Informacje

fot. Pexels.com
fot. Pexels.com

„Nowela o OZE to zły sygnał dla energetyki obywatelskiej, dobry dla koncernów”

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 9 maja 2016, 11:13

    Aktualizacja: 9 maja 2016, 11:15

  • Powiększ tekst

Nowela o OZE, której projekt właśnie złożyli w Sejmie posłowie PiS, to zły sygnał dla energetyki obywatelskiej, a dobry dla koncernów energetycznych - mówi ekspert do spraw energetyki Wojciech Jakóbik.

"Nowelizacja jest przełomowa o tyle, że idzie na przekór trendom europejskim, z którymi najwyraźniej rząd chce wygrać. Obecna władza wyraźnie stawia na energetykę węglową, czyste technologie węglowe i inne innowacje, które mają ocalić najlepiej rozwiniętą gałąź energetyki w naszym kraju. Stawia na rozwój własnych rozwiązań, zamiast importu cudzych. Wierzy, że zgodnie z przewidywaniami np. Międzynarodowej Agencji Energii, jeszcze przez kilka dekad węgiel pozostanie ważnym źródłem energii na całym świecie. Co się jednak stanie potem? Różnice w poziomie rozwoju OZE między Polską a krajami zachodniej Europy rosną, a niewykluczone, że wskutek radykalizacji polityki klimatycznej będziemy zmuszeni do nadgonienia tych zaległości. Rząd stawia sobie bardzo ambitne zadanie przezwyciężenia tych trendów" - powiedział Wojciech Jakóbik.

Prace nad wyczekiwaną nowelizacją ustawy o odnawialnych źródłach energii wchodzą w decydującą fazę. Poprzednia nowelizacja została uchwalona w lutym zeszłego roku. Miała pozwolić uzyskać do 2020 r. 15-proc. udział energii odnawialnej w całkowitym zużyciu energii, co wpisuje się w politykę energetyczną Unii Europejskiej.

Jednak nowy Sejm przegłosował tzw. małą nowelizację ustawy o OZE w ostatnich dniach 2015 roku. Na jej mocy wejście w życie ustawy odłożono o pół roku. Chodziło głównie o przewidziany system wsparcia państwa dla producentów i jednocześnie konsumentów energii ze źródeł odnawialnych (tzw. zapis prosumencki). Prawo miało dzielić prosumentów na dwie grupy - najmniejsze instalacje do 3 kW i te od 3 kW do 10 kW. W przypadku tych pierwszych wsparcie miałoby wynieść ok. 75 gr na kWh w ciągu piętnastu lat, w przypadku drugiej 40-70 gr/ kWh.

Czytaj także: PKN Orlen przymierza się do instalacji turbin wiatrowych na swoich stacjach

Odłożona nowelizacja przewidywała też między innymi nowy, tzw. aukcyjny system świadectw pochodzenia energii. Dzięki temu wybór najlepszej oferty energetycznej ma być tańszy dla budżetu państwa o ponad 7 mld zł, a do 2020 r. w budżecie ma pozostać w sumie 20 mld zł.

Celem nowelizacji jest - jak napisano w uzasadnieniu - "usunięcie wątpliwości interpretacyjnych, prawnych i redakcyjnych przepisów, które nie weszły jeszcze w życie, w ustawie z lutego 2015 r. o odnawialnych źródłach energii". Chodzi właśnie o rozdział 4 tej nowelizacji, który pierwotnie miał zacząć obowiązywać z początkiem stycznia 2016 r., lecz został przesunięty na początek lipca 2016 r. (także z powodu braku notyfikacji Komisji Europejskiej, ale przede wszystkim dlatego, że nowa większość ma inne podejście do odnawialnych źródeł energii).

Przepisy dotyczą aukcyjnego systemu wsparcia OZE, który ma zastąpić stosowane dotychczas "zielone certyfikaty". System aukcyjny polega na tym, że rząd zamawia określoną ilość energii odnawialnej. Jej wytwórcy przystępują do aukcji, którą wygrywa ten, kto zaoferuje najkorzystniejsze warunki. Projekt nowelizacji przewiduje, że na największe wsparcie w systemie aukcji energii z OZE mogą liczyć przede wszystkim te technologie, które - jak napisano - "wytwarzają energię w sposób stabilny i przewidywalny". Oznacza to, że mniejsze wsparcie przeznaczone będzie na produkcję energii z wiatru i słońca. Projektodawcy proponują wprowadzenie koszyków/grup technologicznych.

"Rząd chce, żeby nowelizacja weszła w życie do 1 lipca (...) Ten termin to nowa cezura, na którą liczą przedsiębiorcy, pragnący inwestować w OZE. Jeżeli nie zostanie dotrzymana, pewność inwestycji w tę branżę znowu się zachwieje. Nieskończone prace nad ustawą mogą zahamować rozwój energetyki odnawialnej" - powiedział Wojciech Jakóbik, ekspert od spraw energetyki z Instytutu Jagiellońskiego.

Przypomniał, że równocześnie w Sejmie trwają prace nad poselskim projektem ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych (inicjatywa posłów Prawa i Sprawiedliwości). Jeśli wejdzie w życie, znacznie ograniczy możliwości inwestowania w nowe wiatraki produkujące prąd - jest w niej bowiem zawarty mnożnik zakładający, że wiatrak produkujący prąd ma znajdować się w odległości od najbliższych budynków mieszkalnych nie mniejszej niż 10-krotność jego maksymalnej wysokości. Nie będzie można też stawiać zabudowań w pobliżu wiatraków. Oznacza to, że nowe wiatraki nie będą mogły być umiejscawiane w odległości od zabudowań mniejszej niż 1,5 do 3 km (w zależności od ich wielkości). Dodatkowo pole manewru dla inwestorów w branży wiatraków ogranicza uchwalona w kwietniu ustawa o kształtowaniu ustroju rolnego.

"W tym kontekście należy się spodziewać, że zahamowane mogą być więc głównie właśnie inwestycje w wiatraki. Rząd pozostaje sceptyczny wobec branży i faworyzuje energetykę węglową. Budowane są nowe bloki węglowe, które tracą konkurencyjność wraz z rozwojem OZE w kraju i za granicą. Być może więc rząd nie chce rozwoju konkurencji na rynku. Dopuszcza natomiast wsparcie dla biogazu, czyli rodzaju energetyki odnawialnej, która może rozwijać się na wsiach, co jest istotne dla małych ośrodków miejskich" - stwierdził Jakóbik.

"Rząd chce także usunąć taryfy gwarantowane, czyli gwarancję dofinansowania instalacji wytwarzających energię z OZE. W zamian proponuje, że oddaną do sieci energię elektryczną prosumenci będą mogli odzyskać w przyszłości, kiedy będą jej potrzebować, a sami jej nie wytworzą. Oznacza to, że nie staną się sprzedawcami energii do sieci, czyli zagrożeniem dla energetyki państwowej" - dodał ekspert.

(PAP)

Zobacz też: Mieszkający przy farmach wiatrowych zapłacą znacznie mniej za prąd?

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych