Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Niedouczeni, roszczeniowi, niepotrzebni - studenci

Rafał Zaza

Dziennikarz i publicysta ekonomiczny

  • Opublikowano: 3 sierpnia 2013, 12:11

    Aktualizacja: 3 sierpnia 2013, 12:12

  • 14
  • Powiększ tekst

Mówili mi, że jak skończę studia biznesowe to świetlana przyszłość przede mną. Mama cały czas powtarzała – idź na studia synku, ucz się, a zostaniesz „kimś”. Dowiesz się, jak robić pieniądze, założysz firmę i będziesz żył.

Jeszcze niedawno, 3-4 lata temu, śmiał się z tych wszystkich „leni humanistów” wybierających łatwe kierunki, nabijał się z tego, że z uczelni wychodzi zbyt dużo skazanych na bezrobocie polonistów, socjologów, historyków czy innych politologów. On tego błędu nie zrobi.

-  Pracodawcy ich nie potrzebują, bo rynek takich zawodów jest już nasycony na wiele lat – przyklaskiwał młodzieniec wyczytanej w jednej z gazet brutalnej ocenie Piotra Rogowieckiego, eksperta organizacji Pracodawcy RP.

Dziś tylko co piąty student kierunków biznesowych nie obawia się o swoją karierę. Aż sześciu na dziesięciu (61,2 proc.) ma obawy co do swojej zawodowej przyszłości  -  donosi niemiecki Trendence Institut, który co roku bada w całej Europie nastroje studentów dotyczące rynku pracy. Najnowsze badanie objęło prawie 320 tys. osób z ponad 150 tys. żaków kierunków biznesowych, także z Polski.

https://fbcdn-sphotos-f-a.akamaihd.net/hphotos-ak-frc1/1003493_631994570157769_2049038200_n.jpg

(źródło: znalezione w internecie)

 

Ci wspaniali studenci

Z danych Eurostatu wynika, że największa populacja wykształconych dorosłych znajduje się na Litwie –aż 92 proc. Na drugim miejscu uplasowały się Czechy z wynikiem 91,9 proc. i kolejno: Słowacja z 91 proc., Estonia z 89,2 proc.

Polska z wynikiem 88,7 proc. wyprzedziła m.in. Łotwę oraz…Niemcy. Plasujemy się wysoko w rankingu wykształcenia, także na poziomie uczelnianym.  Ale czy jest to powód do chwały? Temat polskiego absolwenta uczelni wyższej już od początku jego przygody ze studiowaniem obfituje w specjalne „smaczki”. Może on bezkarnie zbijać bąki przez cały okres nauki a i tak otrzyma upragniony dyplom i tytuł – najpierw licencjata, później – magistra. Za każdym studentem uczelni publicznej idą pieniądze. Każdy adept wyższych szkół prywatnych płaci czesne. Kasa się kręci, bo dziś szkolnictwo wyższe to przede wszystkim biznes.

- Studenci coraz częściej ulegają kulturze lenistwa i wręcz żądają obniżenia wymagań, a  uczelnia sprowadza się do automatu do wydawania dyplomów - konstatuje  w wypowiedzi dla „Newsweeka” prof. Zbigniew Mikołejko z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN w Warszawie.

Oszukują się więc sami studenci. Wydaje się im, że wystarczy iść na studia i skończyć z papierkiem, żeby tydzień po graduacji zasiąść na ciepłym stołku za średnią krajową. Dziś już w trakcie studiów trzeba się angażować w niestandardowe działania, pomagać w organizacji eventów, podejmować praktyki (u nas najczęściej darmowe, albo za bułkę, ale co tam). Warto też udzielać się w organizacjach studenckich, tworzyć ciekawego bloga itp. Słowem pracować na to, żeby już w momencie ukończenia studiów móc się pochwalić wymiernymi osiągnięciami. Innymi, niż tylko piątka w indeksie i dyplom ukończenia uczelni z wyróżnieniem. Inaczej roszczeniowa postawa absolwenta, nawet uznanego kierunku biznesowego, szybko ulegnie przykrej konfrontacji z  oczekiwaniami pracodawcy. Z tego samego badania wynika, że polscy absolwenci ograniczyli ostatnio swoje oczekiwania. W pierwszej pracy chcieliby zarabiać co najmniej 3 tys. zł miesięcznie, 200 zł mniej niż w 2012 r. Mniej od Polaków oczekują po studiach tylko Bułgarzy i Rumuni. Jednak Czesi oczekują znacznie wyższego wynagrodzenia - chcą po studiach dostawać średnio w przeliczeniu na złotówki 4,6 tysiąca złotych.

Winne uczelnie

Jerzy Marcinkowski jest profesorem w Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego i członkiem Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Uważa on, że powszechny dostęp do dyplomu (zwany czasem przewrotnie „dostępem do wykształcenia”) jest produktem ubocznym rodzaju algorytmu: od początku lat 90. państwowe uczelnie zaczęły być finansowane, mówiąc w uproszczeniu, proporcjonalnie do liczby swoich studentów (a raczej „studentów przeliczeniowych”). Uczelnie będąc pod finansową presją, udostępniły żakom więcej miejsc. 

- Politycy mają wręcz obsesję na punkcie zwiększania liczby studentów, bo im ich więcej, tym więcej absolwentów, a im więcej absolwentów, tym ich zdaniem lepiej wyedukowane społeczeństwo – stwierdza profesor.

Żaden sejmowy mędrzec nie dopuszcza nawet do siebie myśli, że im więcej osób studiuje, tym studia są mniej warte. Academic Ranking of World Universities klasyfikuje corocznie (od 2003 roku) pięćset najlepszych uczelni świata. W rankingu znalazły się tylko trzy polskie uczelnie. Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński lokują się systematycznie w czwartej setce, a Uniwersytet Wrocławski dwukrotnie pojawił się na liście w setce piątej. Nie ma w nim żadnej polskiej uczelni technicznej. Z kolei w rankingu Times Higher Education i Thomson Reuters z 2012 r. na liście 400 uniwerków znalazły się tylko dwa polskie – Uniwersytet Jagielloński – na 318. miejscu i Uniwersytet Warszawski – na 348. miejscu.

Ach te kadry

No właśnie. Głównym celem polityki kadrowej słabych uczelni (prywatnych i państwowych) jest spełnienie wymogów związanych z tzw. minimum kadrowym. Tych marnych szkół mamy niestety multum. Nie mają tu znaczenia jakiekolwiek względy merytoryczne. Nieważne, jaką zatrudniany pracownik reprezentuje specjalność, co potrafi, ani jak uczy. Mógł nic nie zdziałać na polu nauki, byle miał tytuł doktora. Widok Pana odczytującego monotonnym głosem, trzymane w drżącej ręce, kolejne kartki skryptu, także w auli dużej i „renomowanej” uczelni, nie należy do rzadkości. Usłyszałem kiedyś, że pewna starsza pani doktor habilitowana uczyła… wyłącznie przez Skypa. Oczywiście jest to nowoczesne, a i nieludzkim jest żądać od schorowanej 80-letniej profesor, aby dojeżdżała na zajęcia. Prawda? Sam „zaliczyłem” profesora „belwederskiego” plotącego kompletnie od rzeczy. Za to cały rok obowiązkowo musiał zakupić jego równie nudną i niezrozumiałą książkę.

Ulżyć przedsiębiorcom

W końcu marca br. w urzędach pracy zarejestrowanych było 266,6 tys. bezrobotnych po studiach, o 13 proc. więcej, niż przed rokiem – wynika z danych resortu pracy. W 2013 r. bezrobocie w Polsce wśród absolwentów przekroczy próg 30 proc. - wynika z alarmujących prognoz Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami. Bezrobotnych z wyższym wykształceniem przybywa, na rynek pracy nadal wchodzą osoby z wyżu demograficznego z lat osiemdziesiątych, które masowo podejmowały studia. Wolnych miejsc pracy jest jak na lekarstwo, bo przedsiębiorcy tworzą ich jak na lekarstwo -  przy niepewnej i pogarszającej się koniunkturze gospodarczej. Jak więc pomóc absolwentom? Dobrym rozwiązaniem  byłoby po prostu umożliwienie im swobodniejszego działania: niższe, pomimo zapaści budżetu podatki, znacznie przyjaźniejsza administracja i regulacje. Prężnie działające firmy nie będą m. in. musiały ponosić wysokich kosztów związanych z zatrudnianiem pracowników, pozwalając sobie na eksperymenty z zatrudnianiem niedouczonych absolwentów.

Powiązane tematy

Komentarze