Jak bardzo Niemcy oszukują na spalinach w energetyce?
Lada moment zacznie się sezon grzewczy, a więc zaczną się alerty smogowe. Ekolodzy będą biadać nad jakością powietrza w Polsce i będą pokazywać mapki, na których nasz kraj będzie fioletowy od zanieczyszczeń. Ale radzę uważnie patrzeć na to, jakimi kolorami będą wymalowane Niemcy. Bo to będzie zielony kolor oszustwa.
Nie znalazłem jeszcze nikogo, kto by mi wyjaśnił, w co właściwie grają Niemcy w energetyce. Ale wiele osób, które próbują to wyjaśnić, prezentuje zaskakującą wiarę, że Niemcy naprawdę interesują się stanem środowiska naturalnego. To, że w to wierzą, stanowi dla mnie jeszcze większą zagadkę niż zamierzenia Berlin w kwestii energetyki.
Nie pojmuję, jak można wierzyć w szczerość niemieckich intencji. Wiadomo, że nasi zachodni sąsiedzi sporo inwestują w wywołanie owego „ekologicznego” wrażenia, ale wiadomo także, że jest ono całkowicie nieprawdziwe. Bardzo dobrym przykładem jest zabicie ekologa w trakcie usuwania protestujących w lesie Hambach. Wiem, że to był przypadek, ale jest to także dowód, że jeśli w grę wchodzi gospodarka, to Niemcy mają w głębokim poważaniu względy ochrony środowiska. I są bezwzględni w egzekwowaniu tego interesu.
O tym, że niemieckie elity kompletnie nie wierzą w te ekologiczne brednie, najlepiej świadczy afera z fałszowaniem danych o spalinach z silników diesla. Mam wrażenie, że w Polsce nie zdajemy sobie sprawy ze skali tego oszustwa -okazuje się, że WSZYSTKIE koncerny motoryzacyjne w Niemczech stosowały oprogramowanie fałszujące dane o spalinach. Tyle że koncerny w Niemczech to nie są koncerny w Polsce.
Volkswagen to w Polsce koncern zagraniczny, ale w Niemczech jest to koncern rodzimy. Tam pracują niemieccy pracownicy – a wątpię, aby wgrywaniem oprogramowania fałszującego zajmowali się wysoko postawieni menadżerowie – którzy są członkami niemieckich związków zawodowych, mających spory wpływ na firmy. Na dodatek niemieckie koncerny są członkami różnego rodzaju organizacji, gdzie są i związki zawodowe, i ekolodzy. Mało tego – w VW ma udziały Dolna Saksonia, a więc jeden z krajów związkowych RFN. W Dolnej Saksonii w okresie wybuchu afery rządziło SPD, a więc jeden z członków tzw. Wielkiej Koalicji. To oznacza ni mniej, ni więcej, że o fałszowaniu danych przez VW musieli wiedzieć także niemieccy politycy – i to nie tylko regionalni, ale również ci najwyższego szczebla.
A jednak nikt nie puścił pary z ust. Zmowa milczenia, jaka panowała wokół sprawy fałszowania danych, była nieprzenikniona.
To bardzo ważne. Uwierzyłbym, że Niemcy mają szczere podejście do ekologii, gdyby w tym całym łańcuchu pojawił się ktoś, choćby z grona niemieckich ekologów, który alarmowałby o niecnych praktykach koncernów samochodowych. Ale nie znalazł się nikt taki. W proceder stosowania sfałszowanych programów musiała być zaangażowana naprawdę duża – nomen omen – rzesza Niemców, a jednak wszyscy trzymali język za zębami. Bo korzyści z fałszowania danych o spalinach z niemieckich silników diesla były przeogromne.
A przecież to są grosze w porównaniu z zyskami z fałszowania danych o spalinach emitowanych przez niemiecką energetykę. Koszty dostosowania niemieckich elektrowni węglowych do coraz ostrzejszych wymagań środowiskowych są horrendalne, ale Niemcy nawet nie próbują protestować. Sądzę, że ta cisza bierze się stąd, że robią dokładnie to samo, co koledzy z VW – fałszują.
Czy ktoś z Państwa słyszał o niezależnych testach zawartości spalin, jakie są emitowane przez elektrownie? Czy ktoś może wie, kto takie niezależne testy robi? Do mnie informacja o czymś takim nie dotarła. Czyli generalnie jest tak, że wszyscy wierzą w to, co zadeklaruje firma energetyczna, nikt tego nie sprawdza.
A przecież to Niemcy emitują najwięcej CO2 w Europie, zarówno per capita, jak i globalnie. To Niemcy mają znacznie większy problem z redukcją tej emisji niż na przykład Polska. Czy jest możliwe, aby niemieckie CO2 było czystsze niż polskie CO2?
Okazuje się, że wiele osób wierzy, że tak jest. A przecież wystarczy chwila zastanowienia się, aby stwierdzić, że jest mało prawdopodobne, aby polskie elektrownie używały gorszej technologii oczyszczania spalin niż niemieckie. Że efekt dla środowiska powinien być taki sam dla siłowni po obu stronach granic. Więcej, podejrzewałbym nawet niemieckie elektrownie o używanie bardziej przestarzałych rozwiązań, bo przez lata węgiel był jednym z tamtejszych elementów miksu energetycznego, a więc trzeba było inwestować także w bezpieczeństwo siłowi jądrowych. Niemcy – jak twierdzą, choć nic takiego nie robią – chcą zamknąć siłownie węglowe, więc trudno uzasadnić inwestycje w kolejne instalacje antyspalinowe. Tymczasem w Polsce węgiel jest podstawą i musimy zrobić wszystko, aby móc z niego korzystać nadal, więc nikt nie oszczędzał na instalacjach redukujących spaliny.
A mimo wszystko, kiedy popatrzeć na mapy powietrza, widać, że w Polsce jest żółto lub czerwono, w Niemczech zaś zielono. Po prostu jest mało realne, że kraj, którego energetyka oparta jest na węglu, jakim są Niemcy, może mieć aż tak czyste powietrze. I nawet pomijając fakt, że część z dymu z niemieckich elektrowni trafia do Polski, bo są one zlokalizowane przy naszej granicy.
Za to – wiedząc, jak dobrze Niemcom szło fałszowanie danych o spalinach samochodowych – znacznie łatwiej jest uwierzyć, że także w energetyce poprawiają wyniki prac instalacji. W końcu problem sam znika ewentualnie pojawia się, ale już u sąsiadów. To pozwala na zwiększanie nacisku na kraje takie jak Polska, aby likwidowały elektrownie węglowe, których nie likwidują sami Niemcy. Mnóstwo korzyści, niewielkie ryzyko. I wszystko będzie działać, dopóki Niemcy będą trzymać język za zębami. To zaś robią naprawdę świetnie.