Informacje

Jan Jączek, Źródło: Monitorpolski
Jan Jączek, Źródło: Monitorpolski

Gazeta Finansowa: Jak Getin Bank wciągnął mnie w pętlę zadłużenia

Gazeta Finansowa

Gazeta Finansowa

„Gazeta Finansowa” jest pismem ekonomicznym. Jednak ekonomię i jej praktyczny gospodarzy wymiar pojmuje jako przestrzeń humanistyczną, obszar wpisany w całokształt życia społecznego. Przyświeca jej pogląd, że podmiotem gospodarki – kreującym wszystkie procesy ekonomiczne – jest człowiek. Chce opisywać życie gospodarcze w kontekście szerokich wachlarzy społecznych, politycznych, kulturowych i etycznych.

  • Opublikowano: 24 sierpnia 2013, 12:03

  • Powiększ tekst

Z Janem Jączkiem, jednym z drobnych inwestorów, którzy w 2007 r. stracili oszczędności życia i popadli w długi, kupując akcje spółki Leszka Czarneckiego LC Corp, rozmawia Szymon Szadkowski z "Gazety Finansowej"

W jaki sposób dał się Pan przekonać do podpisania umowy kredytowej na olbrzymią kwotę 20 mln zł?

Wykonano do mnie szereg telefonów, namawiając na tę transakcję. Po rozmowie z pracownikami Getin Banku SA i ówczesną dyrektor katowickiego Domu Maklerskiego IDM SA, która przekonywała mnie, że to deal życia, uległem. Obiecano mi krociowe zyski. Sugerowano, abym wziął 40 mln kredytu. Zdecydowałem, że wezmę połowę tej kwoty. W kupno akcji zaangażowałem oszczędności życia mojej mamy w wysokości ponad 326 tys. złotych. We wszystkich sprawach występowałem jako pełnomocnik prawny mojej mamy.

Czym kierował się Pan, zawierając umowę? Nie obawiał się Pan problemów ze spłatą? Tak duże zadłużenie niesie ze sobą ogromne ryzyko…

Kiedy podpisywaliśmy umowę – to ważne – miałem wiedzę i świadomość, że jeden walor będzie kosztował 5 zł. Ale kiedy już podpisałem umowę kredytową, poinformowali mnie, że cena jednej akcji będzie wynosić 6,5 zł. Kiedy chciałem się w tym momencie wycofać z umowy, powiedziano mi, że nie mogę zrezygnować. Koszt obsługi 20 mln kredytu wynosił już wtedy ok. 49 tys. zł prowizji.

Kiedy już Pan podpisał umowę kredytową, okazało się, że nie jest tak do końca, jak przedstawiano sprawę i zaczęły się przysłowiowe schody?

Dokładnie tak, redukcja zapisów na akcje wyniosła 98,12 proc. Oznacza to, że na każdy tysiąc zamówionych akcji można było dostać tylko 18. Drobni inwestorzy chcieli kupić ponad 50 razy więcej, niż im oferowano – za, bagatela, 11,3 mld zł. W efekcie tej redukcji przyznano nam akcje za własne środki pieniężne i dodatkowo na kredyt za kwotę ponad 99 tys. zł. Miesięczna rata wynosiła wtedy około 800 zł.

Skąd taka ogromna redukcja?

W moim przekonaniu najpierw sztucznie nakręcono kredytami popyt za kwotę około 10 mld zł, w sytuacji gdy Getin Bank SA dysponował kapitałem w wysokości ponad 700 mln zł, a następnie dokonano redukcji zleceń kupna 99,12 proc. Tę wiedzę czerpię z raportu po kontroli, dzisiaj już nieistniejącego Generalnego Inspektoratu Nadzoru Bankowego. Gdyby nie zrobiono tej redukcji, Getin Bank popadłby w poważne tarapaty finansowe.

To wygląda na wirtualną księgowość?

Na to wychodzi.

Dlaczego nie udało się Panu wcześniej wyjść z tej niefortunnej inwestycji?

Wartość akcji po debiucie spadała systematycznie. Chciałem, ale cały czas uspokajano mnie i przekonywano, że jeszcze to nie ten moment. Po półtora roku, cena jednej akcji osiągnęła poziom 59 groszy. Zostaję wezwany do banku, żeby podpisać umowę o kredyt konsolidacyjny. Rata miesięczna wzrasta do 3 tys. zł miesięcznie. A dochód mojej mamy z emerytury wynosił około 1 700 zł. Tak wysoką ratę tłumaczono mi potrzebą dodatkowego zabezpieczenia, ponieważ wtedy wartość wszystkich akcji wynosiła około 35 tys. zł, które stanowiły zabezpieczenie pożyczki.

W związku z tym, że nie wyraziłem zgody na podpisanie kredytu konsolidacyjnego i złożyłem zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa do prokuratury, na poczet pokrycia zadłużenia Getin Bank postanawia sprzedać akcje LC Corp SA. Nieoficjalnie wiem, że akcje kupowali ludzie powiązani kapitałowo z Leszkiem Czarneckim.

Z tej transakcji uzyskano ponad 34 tys. zł, które natychmiast przejął Getin Bank na poczet spłaty kredytu. Z uwagi, że ta kwota jest za mała do pokrycia kredytu, powstaje debet w wysokości ponad 68 tys. zł.

Następnie sprawa ta została przekazana do sądu i komornika. Z 68 tys. zł długu kwota po dodaniu kosztów postępowania komorniczego osiąga pułap ok. 100 tys. zł.

Czy przed debiutem czytał Pan o tej spółce, interesował się nią, miał jakąś wiedzę, czy po prostu zawierzył Pan maklerom z Domu Maklerskiego IDM SA?

Tak, przed debiutem dużo czytałem na temat tej spółki, jak również zawierzyłem pracownikom Getin Banku SA i maklerom z Domu Maklerskiego IDM SA.

Walczy Pan w sądach do dziś o unieważnienie umowy na zakup tych akcji i chce odzyskać swoje oszczędności. Proszę powiedzieć w skrócie, jak wygląda ta batalia?

28 listopada 2008 r. jako przedstawiciel prawny mojej mamy i osobiście pokrzywdzony, złożyłem zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez przedstawicieli Getin Banku i Leszka Czarneckiego do Prokuratury Krajowej, Wydziału Przestępczości Zorganizowanej. Sprawę umorzono. Ja natomiast odwołuję się od błędnych orzeczeń.

Później 15 grudnia 2008 r. moja mama, Michalina Jączek, złożyła pozew do Sądu Okręgowego w Katowicach o unieważnienie umowy kredytowej oraz uznanie aneksów do umowy za nieważne. Sprawy do tej pory nie rozpatrzono. Niestety, moja mama sprawiedliwości nie doczekała. Ta cała sprawa
w dużym stopniu przyczyniła się do znacznego pogorszenia jej stanu zdrowia i w efekcie do śmierci.

Ostatnio złożyłem wniosek o wyłączenie sędziego z rozprawy. I tak, sprawa ciągnie się tyle lat.

Podejmował Pan próby zawarcia ugody z bankiem?

Oczywiście. W imieniu banku negocjował dyrektor departamentu prawnego Marek Kaczałko. Podpisałem wstępne porozumienie, w którym zgodziłem się zawiesić swoją walkę i kampanię w mediach, urzędach, sądach w zamian za zwrot oszczędności i unieważnienia umowy. Niestety, bank, który początkowo szedł mi na rękę, odrzucił negocjacje, nie podając żadnych powodów.

Czy pańskim zdaniem, nie żyjemy w państwie prawa?

Jest to temat bardzo szeroki. W lapidarnym skrócie odpowiadam, że w demokratycznym państwie prawa wymiar sprawiedliwości jest sprawny, a sądy w społeczeństwie mają zaufanie. Tymczasem w Polsce mamy do czynienia z całkowitym rozkładem wymiaru sprawiedliwości, gdzie prokuratorzy i sędziowie są całkowicie bezkarni, u wielu pokrzywdzonych wzbudzają odrazę.

Uważam, że należy niezwłocznie zmienić ustawę Prawo o ustroju sądów powszechnych, w kwestii pociągnięcia sędziów do odpowiedzialności dyscyplinarnej i karnej, ponieważ obecnie ten mechanizm nie funkcjonuje. Powszechna jest więc krytyka sędziów, którzy na zamówienie wydają orzeczenia, podają oczywiste kłamstwa i brednie do dokumentów mających znaczenie prawne i dowodowe, bezprawnie doprowadzili wiele przedsiębiorstw do upadku i spowodowali tragedię milionów ludzi. Nie ma to nic wspólnego z wymiarem sprawiedliwości. Jest to mafijny system przeżarty korupcją, nepotyzmem i zamkniętymi układami, gdzie bardzo często ze skorumpowanego sędziego robi się pokrzywdzonego, a z Jana Jączka, który walczy o sprawiedliwość, robi się przestępcę. Dlatego musimy powiedzieć DOŚĆ BEZPRAWIA i przeprowadzić głęboką reformę prokuratury i sądownictwa.

Boi się Pan o swoje życie i zdrowie?

Owszem, grożono mi wielokrotnie. Miałem wybijane szyby w samochodzie, w mieszkaniu. Podczas jazdy samochodem odpadło mi tylne koło. W biały dzień, na jednej z głównych ulic Katowic podeszło do mnie dwóch osiłków, którzy powiedzieli, że skończę w piachu, jeśli nie zostawię tej sprawy. Zostałem także prawie pobity metalowym prętem oraz uderzony ręką w twarz.

Czy ma Pan podejrzenia, kto za tym stoi?

Co do koła w samochodzie i wybitych szyb – nie wiem. Tych dwóch osiłków chyba widziałem na komisariacie, to chyba policjanci. Ten, który uderzył mnie w twarz oraz przychodził do sądu i wiele razy mi groził…

Na komisariacie policji też miał Pan przygodę…

Owszem, policjant, który mnie przesłuchiwał, chciał sfingować i wrobić mnie w jego pobicie. Byliśmy sami w pokoju. W pewnym momencie zaczął krzyczeć, że go biję i chciał się uderzyć kubkiem. Na szczęście powstrzymałem go.

Czy to wszystko jest powiązane ze sprawą, o którą Pan walczy od sześciu lat?

Tak. Walczę o sprawiedliwość. Nagłośniłem sprawę wszędzie, gdzie mogłem. Jak widać, to nie po drodze wymiarowi sprawiedliwości, od policji zaczynając, na sądach kończąc.

10 lipca 2013 r. Sąd Okręgowy w Katowicach nakazał wszcząć śledztwo przeciwko prokuratorom i sędziom, którzy wydawali orzeczenia w tej sprawie. Widocznie jednak dopatrzono się nieprawidłowości, skoro zarządzono w tej sprawie śledztwo. Najlepiej, gdyby sprawę przeniesiono z Katowic do sądu w innym mieście. Tam mógłbym może liczyć na bezstronność, bo tu na Śląsku raczej nie. W każdym razie będę walczył do końca i póki co – broni nie składam.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych