Informacje

fot. Foter.com/kiwanja/CC BY
fot. Foter.com/kiwanja/CC BY

Jak banki podbijają Afrykę

Maria Szurowska

Maria Szurowska

Dziennikarka "Gazety Bankowej"

  • Opublikowano: 27 kwietnia 2016, 09:05

    Aktualizacja: 27 kwietnia 2016, 09:16

  • 1
  • Powiększ tekst

Rynek afrykański to łakomy kąsek dla bankierów. Specyfika regionu piętrzy jednak przed nimi wiele trudności i skłania do sięgnięcia po niekonwencjonalne rozwiązania. Jakie?

Na południe od Sahary nie spotkamy wielu posiadaczy konta bankowego. Najtrudniej o nich w Senegalu, gdzie według danych Banku Światowego zaledwie 3 proc. mieszkańców trzyma pieniądze w bankach. Nieporównywalnie lepiej, aczkolwiek nadal daleko do standardów krajów rozwiniętych, jest w Nigerii – tam ok. 30 proc. populacji posiada konto – czy w Mozambiku i Angoli, gdzie ten współczynnik zbliża się do 40 proc. Wśród afrykańskich krajów wyróżnia się Mauritius – ponad 80 proc. mieszkańców tej rajskiej wyspy korzysta z usług banków.

Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Najpoważniejszą przeszkodę stanowi brak infrastruktury.

– Odległość między najdalszymi krańcami Mozambiku wynosi 2871 km – opowiada Daniel Araujo, chief executive officer firmy Exictos, spółki zależnej od lidera polskiej branży IT, Asseco. – To jak odległość pomiędzy Lizboną a Berlinem. Wyobraźmy sobie, że taki obszar musimy pokryć siatką bankomatów. To oznaczałaby gigantyczne koszty, a biorąc pod uwagę niską jakość infrastruktury drogowej, utrzymanie tych urządzeń w dobrym stanie technicznym oraz troska o bezpieczeństwo byłyby ogromnym wyzwaniem – dodaje Araujo.

Afryka nie należy także do gęsto zaludnionych obszarów. W Mozambiku żyją średnio 34 osoby na km kw. W Polsce to 124 osoby, a w Holandii 393.

– Powodów, dla których mieszkańcy Mozambiku nie korzystają z usług sektora bankowego, jest kilka – zaczyna wyliczać CEO Exictosa. – 17 proc. ludności wskazuje, że najbliższa filia banku jest zbyt daleko, podróż trwa zbyt długo i jest zbyt droga. 16 proc. uważa, że koszty prowadzenia rachunku są zbyt duże, a 11 proc. ma problemy formalne - często po prostu nie posiadają wymaganych dokumentów – kwituje Araujo.

Banki działające na tym obszarze stoją więc przed dylematem: budować gęstą sieć filii i bankomatów, która pokryłaby większość kraju, jednak jej efektywność byłaby niska, czy też koncentrować się na większych ośrodkach, godząc się na zupełny brak aktywności na peryferiach.

Dylemat jest patowy, ponieważ obydwa rozwiązania na dłuższą metę nie mają sensu. Jeśli w większości kraju nie ma infrastruktury bankowej takiej jak bankomaty czy punkty obsługujące karty płatnicze, ciężko zaoferować klientowi coś więcej niż najbardziej podstawowe produkty. Z drugiej strony koszty prowadzenia filii, która miałaby służyć niewielkiej liczbie klientów, przewyższałyby korzyści. Co zrobić w tej sytuacji?

Najlepiej poszukać trzeciej drogi, a zatem niskokosztowego sposobu dotarcia do większości mieszkańców. Okazuje się, że nie jest to niemożliwe. Wystarczy rozejrzeć się po okolicy – w każdym, nawet najmniejszym skupisku ludności funkcjonuje mały sklep spożywczy, dlaczego zatem nie zrobić tam filii banku? Takie rozwiązane nazwane zostało banking correspondents solution. Mechanizm jest prosty – bank „dogaduje się” z lokalnym przedsiębiorcą, który do wachlarza oferowanych produktów dodaje proste usługi bankowe – otwarcie rachunku, wypłata i wpłata gotówki, możliwość dokonania przelewu, czy doładowania kart typu pre-paid.

– Korzyści są obustronne – uważa Daniel Araujo. – Dla niewielkiego sklepiku to dodatkowy dochód oraz możliwość pozyskania nowych klientów. Dla banków to poza zwiększeniem dostępności, także wykorzystanie lokalnych relacji. Mieszkańcowi niewielkiej miejscowości jest o wiele łatwiej zaufać sklepikarzowi, u którego od 20 lat zaopatruje się i dobrze go zna, niż obcej osobie z bankowego okienka – argumentuje Araujo.

Daniel Araujo zapytany o aspekt bezpieczeństwa – w końcu system zabezpieczenia kasy sklepowej, w której znajdują się niewielkie sumy, powinien być różny od bankowej, gdzie w teorii obraca się większymi kwotami – udzielił zaskakującej odpowiedzi. Otóż okazuje się, że kwoty jakie mieszkańcy mozambijskich peryferii wpuszczają do systemu bankowego, niewiele różnią się od tych, które wydają na codzienne zakupy.

– Nie jest tak, że ktoś przychodzi i chce wypłacić kilka tysięcy dolarów – opowiada CEO spółki Exictos. – Najczęściej realizowane są przelewy 10 dolarów, albo polecenia wypłaty 15 dolarów. Właściciele sklepów nie mają się więc o co obawiać, bowiem pula pieniędzy, którą mają w kasie, niewiele różni się od ich regularnego obrotu – dodaje.

Firma Exictos dostarcza rozwiązania IT dla systemu banking correspondents solution na rynek w Angoli, Mozambiku i Republice Zielonego Przylądka. Właścicielem 69,4 proc. akcji tego podmiotu jest polska spółka Asseco, która od pewnego czasu nie kryje swoich zamiarów względem Czarnego Lądu. Poza eksplorującym Afrykę subsaharyjską Exictosem, w grupie Asseco znajduje się podmiot Asseco Nigeria, który stanowi polskie okno na ten kraj.

Asseco Nigeria dostarcza rozwiązań dla sektora bankowego i ubezpieczeniowego. Niedawno podpisała dwa nowe kontrakty na wdrożenie rozwiązań IT – z Access Bank, jednym z pięciu największych banków w Nigerii, oraz z Wapic Insurance – tamtejszym ubezpieczycielem. W komunikacie prasowym przedstawiciele Asseco pisali, że „jest to kolejny krok w kierunku umocnienia obecności Grupy Asseco na rynku afrykańskim”, a prezes Asseco Software Nigeria, Simon Melchior, zapewniał, że Afryka jest strategicznym kierunkiem rozwoju całej grupy, czego wyrazem mają być niedawno podpisane umowy.

W Asseco rośnie apetyt na eksplorację niezbadanych rewirów subsaharyjskiego rynku, co biorąc pod uwagę prognozowane tempo wzrostu gospodarczego państw afrykańskich, może okazać się strzałem w dziesiątkę.

Powiązane tematy

Komentarze