Opinie

500 zł / autor: Fratria/Julita Szewczyk
500 zł / autor: Fratria/Julita Szewczyk

Szkoda, że głupoty o 500+ prostuje GUS, a nie media

Marek Siudaj

Marek Siudaj

Redaktor zarządzający wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 2 stycznia 2019, 12:31

    Aktualizacja: 2 stycznia 2019, 12:42

  • 2
  • Powiększ tekst

Niewiele programów rządowych w historii Polski po 1989 r. budziło takie emocje jak Program 500+. I chyba żaden poza OFE nie był tak zakłamany jak 500 +, aczkolwiek w przypadku OFE chodziło o zrobienie z fatalnego rozwiązania „gwarancji wysokiej emerytury”. W przypadku 500+ było odwrotnie – propaganda zrobiła z rozsądnego programu coś, co wręcz prowadzi do bankructwa kraju.

Od razu powiem, że stwierdzona przez GUS a opisana przez DGP pozytywna korelacja między sytuacją na rynku pracy a Programem 500+, mnie nie dziwi. Myślę, że nie dziwi nikogo, kto obserwuje sytuację gospodarczą kraju. Każdy, ale każdy wskaźnik pokazuje wzrost aktywności zawodowej Polaków w ostatnim czasie. Pod względem aktywności zawodowej osób w sile wieku jesteśmy na poziomie średniej unijnej, jest jeszcze co nieco do zrobienia pod względem aktywizacji zawodowej osób starszych (ale tu najwięcej do zrobienia mają przedsiębiorcy). Nie ma możliwości, aby tak dobre wyniki osiągnąć przy tak niszczycielskich efektach Programu 500+, o jakich mówili i mówią jego przeciwnicy.

Czytaj też 500 plus zachęciło Polaków do pracy

Swoją drogą, bardzo ciekawe jest, skąd wzięły się owe negatywne opinie o 500+? Widziałem to w kilku przypadkach – zawsze źródłem byli jacyś „naukowcy”, „badacze” albo inne grono, które bardzo często naprawdę posiadało tytuł naukowy. Tyle że same tytuły naukowe autorów nie oznaczają, że ich publikacje miały cokolwiek wspólnego z naukowością. Zwłaszcza, że owo grono „badaczy” zwykle pochodziło z jakiegoś think tanku, często mającego w nazwie słowo „instytut”. Niby jest oczywiste, że jeśli coś błyszczy jak złoto, to nie musi być złotem, ale przekonanie, że jak coś nazywa się „instytutem”, to musi być naukowe, nadal jest w społeczeństwie silne.

Na dodatek „analizy” dotyczące wpływu 500+ na zatrudnienie były robione tak, jakby świat zaczął się wraz z rozpoczęciem 500+. Patrzymy do danych GUS, widzimy, że spada aktywność zawodowa kobiet i piszemy, że 500+ obniża aktywność zawodową kobiet. I nie ma znaczenia, że trend był widoczny już w 2014 roku i że dotyczy kobiet w wieku przedemerytalnym, które raczej na 500+ nie miały szans. W sumie przekaz się przyjął, bo opowieść o tym, że 500+ negatywnie wpływa na aktywność zawodową kobiet jest jedną z najbardziej uporczywie kolportowanych bzdur.

Na marginesie – czy ktoś zwrócił uwagę, aby atakowano PO za to, że chcą ograniczyć aktywność zawodową kobiet? W końcu jeśli 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko miało skutkować spadkiem aktywności zawodowej kobiet, to co się będzie działo przy wprowadzeniu 500 zł również na każde pierwsze dziecko? Będzie przecież rzeź i w ogóle kobiety nie będą pracować!

To powyżej – to ironia. Oczywiste jest, że 500 zł to za mała kwota, aby kogoś zniechęcić do pracy. Oczywiście, może i są przypadki, kiedy kobiety rezygnowały z pracy, aby zająć się czwórką dzieci – bo tylko czwórka dzieci daje 1500 zł miesięcznie, a więc kwotę przy starcie programu równą płacy minimalnej netto. Może i niektóre dzięki rezygnacji dostały 2000 zł, bo ich dochód spadł poniżej minimalnego progu. Ale takich przypadków nie mogło być dużo z dość oczywistej przyczyny – bo taka rezygnacja oznaczałaby utratę potencjalnego dochodu. Jeśli ktoś nauczył się godzić opiekę nad czwórką dzieci z pracą, to nie rezygnował z zatrudnienia, a wtedy 1500 zł stawało się dodatkowym dochodem.

Jest mnóstwo doniesień wskazujących, że tak się właśnie działo. Choćby informacje o rekordowo dużej liczbie dzieci, wyjeżdżających na letni wypoczynek. Taki wzrost wyjazdów nie byłby możliwy, gdyby 500+ masowo stawało się zamiennikiem dla wcześniej uzyskiwanych dochodów z pracy.

Wśród narzekających na 500+ ponoć jest dużo przedsiębiorców. Jednego z takich przedsiębiorców sam słyszałem – pieklił się, że nie może za ciężką pracę płacić tak mało jak do tej pory, bo mu ludzie odchodzą. Ale wystarczy chwilę się zastanowić, aby wiedzieć, że i tak straciłby pracowników, gdyby nie dawał podwyżek. Tyle że podwyżki, na jakie musiał się zdecydować, były mniejsze z 500+ niż bez tego programu.

Ten efekt jest także oczywisty – jeśli komuś brakuje 500 zł miesięcznie do tzw. związania końca z końcem, to szuka innej pracy, aby owe 500 zł dostać ewentualnie prosi o taką podwyżkę szefa. I kłopotu nie załatwia podwyżka np. o 300 zł – bo nadal jest dziura na 200 zł. Jeśli jednak ta sama osoba otrzymuje 500 zł na dziecko i 300 zł podwyżki – to już traci powód do poszukiwania pracy, W końcu jest teraz na plusie na 300 zł miesięcznie, co oznacza większe bezpieczeństwo finansowe.

Tak naprawdę ten mechanizm już dawno funkcjonuje w innych krajach. Niski poziom bezrobocia w Niemczech to m.in. efekt zasiłku Haarz IV, w ramach którego rząd uzupełnia dochody pracującego, jeśli są one za niskie. To zmniejsza skłonność do porzucania pracy i jest tańsze niż czysty zasiłek dla bezrobotnych. Oczywiście, w Polsce 500+ jest nieco inaczej adresowane niż niemiecki Haarz, ale efekt jest ten sam.

Naprawdę nie trzeba jakiegoś wyjątkowego aparatu badawczego, aby dostrzec pozytywny wpływ 500+ na zatrudnienie. Wiele osób mówiło właśnie choćby o tym, że to właśnie temu programowi zawdzięczamy umiarkowany wzrost płac mimo tak dobrej koniunktury. Jednak te opinie niespecjalnie się przebijały do wiadomości publiczności.

A działo się tak dlatego, że były postrzegane jako prorządowe i wielu dziennikarzy podchodziło do nich z dystansem. Na dodatek były w sprzeczności z „badaniami”, o których było tak głośno, „badaniami” dokonywanymi przez osoby „niezależne”.

Tu pojawia się kolejny problem. Otóż od dawna widać doskonale, że wielu dziennikarzy uważa, że powinna być niezależna od rządu, ale nie czuje takiej potrzeby w przypadku różnego rodzaju „niezależnych” organizacji pozarządowych, tzw. NGO-sów. To dobrze widać na Twitterze, gdzie ci sami ludzie ostro i zdecydowanie, często nawet trafnie krytykują rząd, a jednocześnie „lajkują” czy „podają dalej” stanowiska np. organizacji ekologicznych. Powstaje więc paradoksalny efekt, że dziennikarze uważają – a wraz z nimi i opinia publiczna – za bardziej wiarygodne organizacje, o których źródłach finansowania, zasadach działania, doborze kadr ani strukturze niewiele wiadomo, za to walą jak w bęben w rząd, który jest wybrany w wyborach i ma przejrzyste metody finansowania. Na dodatek „analizy”, „stanowiska” i „wyliczenia”, przygotowane przez takie organizacje, uważane są za wiarygodne, podczas gdy w 99,9 proc. jest to po prostu element lobbyingu.

Cieszę się, że GUS właśnie obalił tę fikcję, że 500+ negatywnie wpływa na rynek pracy. Szkoda, że za prostowanie bzdur bierze się instytucja państwowa, podczas gdy bzdury są kolportowane przez dziennikarzy, którzy przecież powinni zająć się sprawdzaniem „tez” krążących w debacie publicznej, jednak i tak jest się z czego cieszyć. Oby jak najwięcej takich głupot zniknęło z przestrzeni publicznej, bo to ułatwi i debatę, i porozumienie się mimo naprawdę mocno rozpalonych emocji po wszystkich stronach sceny politycznej.

Powiązane tematy

Komentarze