Informacje

samochód elektryczny / autor: Pixabay
samochód elektryczny / autor: Pixabay

Drogi elektryk, bo modny elektryk? Ten kosztuje grosze!

Maksymilian Wysocki

Maksymilian Wysocki

Dziennikarz, publicysta, ekspert w dziedzinie wizerunku i marketingu internetowego, redaktor zarządzający portalu wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 2 marca 2021, 20:00

    Aktualizacja: 2 marca 2021, 21:18

  • Powiększ tekst

W motoryzacji Chińczycy i Amerykanie współpracują. „Dziecko”, które urodził ten związek może nie jest najpiękniejsze, ale jest tanie. Tak tanie, ze polska dopłata do auta elektrycznego wystarczyłaby, żeby mieć ten samochód za darmo. Dzięki temu ratuje też honor elektromobilności

Choć na rynku pracy coraz więcej poszukiwanych jest osób o kompetencjach technicznych, tych w społeczeństwie średnio przebywa. Jednak nawet kierowcy, którzy nie pozostawiają wszystkich kwestii technicznych ASO i choć odrobinę orientują się w sprawach mechanicznych wiedzą, że tzw. elektryki powinny być jeśli już, to tańsze, a nie zawyżać ceny nowych aut 10, 50, 120 proc. i jeszcze więcej, w porównaniu do spalinowych odpowiedników. Tymczasem forpoczta dzisiejszej elektromobilności zdaje się mówić o niej tak, jak weganie mówią o weganizmie, młodsi mówią o sojowym latte, czy innej kawie ze „Starbunia”: „Elektromobilność to aspiracja nie dla plebsu! Jest drogo, bo ma być drogo! To moda dla elit!” I tu, na przekór ikonom okazywania samouwielbienia przez „stać mnie na ekologię”, wkracza… „Chińczyk” tak brzydki, aż piękny, bo… rewelacyjnie tani!

Chińska i w ogóle azjatycka elektromobilność to coś niesamowicie ciekawego do obserwowania. Dłuższy czas temu pisaliśmy o tym, że projekt pierwszego polskiego „elektryka” Izera jest możliwym, ponieważ w dość podobny sposób i w podobnym modelu biznesowym udało się stworzyć elektromobilną markę Wietnamczykom.

O TYM CZYTAJ TU: Czy polskie e-auto nadjedzie z Wietnamu?

Wietnamski elektryk „wygląda” i jeździ. Izera wygląda, choć jeszcze po naszych drogach nie jeździ (na razie tylko jeździ testowo). A rzeczony „Chińczyk” na pewno nie wygląda, ale jeździ, a co najważniejsze kosztuje tyle, co dziesięcio-, czy piętnastoletnie auto (zależy od marki i klasy).

Auto Hong Guang Mini EV, koncernu SAIC Motor sprzedaje się w Chinach lepiej niż Tesla. Powstaje w ramach joint venture z amerykańskim gigantem General Motors.

Najtańszy elektryczny samochód z Chin kosztuje zaledwie 17 tys. zł. Jeśli porównać tanie do taniego, taka elektryczna Dacia Spring to już koszt 80 tys. zł - u Węgrów kosztuje od 50 tys. zł, ale mikro Dacia za 80 tys. zł i tak brzmi jak dobry żart. Jak widać, przynajmniej cena „Chińczyka” wydaje się uczciwa, także w stosunku do walorów estetycznych. Co najważniejsze, na pewno wydaje się ona uczciwa co do samej fundamentalnie logicznej zasady - „mniej części, czyli - na logikę - taniej” - a przecież elektryki to znacznie, dramatycznie wręcz, prostsze konstrukcje niż tradycyjne samochody spalinowe!

I w tym sensie, stojąc bez zbędnego kłamstwa wizerunkowego, aspiracyjnego, wyciągania dopłat rządowych, wręcz stojąc niemal nagi w prawdzie (by nie powiedzieć ogołocony), nagle staje się na swój sposób piękny. Piękny, bo uczciwy.

Ma napęd elektryczny i wnętrze, które być może w pewien sposób i nawiązuje do budżetowej Dacii Spring, choć równie dobrze mogłoby nawiązywać do daewoo Tico. Sprawia to, że w Chinach polska dopłata do auta elektrycznego wystarczyłaby na cały samochód.

Hong Guang Mini EV to mikrus typowo miejski i przewiezie kierowcę oraz tylko trzech pasażerów. Ma zasięg 120 kilometrów i może poruszać się z prędkością do 100 km/h. Na pokładzie mieszczą się cztery osoby. Pojemność akumulatora wynosi 9,2 kWh. Moc silnika to 17,4 KM. W zeszłym roku kupiło go ponad sto tysięcy osób. Tylko w styczniu zamówienia przekroczyły poziom dwudziestu sześciu tysięcy sztuk. Rząd chiński promuje samochody elektryczne przyznając bezpłatne tablice rejestracyjne. To duża zachęta, ponieważ w wielu miastach uzyskanie rejestracji graniczy z cudem – są limitowane.

A jeśli komuś brakowałoby warstwy aspiracyjnej, nawet do tego modelu może zrobić ładną reklamę i te aspiracje wykreować. Mniej znaczy więcej - z ang. less is more - i pozbywanie się tego, co zbędne, to przecież pewien kierunek aspiracji młodego pokolenia. Dolary przeciwko orzechom, że w Polsce znalazłby klientów, nie tylko młodych.

Przy elektrycznych autach na rynku dostępnych w cenach od 17 tys. złotych ostatecznie też dałbym się przekonać do tego, że wykluczanie z rynku starych aut spalinowych nie będzie zwiększaniem wykluczenia społecznego. Wtedy już pozostałaby tylko kwestia sieci ładowania.

Jak na razie ten piękny niczym Fiat Multipla pojazd i tak pozostaje poza zasięgiem polskiego kierowcy. A szkoda, bo przecież nawet Multipla do dziś także ma swoich fanów.

Ten „uczciwy Chińczyk” być może jest ostatnią szansą elektromobilności na udowodnienie uczciwości jej intencji oraz to, że parcie na ekologię w motoryzacji to nie tylko pic na wodę, czy może raczej pic na jeszcze większą kasę.

Maksymilian Wysocki

CZYTAJ TEŻ: Jak e-auta kończą na złomowisku i nie mówmy już o ekologii

CZYTAJ TEŻ: Polski Plan Marshalla: 37 proc. środków KPO na cele „zielone”

CZYTAJ TEŻ: Drastycznie spada zainteresowanie silnikami Diesla w autach osobowych

CZYTAJ TEŻ: Amazon nie zaskoczył cenami

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych