Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Ten zły, zły frank - jak wyjść z kredytowej pułapki?

Maciej Pitala

Maciej Pitala

Rocznik 1985. Absolwent ekonomii Uniwersytetu Jagiellońskiego, od wielu lat zainteresowany Chinami oraz Azją. Z zamiłowania czytelnik i krytyk literatury fantastycznej. Łącząc obie pasje chętnie sięga po fantastykę naukową, która nierzadko przedstawia ciekawe spojrzenie na ekonomię. Zdecydowany i niezłomny zwolennik idei wolnościowych i wolnego rynku.

  • Opublikowano: 19 stycznia 2015, 09:07

    Aktualizacja: 19 stycznia 2015, 12:10

  • Powiększ tekst

W Polsce każdy jest ekonomistą. Każdy uważa, że posiada wiedzę, by się za takiego uważać, a znajomość kilku praw ekonomii upoważnia go do twierdzenia ze wszystko rozumie. Niestety jednak najczęściej nic nie rozumie, a zagadnienia ekonomiczne traktuje bardzo płytko. Najlepiej chyba widać to na przykładzie franka szwajcarskiego. Największym problemem jest jednak to, że ludzie, którzy z racji wykształcenia lub pracy powinni być ekspertami zachowują się jak „Janusze ekonomii”.

Od kilku lat, co kilka miesięcy w prasie pojawiają się artykuły o kursie franka szwajcarskiego i kredytach hipotecznych. Temat wraca wraz z choćby drgnięciem kursu tej waluty. O kredytach we frankach mówi się obecnie raczej tylko źle, co moim zdaniem nie jest do końca uzasadnione. Ludzi, którzy te kredyty brali postrzega się albo jak ofiary złego systemu i pokrzywdzonych, co jest absurdem, albo jak o chciwych pazernych idiotach, których teraz trzeba ratować, co też nie jest prawdą. Jak mówił S.J.Lec: „Prawda leży pośrodku. Najczęściej bez nagrobka”.

Kredyt hipoteczny to poważna inwestycja finansowa i tak powinna być traktowana, bo jak można inaczej patrzeć na transakcję finansową rozłożoną na 20 lat, która wielokrotnie przekracza roczny dochód osoby biorącej kredyt. Decydując się na kredyt hipoteczny, nie zależnie od tego w jakiej walucie, musimy bardzo racjonalnie do niego podejść, bo problemy finansowe mogą zakończyć się spektakularną klapą i dramatem. Warto dobrze przemyśleć czy nas na niego stać oraz jak możemy go spłacić i jaka forma najlepiej pasuje do naszego dochodu (nie tylko jego wielkości, ale rodzaju i charakteru) warto też dokładnie przeczytać umowę a w razie konieczności negocjować z bankiem nawet drobny zapis, co jest możliwe choć wcale nie łatwe.

Stara zasada mówi, by barć kredyty w walucie, w której się zarabia. Wywodzi się on założenia, że w ten sposób nie pojawia się ryzyko kursowe a zarobki podlegają tym samym czynnikom, co obciążenia, ty samym zmniejsza się ryzyko wynikające z ekonomicznych przemian w otoczeniu. Zasad ta jest dobra, ale nie oznacza, że nie można działać inaczej i podjąć ryzyko. Kredyt w walucie obcej faktycznie zwiększa to ryzyko, ale jego mniejsze oprocentowanie może być bardzo korzystne i nie należy o tym zapominać.

Gdy kredyty w walucie obcej pojawiły się na naszym rynku jako produkty finansowe, stały się od razu bardzo modne, a kredytobiorcy korzystający z nich wyśmiewali się z tych, którzy płacili nie raz większe odsetki biorąc kredyt w polskiej walucie. Należy jednak pamiętać komu kredyt w niepolskiej walucie przysługiwał. Jakiekolwiek szanse na to, by dostać kredyt hipoteczny obcej walucie mieli tylko najlepiej zarabiający i ci którzy posiadali jakieś zabezpieczenie. Czemu więc kredyt lżejszy do spłaty, bo mniej obciążony odsetkami banki dawały tylko bogatym? Wydaje się to nielogiczne. Wynika to z właściwości kredytów walutowych, a więc ryzyka, jakie jest z nim związane oraz z tego jak najlepiej taki produkt finansowy traktować.

Kredyt walutowy może być skutecznym narzędziem i wcale nie musi skończyć się źle dla kredytobiorcy. Są to jednak kredyty dla tych, którzy nie zamierzają spłacać go 20 lat a np. 5-10 i mają zapas gotówki, by nadpłacić kredyt, gdy okaże się to korzystne lub konieczne. Taki kredyt jest bowiem niczym innym jak spekulacją walutą, grą na jej kurs. Kredytobiorca musi reagować na to, co dzieje się na rynku i wtedy może on na kredycie zaoszczędzić i to sporo. Po pierwsze kredy we frankach bierze się, gdy waluta stoi wysoko, czyli jest droga. Ponieważ choć kredyt bierzemy w FS to dom kupujemy często w PLN. A więc przy wysokim kursie za „mało” franków mamy „wiele” złotówek. W takiej sytuacji po pierwsze w mniejszym stopniu grozi nam ryzyko walutowe, bo frank nie wzrośnie już znacznie ponad 5 zł. Istnieje więc większa szansa, że waluta obca straci niż zyska na wartości. Druga kwestia to gotówka w zapasie i odpowiednia umowa kredytowa, tak by w razie znacznej, ale czasowym spadku wartości waluty korzystać z tego i nadpłać kredyt uiszczając kilka lub nawet kilkanaście rat z góry. Do tego jednak konieczne są odpowiednie dochody i zapas gotówki i tak umowa kredytu, która to umożliwia.

Odpowiednio wzięty kredyt we frankach może być dobrą inwestycją, ale dla tych, którzy mogą sobie na nią pozwolić, a więc ludzie dobrze zarabiających oraz takich, którzy wiedza jak zarządzać tą inwestycją, by nie stracić a zyskać. Dla większości kredytobiorców kredyt w złotówkach jest o wiele lepszym rozwiązaniem i na pewno mniej ryzykownym.

Kredytobiorcy we frankach nie są ofiarami złych banków czy systemu, a inwestorami, którym się nie poszczęściło lub nie umieli dobrze zainwestować. Podjęli ryzyko i na nim stracili. Szacowanie kursu jakiejkolwiek waluty z perspektywy 20 lat to nawet nie wróżenie z fusów. Dlatego też państwo nie powinno im teraz pomagać – spłacać za nich odsetki czy w inny sposób odciążać od spłat. Muszą niestety ponieść koszty własnego ryzyka, bo wcześniej, gdy frank był niski, czerpali korzyści poprzez mniejsza ratę.

Nie są też chciwymi cwaniakami, jakby chcieli ich widzieć niektórzy, tylko ludźmi, którzy w ten sposób chcieli zaoszczędzić na własny dom, czyli dla wielu ludzi coś całkiem podstawowego. Nic dziwnego, że chcieli znaleźć tańszą metodę, gdyż inaczej mogłoby ich być nie stać na spłacanie tego zobowiązania. Nie muszą być też ekonomicznymi analfabetami, a ludźmi, którzy świadomie podjęli ryzyko i na tym stracili.

Dziś politycy węszą polityczny zysk w odniesieniu się do problemów osób z kredytami walutowymi. Liczą na ich głosy lub przeciwnie liczą na głosy tych, którym nie podoba się, że mają dopłać do czyichś nieudanych inwestycji. To festiwal hipokryzji i obłudy, bo ci sami politycy są odpowiedzialni za wysoki VAT na materiały budowlane czy usługi i za system podatkowy i administracyjny, który całkowicie niepotrzebnie podnosi koszty budowy mieszkań i domów. O ile wysokie podatki można by uzasadnić wpływami do budżetu (choć jestem zdecydowanym zwolennikiem niskich opodatkowań sektora budowlanego), to wiele z administracyjnych wymagań czy przepisów podatkowych oznacza tylko koszty po stronie obywateli i żadnych profitów dla nikogo innego. Ponownie więc ludzie, którzy są przyczyną problemu, chcą nam wepchnąć lekarstwo, które na pewno nie pomoże, za to może zaszkodzić jeszcze bardziej.

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.