Opinie

Prezydent Rosji Władimir Putin, paździenik 2018 r. / autor: fot. PAP/EPA/MICHAEL KLIMENTYEV / SPUTNIK / K / POOL
Prezydent Rosji Władimir Putin, paździenik 2018 r. / autor: fot. PAP/EPA/MICHAEL KLIMENTYEV / SPUTNIK / K / POOL

Parcie na aluminium, czyli jak Rosja wspiera biznes

Marek Budzisz

Marek Budzisz

analityk, publicysta tygodnika "Sieci" i "Gazety Bankowej", znawca Rosji

  • Opublikowano: 6 października 2018, 11:51

    Aktualizacja: 7 października 2018, 17:33

  • 5
  • Powiększ tekst

W Moskwie zakończył się „tydzień energetyczny”, światowe w swym formacie spotkanie specjalistów z branży, polityków i ekspertów, którzy dyskutowali na tematy związane z tym sektorem gospodarki. Ale jak widać nie tylko, bo przy okazji poinformowano, że od marca nowego roku tamtejsze ministerstwo budownictwa dopuści montowanie w Rosji kabli, w których żyły będą aluminiowe.

Oczywiście nie omieszkano uspokoić, że nie chodzi o stary typ przewodów, ale najnowszy, w których rosyjscy użytkownicy będą mieli do czynienia ze specjalnym, nowoczesnym i bezpiecznym stopem aluminiowym. Informację przyjęto w branży budowlanej ponoć z entuzjazmem, znalazły się też pod ręką statystyki, że w świecie aluminium wcale nie wyszło z użytku, a w Stanach Zjednoczonych i w Chinach w budownictwie mieszkaniowym nadal w ponad 30 proc. kabli ma aluminiowe żyły.

Nie chcę dyskutować technicznych parametrów tego rozwiązania, ale warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt sprawy. Otóż aluminium jest sporo tańsze od miedzi, a na dodatek Rosja ma aluminium, a miedzi nie ma. I oczywiście ma jeszcze Olega Deripaskę, którego koncern aluminiowy popadł w kłopoty w wyniku sankcji spadł jego eksport i trzeba mu pomagać. W Rosji już od kilku miesięcy dyskutuje się, jakie kroki podjąć, aby wzrosła wewnętrzna konsumpcja tego metalu i jakoś nie mogę się pozbyć myśli, że jedno z drugim ma związek.

Tym bardziej, że też w ubiegłym tygodniu w rosyjskich mediach pojawiły się informacje o przygotowanej przez rosyjski resort przemysłu i handlu nowelizacji rozporządzenia, w którym zabraniano sprzedaży piwa w nocy oraz w niestacjonarnych „obiektach handlowych”.

Proponowana nowelizacja ma zmienić ten stan rzeczy i teraz rosyjski piwosz będzie już mógł kupić sobie trunek np. o północy. Oczywiście nie chodzi o piwo w każdej postaci, ale jedynie takie (gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że regulacja dotyczy też np. cydru, czy różnych drinków), które jest zapakowane w puszkę. Butelki, nadal mają być zabronione, ale puszki już nie. Gołym okiem widać, że nie chodzi o zawartość, ale o opakowanie, czyli znów o aluminium. Resort zresztą wsławił się już tym, że usilnie, ale nieskutecznie, próbował skłonić rosyjskich producentów samochodów do zwiększenia zastosowania tego metalu w swoich produktach. To się nie udało, sektor motoryzacyjny nie stanął na wysokości zadania, więc rosyjscy urzędnicy wpadli na nowy pomysł. Czy dobry? Z punktu widzenia producentów piwa bardzo dobry, fabryki Deripaski też zapewne będą więcej sprzedawać, ale czy zyska na tym kraj, to jest już zupełnie inne zagadnienie.

Rosja boryka się przecież z prawdziwą plagą przedwczesnej umieralności mężczyzn. Demografowie piszący na ten temat, konstatują, że z tego punktu widzenia wskaźniki rosyjskie są na poziomie lat 60-tych, albo ujmując rzecz inaczej, najuboższych krajów afrykańskich. Powód jest jeden – alkoholizm i związane z nim przedwczesne zgony. Od lat Moskwa realizuje ambitne plany związane z zabiegami o poprawę sytuacji demograficznej, ograniczała też z tego powodu, dostępność do alkoholu, zwalcza bimbrownictwo (ze słabym skutkiem), podnosiła akcyzy. Ale teraz, trzeba pomagać Olegowi D. i mimo, że akurat w tym roku znacznie pogorszyły się rosyjskie wskaźniki demograficzne, taki projekt nowelizacji prawa został przygotowany.

Piszę o tym, bo wyraźnie na tym przykładzie widać, jakie trudności ma Rosja, kiedy chce pogodzić interesy partykularne, branżowe z interesem ogólnym, społecznym. Im branża silniejsza, tak można często przeczytać w rosyjskich mediach, tym sens ekonomiczny schodzi na plan drugi, a jeśli do tego pojawiają się motywy polityczne, to już w ogóle, o rachunku kosztów się zapomina.

Taka refleksja nasuwa się po wysłuchaniu, na spotkaniu w ramach tego samego „moskiewskiego tygodnia energetycznego” wystąpień prezydenta Władimira Putina i szefa Gazpromu Aleksieja Millera. Ten pierwszy potwierdził to, co już, jak ujawniła niemiecka prasa miał wcześniej zadeklarować kanclerz Angela Merkel. W jego opinii, jeśli Stany Zjednoczone nałożą amerykańskie sankcje, o co zresztą Putin, jak oświadczył nie ma do Donalda Trumpa pretensji, bo ten w jego opinii troszczy się o interes amerykańskich firm, to i tak, jeśli chodzi o przyszłość Nord Stream 2 niewiele się zmieni. Rosja już wie, że zachodni partnerzy wówczas się z projektu wycofają – wcześniej mówili o tym Francuzi i Niemcy, a teraz, wypowiadając się na spotkaniu z Putinem, potwierdził taką perspektywę również prezes brytyjsko-holenderskiego koncernu Shell. Ale co z tego, Rosja zbuduje rurę za własne pieniądze, bo jej zdaniem, a powiedział to sam Putin, konsumpcja gazu w Europie będzie w najbliższych dziesięcioleciach rosła tak szybko, że problemem będzie nadążenie z dostawami.

Obecny na tym spotkaniu prezes Gazpromu Aleksiej Miller dodał, że planuje rozpoczęcie dostaw za pośrednictwem Nord Stream 2 już 1 stycznia 2020 roku, a przy tym nie omieszkał uzupełnić swej wypowiedzi stwierdzeniem, że w planach jego firmy są następne, prowadzące do Europy rury. Trzeba będzie je budować, bo zapotrzebowanie na gaz na starym kontynencie wzrośnie, jak oświadczył premier Miedwiediew, do 2030 roku, o co najmniej 80 mld m³. Ale okazał się niereformowalnym pesymistą, bo Miller jest zdania, że będzie to raczej wzrost o 100 mld m³.

Ten ministerialno–prezydencki optymizm, nie jest podzielany przez rosyjskich analityków. Przypominają oni, że w 2010 roku, wówczas będąc premierem, Władimir Putin też formułował podobne prognozy. Mówił wówczas, że „według szacunków wszystkich ekspertów zapotrzebowanie na gaz Europy w ciągu najbliższych 10 lat zwiększy się o 200 mld m³.” Rzeczywistość, okazała się nieco bardziej skomplikowana, bo najpierw konsumpcja gazu w Europie spadła o 17 proc., potem też spadała, ale wolniej, tak by w ubiegłym roku ustabilizować się na poziomie 497 mld m³. Ale przypominają oni, że w roku 2010, kiedy Putin formułował swe prognozy Europa zużywała 597 mld m³, więc gdyby odnosić się do zapewnień Władimira Władimirowicza, to za dwa lata powinna konsumować niemal 800 mld³. Chyba się nie uda.

Sceptycy zwracają też uwagę na prognozy Międzynarodowej Agencji Energetyki, która argumentuje, że w 2040 roku Europa będzie potrzebowała 454 mld m³ gazu. Eksperci zwracają też uwagę, że Gazprom, tak się dziwnie składa, mając do wybory rozwiązania tańsze i droższe zawsze wybiera te droższe. Jeśli idzie o słynne Potoki (turecki i północny) oraz budowany gazociąg Siła Syberii, to oficjalnie mają one kosztować 21 mld dolarów. Ale eksperci zwracają uwagę, że do tej kwoty trzeba doliczyć jeszcze ok. 44 mld dolarów wydane na budowę infrastruktury zlokalizowanej na obszarze Rosji. I wszystko za własne, lub pożyczone na wysoki procent środki.

Zresztą wykorzystanie rurociągów też nie jest wcale pewne. Zwracają przy okazji uwagę na los gazociągu z Poczinki do Anapy, czyli z Saratowskiego do Krasnodarskiego Kraju. Zbudowano tam rurociąg o długości ponad 500 km wraz ze stacją sprężanie gazu. Składał się on z czterech rur, bo zakładano, że Turecki potok, obok dostaw dla Turcji będzie też gazociągiem tranzytowym. I najprawdopodobniej będzie, ale Turcy zgodzili się na gazociąg składający się z dwóch, nie z czterech nitek. Najprawdopodobniej resztę trzeba będzie rozebrać.

Komu tym razem pomagali rosyjscy urzędnicy? Przyjaciel i partner Putina w judo, Rotenberg, jest właścicielem kupionej, zresztą od Gazpromu za bezcen i bez przetargu, największej rosyjskiej firmy budującej gazociągi. A zatem pomagają jemu, a może jeszcze komuś?

Marek Budzisz

Powiązane tematy

Komentarze