Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Dopłaty na energooszczędne domy to ściema

Rafał Zaza

Dziennikarz i publicysta ekonomiczny

  • Opublikowano: 4 września 2013, 17:38

  • Powiększ tekst

Miało być pięknie -  dopłaty na domy pozwalające efektywniej wykorzystywać energię miały sprawić, że polskie gospodarstwa domowe będą zużywać energii mniej i w bardziej ekologiczny sposób. Rządowy program działa już kilku miesięcy i coraz wyraźniej widać jego mankamenty – jest jak zwykle.

Bohater niektórych moich felietonów Pan Pytalski interesował się już na łamach wGospodarce, dlaczego dopłaty Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska (NFOŚiGW) do energooszczędnych mieszkań i domów musiały w Polsce przybrać kształt kredytów. Przypomnę, że Pytalski sprawdził jak się rzeczy mają: o kredyt z dopłatą w wys. 11 - 50 tys. złotych brutto (w zależności od rodzaju energooszczędności oraz typu nieruchomości, najwięcej można dostać na tzw. budynki pasywne) można się ubiegać w następujących instytucjach finansowych: w Banku Polskiej Spółdzielczości i SGB-Banku, które są bankami zrzeszającymi banki spółdzielcze oraz w zrzeszonych w nich poszczególnych bankach spółdzielczych. Drugim bankiem, w którym można złożyć wniosek o tego rodzaju kredyt jest BÓŚ, a do końca roku mają dołączyć jeszcze: Bank Zachodni WBK, Getin Noble Bank,  Nordea Bank oraz Deutsche Bank. Banki się cieszą, bo będą miały dodatkowe przychody, przy tym nie można im zarzucić, że nie działają zgodnie z europejskimi trendami ekologicznymi, wychodząc naprzeciw stosownym dyrektywom europejskim, mającym skłaniać państwa do lepszego gospodarowania energią.

- Do 2020 roku wszystkie osoby rozpoczynające budowę domu będą musiały dostosować się do określonych parametrów energooszczędności, czyli nieuniknione będzie budownictwo niemal zeroenergetyczne

– zapowiadał na łamach mediów Witold Maziarz, rzecznik prasowy NFOŚiGW.

Najpoważniejszą wadą programu wspierania energooszczędnego budownictwa jest jego forma, czyli finansowanie kredytem.  Dotacja służy tak naprawdę nie inwestorowi, ale bankowi, bo faktycznie to zostaje przeznaczona na częściową spłatę kredytu. Nie ma możliwości uzyskania jej jako refundacji poniesionych nakładów na wykonanie energooszczędnych rozwiązań. Jeśli więc ktoś buduje dom systemem gospodarczym i jest na tyle zaradny, że na budowę zdobył gotówkę,  nie chce i nie musi korzystać z kredytu, zostanie za to ukarany. Dom energooszczędny od NFOŚiGW po prostu mu się nie należy. Jeśli inwestor chce skorzystać z dotacji to musi zaciągnąć kredyt, przy tym wcale nie atrakcyjny. Weźmy pod lupę przykład z życia wzięty, jednego z klientów banków. Napisał nam, że koszty kwalifikowane jego inwestycji w pompę ciepła ustalono na 50 tys. złotych. Przyznano dofinansowanie z NFOŚiGW na poziomie 20 tys. złotych (40 proc.).

Na pozór brzmiało to pięknie. Jednak od kwoty dotacji musiał odjąć: podatek PIT  32 proc. czyli  6400 złotych, prowizję bankową (jeden z banków spółdzielczych) 3,5 proc. -  w wys. 17500 zł., odsetki za 60 miesięcy -  ponad 13 tys. złotych. Razem pochłonęło to  21150 złotych, czyli zapłacił o 1150 zł więcej, niż wynosiła kwota dofinansowania.

Kolejna odsłona farsy, którą jest obecnie kredyt energooszczędny, to możliwość uzyskania dotacji z NFOŚ dopiero po zakończeniu prac i udokumentowaniu, że wyznaczony przez ustawodawcę cel został osiągnięty. W przypadku nie osiągnięcia przez inwestora określonego przepisami standardu NF40, dotacja nie zostanie udzielona, a kredyt automatycznie staje się droższy. To może jednak okazać się dopiero po zakończeniu inwestycji. Sama wysokość dofinansowania jest uzależniona od uzyskanego wskaźnika rocznego jednostkowego zapotrzebowania na energię użytkową do celów ogrzewania i wentylacji (tzw. współczynnika EUco).

Inwestorów przeraża ogromna ilość dokumentacji i badań weryfikacyjnych nieruchomości. Ich koszty pochłaniają dotację, a zsumowane z kosztami kredytu sprawiają, że korzystanie z pomocy NFOŚ staje się dla inwestora nieopłacalne.

Jeden z naszych czytelników skarży się również, że ustawodawca wprowadził  normy na silniki do rekuperacji, których nie da się wypełnić, bo takich silników na polskim rynku…po prostu nie ma.

- Program jest niedopracowany, powstał pospiesznie przygotowany bubel. Zrobiono masę szumu a udzielonych  kredytów jest tyle, co kot napłakał

– pisze do nas Czytelnik.

W Polsce koszty budowy domu są na tyle wysokie, że na energooszczędność wspieraną kredytem mogą decydować się tylko zdecydowanie zamożne osoby. Muszą przy tym dobrze liczyć, czy w ogóle opłaca się im ubiegać o dotację, którą pochłaniają banki i różni „weryfikatorzy” energetyczni badający szczelność domu, jego zaizolowanie, sposób wentylowania i wiele innych wyznaczonych przepisami standardów cieplnych.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych