Detroit wróci do gry?
Ponury żart głosi, że porównując, jak wygląda Hiroszima i Detroit, można zapomnieć, kto wygrał II wojnę światową na Pacyfiku. Porównanie to nie jest przypadkowe – za upadek ojczyzny masowej motoryzacji obwinia się przecież m.in. Japończyków. Jednak bliższe zbadanie sprawy musi doprowadzić do wniosku, że to Amerykanie są winni upadku tego niegdyś wspaniałego miasta. Spróbujmy zastanowić się nad przyczynami głośnego ostatnio bankructwa oraz pospekulować, jak można by w wymarłe miasto tchnąć znowu życie.
Dlaczego bankructwo?
Samo bankructwo miasta stosunkowo łatwo jest zrozumieć. Obsługa długu finansowego oraz emerytalnego (świadczenia byłych pracowników służb miejskich) pochłania 40 porc. budżetu miasta. Nie bardzo jest jak ciąć wydatki, gdyż i tak nie wystarcza nawet na podstawowe potrzeby – przykładowo na policję czeka się ponad godzinę, podczas gdy średnio w USA jest to kilkanaście minut. Podwyższyć podatki lokalne też już nie bardzo się da. Po pierwsze należą one do najwyższych w kraju. Po drugie i tak 47 proc. właścicieli nieruchomości ich nie płaci. Po trzecie zwiększenie obciążeń jeszcze zwiększyłoby exodus mieszkańców, pogłębiając spadki cen domów, od wartości których naliczany jest podatek. I bez tego od 2008 r. ceny mieszkań w Detroit spadły o ponad 50 proc.
Przy braku możliwości istotnego ruchu zarówno po stronie wydatkowej jak i dochodowej, bankructwo (czyli de facto układ z wierzycielami, zmierzający do zmniejszenia ciężaru zadłużenia) jest jedynym wyjściem. Dlaczego jednak doszło do tak trudnej sytuacji? Obserwacja rzeczywistości gospodarczej z ostatnich lat dostarcza szeregu hipotez. Mamy więc przykład grecki, gdzie masowo i nieodpowiedzialnie zwiększano wydatki publiczne. Mamy Hiszpanię, gdzie rząd pogrążyła pomoc dla sektora bankowego. Mamy Włochy, których zadłużenie narasta w wyniku kilkunastoletniej stagnacji gospodarczej.
Detroizacja królów motoryzacji
Europa Południowa mimo rozmaitych trudności gospodarczych nie stanowi jednak dobrego porównania. Jest raczej odwrotnie – to politycy w Europie mogliby z przykładu Detroit nauczyć się do czego może prowadzić nie jedna, a kilka straconych dekad. W Detroit nie zaszło żadne jednorazowe wydarzenie, które można by wskazać jako wyraźną przyczynę dzisiejszego kryzysu. Jest to raczej wieloletni proces degeneracji miasta, które jeszcze 60 lat temu szczyciło się najwyższym przeciętnym dochodem w przeliczeniu na gospodarstwo domowe. Dziś stolica amerykańskiej motoryzacji zajmuje ostatnią pozycję w rankingu zamożności dużych miast. Ma za to zapewnione pierwsze miejsce pod względem napadów i drugie pod względem liczby zabójstw.
Spadek dochodów na mieszkańca łączył się z drastycznym spadkiem liczby mieszkańców. Nie ma więc co się dziwić, że ci, którzy pozostali, nie mają szans spłacać nagromadzonego długu. W czasach świetności (1950 r.) liczba mieszkańców sięgnęła 1 850 tys. Dziś zostało zaledwie 700 tys., czyli nieco ponad jedna trzecia. Jednak odpływ rdzennych mieszkańców był w rzeczywistości jeszcze większy. Na skutek masowej ucieczki białej ludności Detroit zamieniło się w czarne getto.
Afryka w Ameryce
Nieco ponad 100 lat temu w 1910 r. odsetek czarnych mieszkańców Detroit był znikomy– 1,2 proc. Afroamerykanie żyli przecież przede wszystkim na południu USA i w północnych stanach było ich niewielu. Jednak rozwój motoryzacji przyciągał zewsząd siłę roboczą. Oprócz fabryk Forda, Chryslera i General Motors, Detroit mogło się poszczycić także rozwiniętym przemysłem zbrojeniowym. Odsetek czarnych mieszkańców zaczął się bardzo szybko zwiększać, by w 1950 r. sięgnąć 16 proc.
W kolejnych dekadach do miasta napływały kolejne fale imigrantów z południa. W 1970 r. było ich ponad dwa razy więcej niż dwadzieścia lat wcześniej. W tym czasie zaczęło też ubywać białych mieszkańców. Ich populacja skurczyła się z 1 550 tys. w 1950 r. do 855 tys. w 1970. Kłopoty amerykańskiej motoryzacji po kryzysie paliwowym tylko przyspieszyły ten proces. Do 1990 r. liczba białych mieszkańców spadła do 250 tys., by w ciągu kolejnych dwudziestu lat spaść jeszcze o połowę. W ten sposób w 2010 r. odsetek czarnych mieszkańców sięgnął 82 proc.
Co dalej?
Miastu zarzuca się, że zbyt mocno postawiło na przemysł motoryzacyjny. To na pewno prawda, jednak nie znaczy to, że nie dało się stopniowo przenieść zatrudnienia gdzieindziej. Na tym przecież od wieków polega postęp, że kolejne pokolenia wykonują coraz to inną pracę. Argumenty odwołujące się do szkodliwości motoryzacyjnej monokultury mają pewną wagę, ale na pewno nie tłumaczą przypadku Detroit całkowicie.
Równie fascynujące jak próby wyjaśnienia upadku Detroit, są pomysły dźwignięcia miasta z ruin. Jednym z poważnie rozważanych jest stworzenie specjalnej strefy ekonomiczno-politycznej według pilotażowego programu Belle Isle. Chodzi o to, że na wyspie o tej nazwie, którą inwestorzy mieliby kupić od miasta za miliard dolarów, powstałoby coś w rodzaju terytorium zamorskiego USA, będące ze Stanami Zjednoczonymi w podobnej relacji co np. Puerto Rico. Mieszkańcy Belle Isle płaciliby podatki lokalne nieprzekraczające 10 proc. PKB wyspy oraz opłatę za ochronę dla rządu federalnego wysokości ok. 2000 dolarów rocznie na osobę. Mieliby pełną swobodę stanowienia prawa niezależnie od wszelkich regulacji stanu Michigan oraz przepisów federalnych.
Dlaczego jednak budowa luksusowych osiedli oraz biur dla zamożnych amerykanów (i imigrantów) w specjalnej strefie prawno-podatkowej miałoby coś zmienić w Detroit? W opinii autorów projektu wyspa ma wszechstronnie promieniować na miasto dostarczając szeroko rozumianego kapitału ludzkiego (min. kadry zarządczej dla przedsiębiorstw) oraz popytu na usługi i produkty wytwarzane w Detroit. Ciekawym pomysłem uzupełniającym to rozwiązanie byłoby, moim zdaniem szersze otwarcie drzwi imigrantom także do samego miasta, którzy mogliby z powodzeniem zasiedlić dziesiątki tysięcy pustostanów. W zamian za możliwość stałego pobytu i legalnej pracy w USA musieliby spędzić minimum kilka lat w Detroit. Oczywiście pomysł ten natrafia na szereg trudności praktycznych, ale beznadziejna sytuacja sprzyja różnego rodzaju eksperymentom. Na pewno będzie można się wiele nauczyć, obserwując ich wyniki.