagrożeń — uważa Janusz Szewczak.
Tymczasem Ministerstwo Finansów zapaść na polskim rynku walutowym w 2009 r. tłumaczy światowym kryzysem (m.in. upadkiem Lehman Brothers).
„Trzeba zauważyć, że w praktyce niemożliwe jest wygenerowanie przez kilka banków takiej zmiany kursu euro/zł lub CHF/zł, jaka miała miejsce we wskazanym okresie” — tłumaczą nam eksperci ministra finansów Pawła Szałamachy, podkreślając jednocześnie, że z informacji płynących od nadzorców rynków finansowych w USA, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii wynika, że karali oni banki za manipulowanie indeksami kursów dolara amerykańskiego, funta szterlinga oraz japońskiego jena. „Nie ma bezpośrednich dowodów świadczących o tym, że ukarane banki międzynarodowe manipulowały kursem polskiego złotego” — uważają eksperci MF.
Niezbadane w Polsce
Z dokumentów udostępnionych nam przez CFTC wynika jednak, że bankowy kartel manipulował także frankiem szwajcarskim. Mało tego, całkiem niedawno komisarz UE ds. konkurencji Joaquin Almunia ujawnił, że Komisja Europejska także wykryła dwa kartele tworzone przez międzynarodowe banki. Pierwszy działał między marcem 2008 r. a lipcem 2009 r., a jego celem było wywieranie wpływu na wskaźnik LIBOR dla franka szwajcarskiego. Drugą zmowę kartelową banki utworzyły, aby wpływać na cenę instrumentów pochodnych denominowanych we frankach szwajcarskich. Takie działanie mogło mieć przecież bezpośrednie przełożenie na kieszenie Polaków — szczególnie tzw. frankowiczów.
Z kolei manipulacja na innych walutach — jak dolar amerykański, euro czy funt brytyjski — mogły uderzyć w posiadaczy opcji walutowych i polis inwestycyjnych, które w dużej mierze opierały się na zmanipulowanych kursach walut i stopach procentowych. Tym bardziej że, jak twierdzi CFTC, działalność kartelu bankowego miała charakter globalny i nie była jedynie kolejnym patentem na „strzyżenie klientów”.
— Ustalenie kursu referencyjnego nie jest tak po prostu kolejnym sposobem na osiąganie zysków przez banki. Mnóstwo ludzi i firm na całym świecie opiera na nim warunki finansowe zawieranych kontraktów, wierząc w jego fundamentalną rzetelność. Rynek działa prawidłowo tylko wówczas, gdy ludzie mają pewność, że proces ustalania kursu jest uczciwy, niewypaczony manipulacjami niektórych największych banków na świecie — podkreślał Aitan Goelman, dyrektor ds. egzekwowania prawa w CFTC, gdy dwa lata temu ogłaszał kary dla Citibanku, HSBC, JPMorgan Chase Ba, RBS i UBS.
Zapytaliśmy Andrzeja Jakubiaka, przewodniczącego KNF, czy globalne manipulacje walutowe miały wpływ na polski rynek. W jego imieniu wypowiedział się jak zwykle Maciej Krzysztoszek z Departamentu Komunikacji Społecznej Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego. Tym razem odpowiedź brzmiała niezwykle lakonicznie:
— KNF na bieżąco monitoruje zgodność postępowania nadzorowanych instytucji finansowych z przepisami prawa. - stwierdził Maciej Krzysztoszek.
— Na to pytanie nie można odpowiedzieć, ponieważ o ile mi wiadomo, żadna z instytucji państwowych nie przeprowadziła stosownego dochodzenia w tej sprawie. Nikt w Polsce nie zbadał, czy te nieuczciwe praktyki, do których przyznały się międzynarodowe instytucje finansowe, mogły oddziaływać, a jeżeli tak, to w jaki sposób, na rynek finansowy w Polsce i notowania kursu złotego — ujawnia Małgorzata Wypychowska, radca prawny z kancelarii Wypychowska i Wspólnicy, która od wielu lat zajmuje się problematyką manipulacji kursami walutowymi.
Kuriozalna autopoprawka
Pikanterii polskiej aferze LIBOR, bo tak należałoby nazwać wyprowadzenie z Polski ok. 200 mld zł (na tyle szacuje się łącznie straty poniesione przez frankowiczów, właścicieli tzw. polisolokat i opcji walutowych), dodaje historia pewnej autopoprawki, którą w roku 2008 tuż po wygranych wyborach złożył w Sejmie ówczesny premier Donald Tusk, osobiście się pod nią podpisując.
I teraz uwaga: cała akcja dzieje się w szczycie działalności kartelu bankowego na rynku globalnym i w czasie, gdy Polacy na potęgę kupują polisolokaty, inwestują w opcje walutowe i zaciągają kredyty denominowane frankiem szwajcarskim.
Chodzi o „Autopoprawkę do rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy o obrocie instrumentami finansowymi oraz niektórych innych ustaw (druk nr 64), przedłożoną przez ministra finansów”. Krótko mówiąc, chodziło o korektę projektu ustawy, która wprowadzała w Polsce dyrektywę unijną MiFID, regulującą zasady obsługi klienta przez instytucje finansowe (np. banki). Z punktu widzenia współczesnych frankowiczów, ofiar „polisolokat” czy opcji walutowych dyrektywa ta była niezwykle ważna. Jej celem była bowiem przede wszystkim ochrona klientów w relacjach z bankami poprzez nałożenie na banki wielu obowiązków związanych z oferowanymi produktami finansowymi. Zgodnie z MiFID-em banki mają nie tylko szczegółowo informować o ryzyku związanym z oferowanymi produktami finansowymi, lecz również mają obowiązek zdiagnozować potrzeby i możliwości klienta i zaoferować jedynie takie produkty, które są adekwatne dla klienta. Dyrektywa ma na celu zapobieżeniu sytuacji, w której banki wykorzystują brak wiedzy klientów i wyżej niż dobro klienta stawiają własne korzyści.
Dziś możemy sobie tylko pogdybać, co by się wydarzyło w Polsce, gdyby ta dyrektywa weszła na czas. Czyli na przykład kilka tygodni po 7 listopada 2007 r., kiedy to ówczesny premier Jarosław Kaczyński przedstawił Sejmowi rządowy projekt tzw. ustawy wdrożeniowej. Niestety przedterminowe wybory zahamowały ten proces, a potem wydarzyło się coś, czego długo nie zapomni Donaldowi Tuskowi 650 tys. frankowiczów, tysiące polskich firm, które wywróciły się na opcjach walutowych, czy ofiary polisolokat, których według Jacka Łęskiego, prezesa Stowarzyszenia „Przywiązani do Polisy”, jest 5 mln.
Otóż zaraz po przejęciu władzy rząd Platformy Obywatelskiej zgłosił do ustawy wdrażającej MiFID kuriozalną „autopoprawkę”, która w rzeczywistości nie miała nic wspólnego z dyrektywą unijną. Ówczesny minister finansów zażyczył sobie, żeby Narodowy Bank Polski pozbył się swoich udziałów w Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych (KDPW) — centralnej instytucji w Polsce, odpowiedzialnej za prowadzenie i nadzorowanie systemu depozytowo-rozliczeniowego w zakresie obrotu instrumentami finansowymi.
Burza wywołana tą absurdalną autopoprawką odwróciła uwagę od ustawy zabezpieczającej klientów banków przygotowanej przez PiS. Autopoprawkę oprotestowały wszystkie zdrowo myślące instytucje finansowe w Polsce — na czele ze Sławomirem Skrzypkiem, ówczesnym prezesem NBP i Europejskim Bankiem Centralnym, który zmiażdżył ten kuriozalny zapis. Mimo licznych uwag i awantury w Komisji Europejskiej była ona z uporem forsowana w Sejmie przez Zbigniewa Chlebowskiego, który pełnił wtedy funkcję szefa sejmowej komisji finansów publicznych. Efekt jego zabiegów był taki, że autopoprawka została uchwalona.
Prezydent Lech Kaczyński skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał 16 lipca 2009 r. wydał wyrok, w którym stwierdził, że poprawka Chlebowskiego jest niezgodna z konstytucją oraz że będący przedmiotem tej poprawki dopisany artykuł, dotyczący akcji KDPW, nie był związany z ustawą wdrożeniową, czyli nie był w żaden sposób wymagany czy powiązany z wdrożeniem dyrektywy MiFID.
Bez negatywnych konsekwencji
Czy nieprzejrzysty i opóźniony o dwa lata, na skutek autopoprawki, proces wdrożenia dyrektywy MiFID może mieć związek z opisanymi powyżej „zawirowaniami” złotego i stratami frankowiczów, właścicieli polisolokat i polskich przedsiębiorców na opcjach walutowych? Ani Jacek Rostowski, ani Donald Tusk nie odpowiedzieli nam na to pytanie.
Zareagował za to Zbigniew Chlebowski, główny bohater słynnej afery hazardowej. Zapytaliśmy, dlaczego tak bardzo forsował feralną autopoprawkę i czy wywierano na niego naciski.
— Nie forsowałem żadnych rozwiązań ani nie wywierano na mnie żadnych nacisków. Moja rodzina też ma kredyty we frankach, polisolokaty oraz straciła na opcjach walutowych — poskarżył się Chlebowski.
W 2010 r. ukazał się raport Najwyższej Izby Kontroli dotyczący tego najbardziej chyba burzliwego okresu w dotychczasowej historii polskiego sektora finansowego, czyli lat 2008–2009. Generalnie inspektorzy NIK nie mieli żadnych zastrzeżeń do KNF i Ministerstwa Finansów. No może poza jednym „drobiazgiem”.
„M.in. na skutek nieuzasadnionego wydłużenia prac nad projektem w Ministerstwie z dwuletnim opóźnieniem weszła w życie ustawa, mająca na celu ochronę klientów przed oferowaniem produktów niedostosowanych do ich potrzeb” — czytamy w raporcie.
Zaraz po tym stwierdzeniu kontrolerzy NIK uspokoili rynek, zauważając, że dobra sytuacja polskich instytucji finansowych sprawiła, że nie miało to negatywnych konsekwencji dla… banków.
— W krajach rozwiniętej demokracji spekulanci walutowi i twórcy oszukańczych konstrukcji finansowych, jak polisolokaty czy tzw. kredyty frankowe, idą po prostu do więzienia. Mam nadzieję, że i u nas prokuratura w końcu się tym zajmie, sprawdzi, dlaczego KNF dopuściła do tego typu nadużyć. Ale najpierw trzeba jak najszybciej zmienić skład KNF, bo w obecnej formie nie spełnia podstawowej funkcji uczciwego regulatora, którego zadaniem jest ochrona praw obywateli — uważa senator Grzegorz Bierecki, przewodniczący senackiej komisji finansów publicznych.
12 listopada 2014 r., gdy CFTC po raz pierwszy uderzyło w bankowy kartel, przewodniczący amerykańskiego nadzoru finansowego Tim Massad powiedział:
— Integralność rynku jest sprawą najwyższej wagi, a nasze działania powinny być postrzegane jako wiadomość do wszystkich uczestników rynku, że wykroczenia i nieczysta gra na rynkach finansowych są nie do przyjęcia i nie będą tolerowane.
Z ust Andrzeja Jakubiaka, szefa KNF nigdy takie słowa nie padły i pewnie już nie padną.