Likwidacja linii kolejowych pozbawi odpowiedzialności
Zdaje się, że taka właśnie naczelna idea przyświeca odpowiedzialnym za stan polskiej kolei, którzy z konsekwencją prowadzą działania zmierzające do likwidacji od grudnia 2013 roku kilkuset kilometrów linii kolejowych w Polsce. Wielce prawdopodobne, że to rozwiązanie jest jak najbardziej na rękę sferom rządowym, którzy nie będą musieli ponosić politycznej odpowiedzialności za z roku na rok coraz bardziej zdegradowaną infrastrukturę kolejową.
O sprawie zrobiło się głośno na jesień ubiegłego roku, kiedy to upubliczniono dokumenty, za które PKP S.A. musiała niemało zapłacić jednej z najbardziej renomowanych form doradczych, aby ta przeprowadziła kwerendę szlaków kolejowych, które można by zwyczajnie unicestwić, zmniejszając tym samym koszty utrzymania całej sieci. Kryterium, jakie przyjęto miał być stan używania danej linii kolejowej, a skoro rok rocznie coraz więcej połączeń jest likwidowanych to spodziewać się można było, iż będzie to liczba zatrważająca.
I tak rzeczywiście było. Pierwsza lista zakładała fizyczną likwidację ok. 3 tys. kilometrów tych mniej eksploatowanych i mniej popularnych linii kolejowych w całej Polsce. Skala proponowanej likwidacji nie miała miejsca nigdy wcześniej w powojennej historii Europy, dlatego też władze PKP, a także minister transportu Sławomir Nowak zamiast słowa likwidacja, używali słowa „optymalizacja”. W jednym z wywiadów radiowych Nowak stwierdził: „(…) zmiany, które wprowadzamy dotyczące optymalizacji ilości linii kolejowych,(…) mają służyć temu, żeby potanić funkcjonowanie PKP.”
W praktyce oznacza to, iż rząd nie zamierza brać odpowiedzialności za sferę, która jest jego kulą u nogi, a majątek kolejowy, na który zapracowały pokolenia Polaków począwszy od czasów II Rzeczypospolitej lepiej zniszczyć, aniżeli go utrzymać w takim stanie, aby doczekał lepszej koniunktury i sytuacji gospodarczej.
Kolej niewątpliwie stanowi interesującą alternatywę transportową na całym kontynencie, co przekłada się na ciągły wzrost długości sieci kolejowej w takich krajach, jak Niemcy i Hiszpania. U nas zdecydowano się na odwrotny kierunek. Szyny będą wyrywane z ziemi, ale czemuż się dziwić skoro współcześnie zarządzający koleją bankierzy i finansiści, którzy nie mieli z nią w przeszłości wiele lub nic wspólnego nie mają do niej żadnego sentymentu, a lata zaniedbań i degradacji kolei w Polsce stanowią dla nich motywację do jej całkowitego niszczenia.
To nie do pomyślenia, ale jak informują kolejarze dzisiaj średnia prędkość pociągu towarowego w Polsce to ok. 25 km/h. Jest to wynik gorszy od słynnego parowozu Roberta Stephensona z 1829 roku!
Jest jednak w całej sprawie i pozytyw. Na skutek wielu protestów, inicjowanych głównie przez środowisko samorządowe i lokalnych parlamentarzystów, a także opór społeczny pasażerów, władze kolei „miękną” w swoich zamierzeniach. Na początku roku do wyłączenia przewidzianych było ok. 90 odcinków o długości ok. 2 tys. kilometrów, zaś ostatnie informacje, jakie napływają z władz kolei mówią już o ok. 900 kilometrach, jakie mają zniknąć do końca roku z kolejowej mapy Polski. Niezależnie ile by ich było, po kogoś, kto dojeżdża do pracy lub szkoły pociąg może nie przyjechać już nigdy.
POLECAMY wSklepiku.pl: Kolej w prowincjach poznańskiej i śląskiej – mechanizmy powstawania i funkcjonowania do 1914