Prof. Grażyna Ancyparowicz: Zwrot spreadów powinien był nastąpić już dawno
Frankowicze znają już propozycje prezydenta Andrzeja Dudy. Danie czasu bankom i obserwacja sytuacji na rynku to dobry ruch, mówi w wywiadzie dla wGospodarce.pl profesor Grażyna Ancyparowicz.
Arkady Saulski: Znamy już prezydenckie propozycje dotyczące kredytów frankowych. Na razie główną kwestią jest zwrot spreadów pobranych przez banki. Czy to pozwoli na "oddech" kredytobiorcom?
Prof. Grażyna Ancyparowicz: Zwrot spreadów powinien był nastąpić już dawno, ponieważ mieliśmy tu do czynienia z ewidentnym naruszeniem prawa, przy braku jakiejkolwiek reakcji Komisji Nadzoru Finansowego i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Propozycja prezydencka ulży „frankowiczom”, ale z pewnością ich nie zadowoli, natomiast skutki ustawy odczują pozostali klienci, tak jak stało się to w przypadku osławionego podatku bankowego. Interwencje polityków, ani urzędników państwowych niczego w tej materii nie zmienią. A może zamiast poświęcać tyle uwagi i troski tym, którzy pożyczają pieniądze, warto lepiej zadbać o tych, którzy oszczędzają?
Banki mają na drodze ugody doprowadzić do przewalutowania kredytów frankowych. Nie wiemy jednak czy warunki, jakie zaproponują instytucje finansowe, będą korzystne dla kredytobiorców. Jaki byłby optymalny scenariusz dla pobierających kredyty?
Najpierw kilka liczb, żeby zorientować się jaka jest skala problemu. Na koniec maja br. kredyty mieszkaniowe wyniosły ok. 388 mld zł (60 proc. zadłużenia ogółem gospodarstw domowych), z czego 221 mld to kredyty złotowe, 135 mld – kredyty we frankach szwajcarskich, reszta w innych walutach. Zobowiązania z tytułu pożyczek mieszkaniowych są – jak widać – ogromne, toteż zaprzestanie ich obsługi wywołałoby w Polsce kryzys, o niewyobrażalnych następstwach nie tylko dla sektora bankowego, ale dla całej gospodarki. Na szczęście to nam nie grozi. Kredyty mieszkaniowe należą do najlepiej obsługiwanych i tak samo będzie zapewne w przyszłości, gdyż żaden bank nie jest zainteresowany doprowadzeniem do masowej niewypłacalności swych klientów. Jestem więc przekonana, że warunki przewalutowania zobowiązań oferowane „frankowiczom” będą realistyczne i możliwe do akceptacji. W przypadkach spornych mamy arbitraż i sądy.
Podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, Maciej Łopiński, wskazywał, że proponowane rozwiązania są ugodowe po to, by nie doprowadzić do nowego kryzysu na rynku finansowym. Czy oznacza to, że kredyty frankowe stały się, w pewnym sensie, kręgosłupem banków?
I miał rację. Gdyby ktoś domagał się stosowania historycznych cen w jakimkolwiek segmencie rynku finansowego, uznalibyśmy to za absurd. Czy zatem nie jest absurdem domaganie się stosowania historycznych cen w umowach z bankami jednej, uprzywilejowanej grupy klientów?
Źle się stało, że w kampanii wyborczej obiecano pomoc „frankowiczom”, zamiast skoncentrować siły i środki na pomocy tym, którzy z przyczyn losowych tracą dach nad głową. Źle się stało, że dotychczas jedynym sposobem na zdobycie własnego mieszkania jest kredyt, zwłaszcza jeśli jest to kredyt zaciągany przez rodziców na mieszkanie dla dzieci nie posiadających zdolności kredytowej. Źle się stało, że programy interwencyjne, w rodzaju „Rodzina na Swoim”, czy "Mieszkanie dla Młodych” były adresowane do deweloperów i banków, nakręcając spiralę cen mieszkań na wolnym rynku. Niestety. Czasu nie da się cofnąć, a za błędy w polityce mieszkaniowej (i nie tylko w mieszkaniowej) trzeba płacić.
Na pytanie czy kredyty frankowe są „kręgosłupem” dla banków, odpowiem krótko – nie są. Mają jednak właściwości toksyczne. Mogą w przyszłości zatruć cały sektor, jeśli staną się kredytami poniżej standardu (subprime).
Według Macieja Pawlickiego, szefa organizacji "Stop Bankowemu Bezprawiu", frankowicze otrzymają jedynie 10 proc. sum, które - według niego - należą się im od banków. Jak można by poprawić obecną sytuację kredytobiorców, skoro propozycje prezydenta już znamy?
Jeśli nawet, to i tak jest to bardzo dużo. Nikt inny nie otrzymał nawet tyle. Mówimy wiele o bankowym bezprawiu, a przecież to nie banki stanowią prawo, lecz Sejm. Tam, gdzie banki złamały prawo, poniosą konsekwencje. Nie można jednak mówić o łamaniu prawa w przypadku klienta, który podjął decyzję, kierując się fałszywym wyobrażeniem swej zdolności kredytowej. Taki klient szkodzi w pierwszym rzędzie sobie, a jeśli zjawisko ma charakter masowy – zagraża stabilności całego systemu finansowego. Tak było z kredytami nominowanymi w walutach obcych m.in. na Węgrzech, w Portugalii. W Polsce – na szczęście – nie.
Faktem jest, że pewna grupa osób chciała sobie poprawić warunki mieszkaniowe, szybciej niż pozwalały na to ich dochody. Skorzystali z możliwości zaciągnięcia kredytu w walucie obcej, bo oprocentowanie było bardziej atrakcyjne niż oprocentowanie kredytów złotowych. Zignorowali świadomie ryzyko kursowe. Czy należy w związku z tym dokonać ustawowej rewizji tych umów? Nie sądzę. Oprócz „frankowiczów” mamy wiele innych, znacznie bardziej skrzywdzonych grup nabywców „toksycznych” instrumentów finansowych. Bezrobocie, utrata żywiciela, ciężka długotrwała choroba członka rodziny i inne zdarzenia losowe mogą uniemożliwić obsługę zadłużenia. Ryzyko to dotyka nie tylko „frankowiczów”, ale niemal wszystkie grupy społeczne.
Czy danie czasu bankom to dobre posunięcie?
Bardzo dobre.
Kancelaria Prezydenta obserwuje też sytuację na rynku - czyli jest to w pewnym sensie jakieś rozpoznanie sytuacji?
Pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł. Trzeba dać bankom czas na akumulację kapitału, bo – oprócz kar za spready – wydaje się prawdopodobne, że będą musiały one wyrównać klientom zawyżone odsetki od kredytów nominowanych w walutach obcych. Zanim to nastąpi, trzeba zmienić prawo o upadłości konsumenckiej tak, aby nikt, kto przeszedł tę procedurę, nie był obciążony długami.
Trzeba wdrożyć program Mieszkanie plus, aby zakup u dewelopera przestał być podstawową formą zaspokajania popyty na mieszkania. Trzeba wypełnić obietnice złożone emerytom i zbadać jak funkcjonuje odwrócona hipoteka. A przede wszystkim – trzeba dbać o stabilność systemu finansowego państwa.
Co z przewalutowaniem kredytów? Może mimo wszystko należałoby "docisnąć" banki i te zmiany wprowadzić? Jakie byłyby skutki tej decyzji dla banków?
„Docisnąć” banki, to znaczy zmusić je, aby zorganizowały publiczną zbiórkę pieniędzy na rzecz frankowiczów. Albo zmusić „frankowiczów” do akceptacji kursu arbitralnie ustanowionego przez bank czy kursu odgórnie narzuconego przez polityków. Nie wolno dążyć do rozwiązania problemu „frankowiczów” siłą. Banki sobie poradzą, ale czy poradzi sobie nasza gospodarka?
Kredytobiorcy frankowi już teraz są w dość złej sytuacji, użyłbym określenia, że są oni "obolali" po wydarzeniach ostatnich lat. Co mogłoby poprawić ich sytuację?
Nic nie wskazuje na to, żeby istotnie „frankowicze” byli w jakiejś dramatycznej sytuacji, gorszej od innych grup Polaków zaciągających długi na zakup mieszkania. Co może pomóc? Trzeźwy osąd sytuacji. Należy wyraźnie powiedzieć, że państwo nie przejmie zobowiązań z tytułu ryzyka kursowego przy udzielaniu kredytów mieszkaniowych. Każda umowa o kredyt zabezpieczony hipoteką wymaga indywidualnego rozpoznania i nie można stosować prostych schematów. Im prędzej „frankowicze” to zrozumieją, tym szybciej będą skłonni zawrzeć ugodę z macierzystym bankiem, nie oglądając się na interwencję państwa, nie narażając się na skutki dalszej aprecjacji szwajcarskiej waluty. W przypadku braku zdolności do obsługi kredytu mieszkaniowego powinno zadziałać prawo o upadłości konsumenckiej tak, aby nikt, kto przeszedł tę procedurę, nie był obciążony długami ani wobec banków, ani innych wierzycieli.