Opinie

autor: Fratria
autor: Fratria

Szykuje się powtórka z 2012 r. w budownictwie

Marek Siudaj

Marek Siudaj

Redaktor zarządzający wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 22 maja 2018, 20:04

  • 4
  • Powiększ tekst

Wydawałoby się, że wypadki 2012 r. w branży budowalnej są na tyle nieodległe w czasie, że firmy z tego sektora powinny je pamiętać. Okazuje się jednak, że pamięć szefów firm budowalnych sięga krócej niż do ostatniej fali upadłości.

Z danych pokazywanych przez firmy zajmujące się ubezpieczeniem kredytu kupieckiego wynika, że mamy ostatnio do czynienia ze wzrostem liczby upadłości i że bardzo źle sytuacja wygląda w budownictwie. Już w ubiegłym roku było widać, że rośnie liczba upadłości firm budowalnych, choć najbardziej poszkodowane były przedsiębiorstwa z branży okołobudowlanej – czyli dostawcy. Teraz zaś jest jeszcze gorzej – tak dużej liczby bankructw, wg Euler Hermesa, jak w I kwartale tego roku już dawno nie było. I przoduje budownictwo, a dokładnie firmy budujące drogi i autostrady.

Okazuje się, że przyczyny upadłości są identyczne jak w 2012 r. Trzeba pamiętać, że cały proces wyłaniania wykonawcy i rozpoczynania budowy jest długotrwały. Od startu w przetargu do wejścia na plac może minąć nawet 2 lata, a do tego jeszcze trzeba dodać prace początkowe. W rezultacie dopiero po 3-4 latach okazuje się, że cały kontrakt się nie spina.

W 2012 r. padały firmy, które nie były sobie w stanie poradzić z opłaceniem rosnących cen surowców budowlanych. Skala wzrostu była wtedy gigantyczna. W efekcie firmy albo oszczędzały na podwykonawcach, opóźniając im płatności, albo na dostawcach. Kiedy dochodziło do bankructwa, poszkodowani byli podwykonawcy, którzy nie dostali ani grosza i firmy z otoczenia branży.

Teraz jest podobnie. Firmy podpisywały kontrakty kilka lat temu, przypilone brakiem zamówień ze względu na kończącą się unijną perspektywą finansową. Stawki były kalkulowane przy założeniu, że szybki wzrost cen się nie powtórzy, na dodatek cena jest zawsze najważniejsza w tego typu zamówieniach. Jednak okazało się, że - niestety – wzrost cen materiałów budowlanych jednak nastąpił. Na dodatek pojawił się jeszcze jeden problem – płace.

Oczywiste jest, że dobrze, że rosną w Polsce płace. I oczywiste jest, że osoby szacujące koszty budowy kilka lat temu nie mogły przewidzieć obecnej sytuacji na rynku pracy. Aby utrzymać pracowników, trzeba podnosić płace, co oznacza dalszy wzrost kosztów. Ci, którzy płac nie podnoszą, muszą zejść z placu budowy, bo brakuje im pracowników.

Mamy więc sytuację, w której ceny wykonawców i podwykonawców rosną, a tymczasem środki przeznaczone na zapłatę za usługę nie mogą się zmienić. To, co udało się zaoszczędzić dzięki niskim cenom, zostało już przeznaczone na inne cele, możliwe do realizacji dzięki niskim cenom.

Lada dzień może się okazać, że będziemy świadkami powtórki z roku 2012. Wiele firm padło, wielu podwykonawców nie otrzymało pieniędzy. Jeśli ktoś myśli, że ta sytuacja nie odbiła się na gospodarce, niech spojrzy na wyniki roku 2012 i 2013 w gospodarce. Zwłaszcza rok 2013 był fatalny, gospodarka stanęła, mało tego – jakieś 3 lata temu GUS opublikował korektę danych za rok 2013 i okazało się, że mieliśmy wtedy regularną, półroczną recesję. Korekta została skorygowana, stanęło na stagnacji w gospodarce, a fatalna sytuacja w budownictwie na pewno do owego spowolnienia się przyczyniła.

Byłoby dobrze, gdyby rząd spróbował coś wymyślić zanim dojdzie do kolejnej fali upadłości. Raz, że bankructwa źle wyglądają w kampanii wyborczej, dwa, że chodzi o polskie firmy i polskich pracowników, o które – jak deklaruje premier Mateusz Morawiecki – dba Rada Ministrów. No i trzeci powód jest taki, że byłoby dobrze, aby po 5 wiekach zadać kłam słowom mistrza Kochanowskiego, który rozgoryczony w pieśni o spustoszeniu Podola pisał: „Nową przypowieść Polak sobie kupi,/ Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”.

Powiązane tematy

Komentarze