Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Sąd Najwyższy: Rażąca nierówność świadczeń w transakcjach opcji walutowych

Kancelaria Prawna Skarbiec

Kancelaria Prawna Skarbiec

Przedmiotem działalności Kancelarii Prawnej Skarbiec są usługi doradztwa prawnego, które w zależności od przedmiotu konkretnego zlecenia obejmować mogą: udzielanie porad i konsultacji prawnych, wydawanie opinii prawnych, zastępstwo prawne i procesowe.

  • Opublikowano: 25 października 2013, 13:23

  • Powiększ tekst

Ryzyko transakcji opcji walutowych obciąża także bank – tak orzekł Sąd Najwyższy w Warszawie. To precedensowy wyrok, który potwierdził, że obarczenie ryzykiem kontraktowym jedynie klienta banku,  rażąco narusza symetrię odpowiedzialności stron umowy za jej skutek. Pokrzywdzonego przez bank przedsiębiorcę reprezentowała podczas procesu Kancelaria Prawna Skarbiec z Warszawy.

W 2008 roku spółka W. zawarła z Bankiem Fortis umowę ramową na zakup opcji walutowych. W czasie jej trwania zrealizowano 142 transakcje opcji walutowych. Umowa przewidywała, że jeżeli kurs euro będzie niższy od ustalonego, to spółka może co miesiąc sprzedać 100 tys. euro po ustalonym kursie, a bank musi tę kwotę kupić. Jeżeli natomiast kurs euro będzie wyższy od ustalonego kursu, to spółka ma obowiązek "sprzedać" bankowi 200 tys. euro.

Do zawarcia umowy doszło w czasie umocnienia złotego, po czym sytuacja rynkowa diametralnie się odwróciła. Spółka W. nie mogła wnosić o rozwiązanie umowy, dlatego zarząd zdecydował się w październiku 2009 roku renegocjować z bankiem umowę w związku z osłabieniem się złotego. Zaproponowano rozwiązanie obowiązujących umów opcji na kwotę ok. 900 tys. zł lub zmianę warunków współpracy. Bank się nie zgodził i właśnie ta kwota związana z rozliczeniem, wobec której strony się nie porozumiały, była kwotą dochodzoną pozwem spółki W. i wynosiła 1 800 000,00 PLN.

Sąd uznał, że spółka pozostawała z bankiem w stałych stosunkach gospodarczych, wielokrotnie zawierała z nim umowy opcji walutowych i dlatego wiedziała, jaką umowę zawiera. Nie doszło więc ani do wyzysku spółki przez bank, ani do zawarcia umowy pod wpływem błędu - uznał Sąd Okręgowy.

Wyrok ten uchylił w maju ub. r. Sąd Apelacyjny w Warszawie. Stwierdził, że wprawdzie spółka nie może powoływać się na swoje niedoświadczenie przy zawieraniu tego typu umów, bo jest przedsiębiorcą, od lat działa na rynku i nie pierwszy raz zawiera takie umowy, ale w dokumencie doszło do rażącej nierówności świadczeń. Bank zadbał w niej tylko o własny interes i tym samym naruszył art. 58 par. 2 kodeksu cywilnego, który mówi, że nieważna jest czynność prawna sprzeczna z zasadami współżycia społecznego.

Z tego powodu Sąd Apelacyjny nakazał bankowi zapłacenie spółce ponad 1 800 000,00 PLN wraz z odsetkami, a także zwrot kosztów procesu, które w tej sprawie sięgnęły już 200 000,00 PLN

Wyrok Sądu Apelacyjnego zakwestionował bank i złożył skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. SN uchylił wyrok sądu apelacyjnego i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania (sygn. I CSK 651/12). Sąd uznał, że umowa między bankiem a spółką jest ważna, jednak w wyniku jej zawarcia doszło do rażącej nierówności świadczeń, bo uprzywilejowała ona pozycję banku w zakresie odpowiedzialności za rozliczenie umowy z przyczyn leżących poza stronami umowy.

Sędzia Wojciech Katner powiedział, że nie jest prawidłowe, gdy w umowie wzajemnej jedna strona bierze na siebie ciężar 200 tys. euro, a druga tylko 100 tys. euro.

W rzeczywistości pod pretekstem zabezpieczenia klienta przed ryzykiem kursowym, banki sprzedały klientom spekulacyjne instrumenty finansowe, które błędnie przedstawiały jako narzędzie do osiągnięcia stabilnych zysków. Charakter tych transakcji był ewidentnie spekulacyjny i ich bezpośrednim skutkiem było wystawienie klientów na nieograniczone ryzyko strat na wypadek zmian kursowych. Nie działo się tak jednak z winy samych przedsiębiorców – banki zarabiały na stratach klientów i dlatego ukrywały przed nimi istniejące ryzyko. W rzeczywistości mechanizm ten nie został nigdy przekonująco wyjaśniony przez służby specjalne, które badały ten temat na zlecenie Ministerstwa Gospodarki, ale pozwoliły zbyć się zdawkowymi półprawdami. W typowych sytuacjach na stratach klientów nie zarabiały polskie banki, ponieważ pełniły one tylko funkcję pośredników w dystrybucji instrumentów finansowych, ale zagraniczne banki, które były rzeczywistymi kontrpartnerami polskich przedsiębiorców w tych transakcjach, wymyśliły i przeprowadziły całą tą akcję, ściągając z polskich przedsiębiorców haracz większy niż  Batu-chan w czasie mongolskiego najazdu na Europę”.

- powiedział Robert Nogacki z reprezentującej klienta banku Kancelarii Prawnej Skarbiec.

Głównym adresatem opcji walutowych w Polsce byli eksporterzy, którzy chcieli zabezpieczyć się przed umacnianiem złotego. Wykupując w bankach opcje walutowe mogli zagwarantować sobie określony kurs euro – tzn. bank musiał kupić od nich walutę po wyznaczonej z góry cenie, chociaż eksporter nie był zobowiązany do odsprzedaży waluty.

W praktyce często zawierane były opcje walutowe tzw. bezkosztowe (czyli bez konieczności opłaty premii). Mechanizm polegał na tym, że kupując od banku opcje eksporter w tym samym czasie również wystawiał opcję walutową, którą kupował bank. Dzięki temu, chociaż eksporter płacił premię za opcję sprzedaży, otrzymywał premię za opcję kupna. W ten sposób wychodził na zero. Jego sytuacja zmieniała się o tyle, że nie tylko miał prawo odsprzedać walutę bankowi po określonej cenie, ale też taki obowiązek.

Spekulacje polegały na tym, że w wielu firmach te transakcje zawierano na kwoty o wiele wyższe niż przyszłe przychody eksporterów, które pierwotnie miały zostać zabezpieczone przez wykupywanie opcji walutowych – działo się tak, ponieważ produkt ten sprzedawany był przez Banki jako bezpieczny instrument inwestycyjny i dopóki złotówka rosła - zarabiali. Jednak w sytuacji, gdy polska waluta osłabła, eksporterzy znaleźli się w bardzo niekorzystnej sytuacji - musieli sprzedawać bankom euro po kursie dużo niższym od rynkowego.

Banki przedstawiały przedsiębiorcom walutowe instrumenty pochodne jako proste i bezpieczne metody osiągania dodatkowego zarobku. W rzeczywistości jednak podsuwane przedsiębiorcom do podpisu umowy walutowych instrumentów pochodnych były tak skomplikowane, że w całej mojej dotychczasowej praktyce nie miałem okazji przesłuchać nawet jednego pracownika banku, który byłby w stanie wyjaśnić, w jaki dokładnie sposób wyliczano kurs rozliczenia klientów, na którym klienci Ci tracili setki tysięcy, miliony albo dziesiątki milionów złotych. Banki przedstawiają tylko pewne ogólnikowe wzory, składające się z bardzo dużej liczby niezrozumiałych współczynników, które w żaden sposób nie pozwalają zdekomplikować w jaki sposób bank otrzymał taką, a nie inną kwotę zamknięcia transakcji. Nawet takie, bardzo nieliczne elementy wzorów, które z pozoru wydają się mieć obiektywny charakter, np. liczba dni w roku - nie zgadzają się z rzeczywistością. Ze wzorów dowiadujemy się np. że liczba dni w roku bazowym przyjęta dla bazy odsetkowej oprocentowania bazowego wynosi 360, zaś  liczba dni w roku bazowym przyjęta dla bazy odsetkowej oprocentowania niebazowego - 365, podczas gdy w rzeczywistości 2008 r. miał 366 dni. W istocie rzeczy uznać więc należy, że w ocenie pozwanego swoboda banku w doborze metodologii sięga aż do możliwości dokonania reformy kalendarza gregoriańskiego, przeprowadzonej w tym konkretnym wypadku najwyraźniej pod silnym wpływem filozofii postmodernistycznej, dzięki której ten sam rok może mieć dwie różne liczby dni, w zależności od waluty dla której liczbę dni kalkulujemy.

- powiedział mec. Robert Nogacki.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych